piątek, 2 grudnia 2011

Vintage

Moi Drodzy, witajcie w grudniu! :) Przed nami jeden z najbardziej kontrowersyjnych miesięcy w roku. ;) Będzie szaleństwo konsumowania, dosłownie i w przenośni, ale również prawdziwa radość i uśmiechy wymieniane z innymi anonimowymi przechodniami. A to - przyznajcie - nie jest produkt, którego mamy w nadmiarze.

Jadnakże, aby nie dopuścić do przesłodzenia, postanowiłam skrobnąć dziś recenzję zapachu niesłusznie trochę zapomnianego. Uwaga, będzie narzekanie. ;)


Z vintage lubimy się nie od wczoraj, zresztą nie tylko na niwie perfumiarskiej [tu pozdrowienia dla Olfaktorii! :) ]. Doceniam klasę produktów, które stworzono przed dziesiątkami lat. Tak po prawdzie to powiem Wam iż zawsze twierdzę, że deweloperski slogan "nowy dom" nie jest zaletą, lecz jedynie stwierdzeniem faktu. Zalet ewentualnie można poszukać. ;>
Lubię przedmioty z duszą, klimatem, historią. Ikea zaś - nie ma duszy. Jeśli będzie chciała, to ją z czasem zdobędzie.
Mam wrażenie, że coraz częściej podobne spostrzeżenie można poczynić na okoliczność premierowych perfum. Na starcie stawiają się po prostu "wody" bądź (wybaczcie słownictwo) "perfumki", które dopiero - jeśli zwycięsko przejdą próbę czasu - po kilku(nastu) latach warto dopuścić do grona Perfum. Nie wcześniej.
Oczywiście jest to teoria, którą łatwo obalić. Niemniej jednak główny nurt perfumiarstwa zdaje się zawzięcie dążyć do tego, by miłośnicy sztuki olfaktorycznej zaczęli postrzegać pachnące produkty w przedstawiony sposób.

K de Krizia dla przykładu ma w cobie coś, czego Ciało Burberry tudzież kolejne Lole Jacobsa nigdy nie będą miały: pełnię, świadomą siebie, nasyconą dojrzałość. Moc KdK tkwi w bogatej, pełnej kompozycji jak również w tym, że trzyma się z daleka od rozchełstanych reality show oraz żenujących poziomem telenowel.
Wybaczcie moralizatorski ton, chwilowo nie potrafię inaczej. Poza tym amerykańskie powierzchowne poklepywanie się po plecach byłoby obelgą dla zapachu tak eleganckiego.


Rozpoczyna się akordem najtrudniejszym, jak również najbardziej głośnym: złocistymi, wybujałymi aldehydami w stylu epoki, z której pachnidło pochodzi, zmieszanymi z jasną, kwiatowo-bergamotkową zielenią. Skoro w dzisiejszych czasach o zainteresowaniu perfumami decyduje pierwsze pięć sekund papierkowego testu, oczywistym staje się, czemu K jest tak mało popularne. ;) Zaserwowano nam totalny, niezakłamany oldschool, istne morze aldehydów. Jeśli jednak postanowimy przestać ślizgać się po powierzchni, wówczas dostaniemy swoją nagrodę. :)
Ponieważ po krótkiej chwili kompozycja ogrzewa się, staje się bardziej przyjazna oraz bliższa ciału. Pojawiają się duchy kwiatów ciężkich, zmysłowych, dwuznacznie skryte za zasłoną pikantnych przypraw. Nie potrafię nazwać ani jednych, ani drugich. Wiem tylko, że są oraz - że są dobre. Stawia się także ostra, sucha i obdarzona świdrującym głosem wetyweria, po której wspinają się akordy róży i ślicznego, żółtego narcyza. Ten zaś usiłuje pociągnąć za sobą kwiat pomarańczy, lecz ów znika wkrótce w bezlitosnym uścisku kwiatowo-przyprawowej pasty. Ciekawym kontrapunktem zdaje się być masło irysowe, tradycyjnie zimne i pozornie nieczułe, ostre a przecież niosące wytchnienie oraz ucieczkę przed ryzykiem monotonii.
Im dłużej K trwa na ciele (a muszę Wam powiedzieć, że nie jest cieniasem :) ), tym więcej pojawia się nut ciemnych, cielesnych, ludzkich. Ciepłych tak, jak kocham. Wyraźna staje się ponadto woń czystej, nowej skórzanej galanterii, lecz wrażenie to szybko blednie, zagłuszone przez suchy, niesłodki i zdecydowanie nie-przymilny sandałowiec oraz wyraźną strużkę kadzidlanego dymu. Jednak najistotniejsze są - głębokie, upojne nuty animalne, sugerujące, że nasza chłodna dama ma drugie, głęboko intymne oblicze. :)

W K de Krizia wiecznie coś się dzieje, kompozycja zapachowa snuje się po ludzkiej skórze, wiruje wokół sylwetki, nie przytłaczając otoczenia. Jest efektowna, perfekcyjnie wyważona, wręcz zjawiskowa. Zapach piękny pięknością nieprzemijalną. Skomplikowany. Być może trudny. Wywołujący emocje.
Jakość, której nie sposób nawet porównywać ze współczesnymi "hitami sprzedaży".

Rok produkcji i nos: 1980, Maurice Roucel

Przeznaczenie: zapach stworzony dla kobiet, lecz dziś spokojnie mogą nosić go także mężczyźni, bez ryzyka "olfaktorycznej kastracji". ;> O nieprzesadnej mocy, na wszelkie okazje.

Trwałość: zależna od pogody; od niecałych ośmiu godzin zimą po przeszło piętnaście latem. Perfumowe aldehydy cechuje rozszerzalność cieplna. ;)

Grupa olfaktoryczna: orientalno-aldehydowa (i szyprowa)

Skład:

Nuta głowy: bergamotka, brzoskwinia, aldehydy, hiacynt
Nuta serca: orchidea, jaśmin, róża, kwiat pomarańczy, konwalia, goździk, kłącze irysa, narcyz
Nuta bazy: piżmo, ambra, cywet, skóra, drewno sandałowe, wetyweria, mech dębowy, styraks, wanilia
___
Dziś noszę Black Afgano od Nasomatto, drugi dzień z rzędu. :) Rety, ależ on jest piękny!

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://projekty-aranzacje.com.pl/dekoracje-aranzacje-tapety/modern-vintage-style-canary-yellow-wallpaper-pints/
2. http://filevector.com/vintage-dark-foliage-card-vector.html

3 komentarze:

  1. Dzięki za recenzję :) KdK chodzi ma mną od jakiegoś czasu, tak jak wiele vintage'owych zapachów, które czekają w kolejce do poznania z powodu kiepskiej dostępności i niechęci mojej do kupowania całego flakonu w ciemno. Może kiedyś uda. Co do fenomenu vintage to fakt, że coraz częściej w natłoku rzeczy łatwo i ogólnodostępnych chce się czegoś "bardziej"

    OdpowiedzUsuń
  2. Interesujące, tym bardziej że od dłuższego czasu ostrze sobie zęby na próbę Krizia Uomo. Skoro twierdzisz, że użycie damskiej wersji nie grozi utratą perfumeryjnych "klejnotów" to na nią tez będę polował...

    OdpowiedzUsuń
  3. Polu - do usług. :) Ech, vintage... Właśnie trafiło do mnie kilka klasyków, w tym jeden datowany na połowę lat 50. (XX wieku). :D Będzie co testować w grudniu. Mnie niestety zostały dosłownie krople, przyczajone na dnie próbki, więc poratować Cię nie mogę. Może innym razem..?
    Ale przetestować stanowczo warto. Trzymam za Cię kciuki!
    "Bardziej" w sensie: "bardziej prawdziwego" czy może czegoś, o co trzeba się wreszcie wystarać, poszukiwać? Zgadzam się w obu przypadkach. :)

    Domurst - nie masz czego się obawiać. :) Przypomniałeś mi, że mam próbkę Uomo, której bodaj nigdy nie otworzyłam (!!). Trzeba koniecznie nadrobić zaległości. A potem się zobaczy.. :)
    Stosunkowo niedawno widziałam jakieś KU na Allegro i to w rozsądnej cenie. Teraz rzuciłam okiem i w podobnej cenie widzę tylko tester. Ale wybór jest szerszy. :) Więc stań na czatach, jak możesz. ;)

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )