wtorek, 27 grudnia 2011
W dzień Bożego Narodzenia
...a właściwie w Wigilię tegoż, na Zachodnim Brzegu Jordanu, w palestyńskim mieście Betlejem ulice wypełniają się tłumami mieszkańców, pątników oraz zwykłych turystów. Z całą pewnością nie sposób znaleźć ani jednego miejsca w najmniejszej nawet gospodzie. ;) Czyż to nie ironiczne? ;>
Wszyscy oczekują na kulminacyjny moment obchodów tego, chrześcijańskiego przecież [a czczonego w muzułmańskim głównie mieście], święta: Paradę Bożonarodzeniową.
Drobni handlarze, harcerze, uczniowie przejdą w głośnym i radosnym pochodzie ulicami miasta otoczonego wysokim na osiem metrów, betonowym murem, przez władze Izraela zmienionego w swego rodzaju getto [po raz kolejny pytam: czyż to nie ironiczne? ;> ].
Trudno dziwić się, iż cała społeczność tak przykłada się do uświetnienia okazji, która przyciąga do ich miasta tysiące turystów, którzy przecież muszą gdzieś spać, coś jeść i w ogóle czuć się możliwie najbardziej komfortowo. Rozumiem to, a nawet w pewien sposób podziwiam. Interesujący przykład życiowego pragmatyzmu i to z kilku co najmniej powodów. Lecz roztrząsać ich nie mam zamiaru; kto zechce, domyśli się na własną rękę. :) Interesuje mnie ogólne skojarzenie z Paradą, które w mojej głowie zaczęło krystalizować się po obejrzeniu pewnego telewizyjnego dokumentu.
The Frankincense Trail, Kadzidlany Szlak, zrealizowany dla BBC Two i z pewnością znany każdemu miłośnikowi perfum. :) Jasne, że oglądałam go dzięki uprzejmości pewnego wielce użytecznego portalu przeznaczonego do zamieszczania własnych filmów. I nie mam z tego powodu wyrzutów sumienia. :) Innej możliwości zapoznania się z serią nie miałabym nigdy. W życiu.
Dlatego też obejrzałam ją z wdzięcznością i zainteresowaniem. Pomysł zderzenia zachodniej kobiety z patriarchalną i mocno schematyczną kulturą Półwyspu Arabskiego (co szczególnie jaskrawo przedstawiało się w odcinku o Arabii Saudyjskiej) wydawał się odważny. Lecz wysokie standardy BBC oraz profesjonalizm i klasa Kate Humble, bohaterki i narratorki w jednym, umożliwiły bezpieczne przepłynięcie między wszystkimi rafami.
Być może z racji nagromadzenia kilku mocnych skojarzeń Opus V od Amouage splótł się w mojej głowie z innym genialnym dziełem marki z ojczyzny kadzidła frankońskiego, Jubilation XXV.
I dlatego, wkrótce po początkowym akordzie chłodnego, maślanego irysa w ostatniej póki co części serii Library Collection główną rolę gra składnik, o którym wszelkie spisy nut uparcie milczą: kadzidło.
W pierwszej chwili, a właściwie chwilce dominuje akcent zimnego irysa. Wspominanej tu i ówdzie marchewki nie czuję; to po prostu ostry, krystalicznie-oślizły, sangwiniczny irys. Obiektywnie interesujący, subiektywnie obrzydliwy, odrzucający [i to pomimo zwalczonej niedawno mojej niechęci do wspomnianej nuty], zbyt prosty, zbyt minimalistycznie ś w i e ż y. ;)
Jak to dobrze, iż cała ta paskudność znika po minucie do trzech, zastąpiona przez irys nadal zimny i dosyć obły, lecz już znacznie suchszy, bardziej plastyczny, okraszony miękkimi nutami przypraw. W miarę upływu czasu główna nuta, już nie zimna lecz chłodna, wysmakowana, stopniowo usuwa się w cień, zastępowana przez dymy oraz surowe żywice.
Drewno sandałowe, olibanum, łagodne przyprawy oraz wątły cień irysowego mydełka mieszają się z oudem dziwnym i nad wyraz skromnym. Ponieważ trwa gdzieś z boku, na stronie, spokojnie tworząc dystans, do czego - rozbestwiona wszechwładnymi kompozycjami Montale - przyzwyczajona nie jestem. :) Czasami zastanawiam się, czy za ów miks korzeni z kadzidłem odpowiada irys ze wstydliwym oudem, podparte plastycznym, sypkim cywetem; spis nut każe przychylać się do tej wersji. Sęk w tym, że nie jest zbyt wiele warta, skoro wpadłam na nią dopiero po lekturze nut. :)
Tak więc karty rozdają irys, kadzidło, bliżej niezidentyfikowane przyprawy korzenne oraz delikatne tchnienie cywetu. (delikatny cywet, macie pojęcie?) Proste, estetyczne, z klasą.
Opus Piąte stanowi doskonały przykład dzieła bogatego, orientalnego w sposób nietypowy, przekornie zimnego dzięki pobrzmiewającej do końca nucie igiełkowatego irysa.
W sam raz dla mnie, gdyby nie irytujące otwarcie.
Ciekawy debiut twórcy w świecie "typowej" niszy [choć przecież szlagierowe kompozycje z wyraźnym, oryginalnym charakterem to jego numer popisowy].
Zaś dla ciekawych mam pierwszy odcinek Szlaku Kadzidlanego:
Ciąg dalszy na stronie z YT. Miłego oglądania! :)
Rok produkcji i nos: 2011, Jacques Cavallier
Przeznaczenie: zapach typu uniseks, o dość dużym sillage oraz "stopniu angażowania otoczenia". ;) Cóż, Amouage... :) Na dowolne okazje, byle w dużych pomieszczeniach.
Trwałość: od przeszło dziesięciu godzin do blisko doby
Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-orientalna
Skład:
Nuta głowy: irys, rum
Nuta serca: jaśmin, absolut irysowy, róża
Nuta bazy: cywet, oud, nuty drzewne
___
Dziś noszę to, o czym powyżej.
P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://www.israelnewsagency.com/bethlehemchristmasmassisraelpalestinelivevideo48771223.html
2. http://english.peopledaily.com.cn/90001/90783/91321/6852068.html
3. http://www.dawn.com/2011/12/26/no-room-at-the-inn-as-bethlehem-celebrates-christmas.html
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )