czwartek, 3 listopada 2011

Rozyna, Teodor i reszta

...czyli kolejna odsłona recenzenckich impresji. :)
Dziś, poza jednym wyjątkiem, lekko, łatwo i przyjemnie. Dla każdego. Cóż... Nie można ograniczać się do tego, czego samej się pragnie... ;)

Annick Goutal, Eau d'Hadrien

Mówi się, że Mme Goutal Starsza [mam nadzieję, że nikt się nie obrazi? ;) ] perfumiarką była przeciętną, by nie rzec, że kiepską. Zgadzam się z tym, o ile "świetność" rozumiemy jako niepokorne nowatorstwo; tymczasem pachnidła opuszczające jej laboratorium to doskonały przykład szykownej, konserwatywnej klasyki najwyższych lotów!
Eau d'Hadrien, te cytrusy do potęgi entej, pozbawione akcentów słodkich oraz wodno-ozonowych prędko odkrywają swą złocistą, surową i pełną uroku hesperydową duszę. :) Okazuje się, iż nie ma w nich niczego, co byłoby trywialne lub męczące dla mojego powonienia. Wysokie stężenie soków z cytrusowych skórek dało efekt suchej, słonawej, wibrującej rześkości. Ów zapach stanowi preludium do współczesnego nam Nimfeo Mio, tej samej marki choć już spod innej ręki. :) Annick Goutal udowodniła, że jej dzieł nie należy ignorować.

Skład:

sycylijska cytryna, bergamotka, cyprys,grejpfrut, drewno cytrynowe


Creed, Spring Flower

Tym razem nie mam wiele do napisania. Ot, kolejne transparentne, słodkie, nienachalnie zmysłowe kwiatuszki dziewczęce i pudrowe, których głównym przeznaczeniem jest być "ładnymi"; o niczym nie opowiadają, niczego nie uzupełniają, nie silą się na nic. Co z pewnością nie jest wadą dla kogoś, kto od perfum oczekuje przede wszystkim tego, by były "ładne". Mnie Wiosenny Kwiat rozczarował. Choć "ładny" jest niewątpliwie.
Przydałby mu się jakiś żywszy kontrapunkt, chociaż jeden punkt zaczepienia.

Skład:

brzoskwinia, melon, jabłko, róża, jaśmin, piżmo, szara ambra


Les Parfums de Rosine, Rose d'Amour

Róża słodka, nieco konfiturowa, róża jasna, róża cytrusowo-pieprzowa. Dziewczęca, chociaż bezpretensjonalna. :) Ładna choć, w odróżnieniu od zapachu opisanego piętro wyżej, bezspornie "jakaś".
Spokojna, unikająca ekscentryzmu, szyprowa oraz nieco mydlana, jakkolwiek w sposób miły, aldehydowo-marsylski [od marsylskiego mydła]. Piękna w sposób jednoznaczny, choć niezachwycająca. Taka "po prostu". :) W materiałach na stronie firmowej marki opisano ją tak:
Kobieta nosząca to, kocha. Kocha swojego mężczyznę, swoje dzieci, swoich przyjaciół. Po prostu kocha życie. (...)

Oto sedno Rose d'Amour. :) Choć raz materiały promocyjne dogoniły realny świat.

Skład:

imbir, bergamotka, galbanum, aldehydy, różowy pieprz, esencja różana, absolut róży, narcyz, masło irysowe, jaśmin, gałka muszkatołowa, pieprz czarny, mech dębowy, wetyweria, piżmo


Les Parfums de Rosine, Rose Kashmirie

Zapach dedykowany kobiecie, która barokowego przepychu się nie boi; zgadza się. Jest śliczny! ;)
Wyrazisty i zauważalny, choć niekonieczny agresywny. Właściwie to zupełnie poprawny, dobrze wychowany i staranny. Jeno okazjonalnie lubi wyszaleć się na kursie bellydance. ;) Wówczas mieszanka uderza w nozdrza masą utartą z płatków róży białej i czerwonej oraz zwariowanych przypraw w ciepłych barwach, podrasowanych palonymi słodkimi żywicami. Gdzieś w tym wszystkim wyczuć można indyjski sandałowiec oraz złote nitki szafranu z Kaszmiru. I wanilię. Oraz ambrę. A także wiązkę suchej wetywerii.
Niezbyt blisko skóry, wdzięcznie, kobieco, sensualnie. Zapach z klasą i z pazurem. :)

Skład:

szafran, olejek z róży bułgarskiej, bergamotka, kolendra, mirra, chińska piwonia, absolut róży damasceńskiej, wetyweria, wanilia, trawa orzechowa (czyli Nagarmotha, łac. Cyperus rotundus ), drewno sandałowe, szara ambra, benzoes


Thierry Mugler, B*Men

Czyli wspomniany na początku wyjątek od ogólnej sympatyczności. :)
Zwęglone przyprawy, spalona skóra, gumożywice i lukrecja. Ta ostatnia przywodzi na myśl Au Masculin Lolity Lempickiej, choć to skojarzenie cokolwiek pochopne. Ponieważ mój obecny bohater jest od przesłodzonej Lolitki znacznie bardziej charakterny; narysowany grubą kreską, niemożliwy do przeoczenia, odrealniony, a jednak pobudzający wyobraźnię. Surrealistyczny Superbohater. ;>
Podobny do swojego starszego brata, znanego jako A*Men tudzież Angel Men, lecz jakże inny! Mniej - czy może: inaczej - słodki i o wiele bardziej gorący. Bardzo przyjemny, choć wyżej podpisaną przytłaczający.
Zastanawia mnie tylko nazwa: oznacza ona wykrzyknienie motywujące 'Bądź Mężczyzną!' czy może raczej Mężczyznę Klasy B? ;> Pytanie pozostawiam bez odpowiedzi.

Skład:

rabarbar (?), nuty owocowe, przyprawy, drewno sekwoi, skóra, paczuli, fiołek, lukrecja, anyż, drewno cedrowe, wetyweria, wanilia, ambra


Thierry Mugler, Cologne

Cud mniemany, czyli Kolońska o stężeniu wody toaletowej. ;)
Przemiły, wielowarstwowy, nie zawsze dosłowny zapach dla wszystkich płci. Wibrujący, przesycony promieniami słońca, hesperydowo-drzewny; w typie otwierającej notkę Eau d'Hadrien, choć znacznie odeń trwalszy. Szczególnie lubię w nim połączenie petit grain i cedratu z różnymi odmianami kwiatu pomarańczy, potraktowanemu jako stelaż dla całej konstrukcji. Co jest typowym zabiegiem w pachnidłach od Muglera, gdzie perfumom męskim nadaje się sznyt kobiecy, zaś kobiece zbliża ku gustom męskim.
Cologne jest silne, zielono-żółte, orzeźwiające, ale także pełne meandrów. Żywe. Do noszenia.

Skład:

bergamotka, petit grain, inne cytrusy, neroli, bambus, ogórek, ylang-ylang, kwiat pomarańczy, drewno cedrowe, paczuli, białe piżmo
___
Dziś pachnę 1270 marki Frapin & Co. [oraz B*Menem, którego jeden testowy psik w łokieć rozsadza właśnie przestrzeń wokół mnie].

7 komentarzy:

  1. Widzę, że powoli wdrażasz w życie pisanie kilku recenzji w jednym poście. I bardzo dobrze :) Choć wydaje mi się, że równie dobrze mogłabyś ten tekst podzielić na części i codziennie wstawiać jedną lub dwie z nich.

    Jeżeli chodzi o perfumy Muglera, to nie wiem, jak Ty,ale ja uważąm, że upodobali je sobie geje, pewnie głównie ze względu na to, że, jak to pięknie ujęłaś, nadaje się im kobiecy sznyt, a geje takie rzeczy uwielbiają :)

    Co do B*Men, to myślę, że nazwa jest po prostu super. Stanowi logiczną kontynuację wcześniej powstałęgo A*Mena, odwołując się przy tym do męskiego ego za pomocą hasła "be a man". Jednak w kontekście samej kompozycji zapachowej (która i mnie nie przypadła do gustu), skłaniałabym się raczej ku rozumieniu tej nazwy w kategoriach mężczyzny klasy b;)

    Bardzo nie podobają mi się te zdjęcia Les Parfumes de Rosine. Stwarzają wrażenie tanich, rodem wyjętych z PRLu brzydactw. Zniechęcają do poznania zapachu :|

    OdpowiedzUsuń
  2. Powolutku. :) Dlatego, że zależy mi na tym, by z ilością przytłaczających mnie zapachów poradzić sobie możliwie szybko. Więc rozdrabnianie recenzji mija się z celem.

    Hmm, mój Tato uwielbia zapachy Muglera [spoza linii TM jego zainteresowanie na dłużej budzi przede wszystkim Tobacco Vanille Forda, czyli kolejny mocarny słodziak ;) ], a gejem to on nie jest. Podejrzewam jeszcze, że na nazwanie go "kobiecym" odpowiedziałby za pomocą broni palnej. ;)
    Dlatego na perfumy od Muglera, męskie zwłaszcza, patrzę szerzej. Myślę, że są tak samo kontrowersyjne, jak te dla kobiet. Skoro paniom Angel czy Alien plus ich liczne mutacje "zalatują trupem", dlaczego mężczyźni nie mieliby odbierać "swoich" Muglerów jako gejowsko przegiętych? Równie mocny sposób wyrażenia własnej dezaprobaty dla zapachu. ;)
    A geje? Oni siłą rzeczy pragną szukać definicji samego siebie poza tradycyjnym wizerunkiem mężczyzny w naszej kulturze [do wyboru: maczo lub dżentelmen], z którym niekoniecznie muszą się identyfikować. Nic dziwnego, że poszukują perfum, które a) zwracają uwagę i b) odstają od reszty. :) Czasami uciekają w hipermęskość: jeden mój znajomy poniżej Kourosa czy Tomka z Finlandii nie ma czego szukać. ;) Ale to i tak są jedynie generalizacje..

    Tak czy siak rebus pozostaje w dramatycznym zawieszeniu. ;) Rzeczywiście, nazwa świetna.

    Zdjęcia Rosine pochodzą z ich strony internetowej. Wszystkie są w podobnej stylistyce; podejrzewam, że taki kicz jest zamierzony. Taka przerysowana sielskość i sentymentalizm. Może to celowy zabieg marketingowy, który kieruje myśli kupujących ku "rokokowym bukolikom" (a tu mamy ładny przykład makabreski językowej :) )? Nie przejmuj się fotografiami i zajrzyj do najbliższego Q. :) Zobaczysz, że flakony są prze-sentymentalne, ale mieszczą się w konwencji.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ej, ej, co ja widzę? Wiedźma,co to powinna gustować w krwi nietoperza,sproszkowanych żabach itp. rozpływa się nad cedratem, petit grain i pomarańczką? Świat się kończy :) A tak na poważnie, to dosłownie tydzień temu również niuchnąłem Cologne. No i wniosek jeden i zadziwiająco prosty - muszę przed rozpoczęciem lata mieć własny flakon. Nie wyobrażam sobie lżejszego, bardziej świetlistego, połyskującego świeżaka. Całość w głębokim drydown'ie zlewa mi się w młodziutki, pokryty rosą wetiwer. Rześkie, cudowne...

    OdpowiedzUsuń
  4. Toż napisałam na początku: nie można ograniczać się do tego, czego się samej lub samemu pragnie. ;) Poważnie zaś: mamy akurat porę, kiedy cytruski i spółka w r e s z c z i e różnią się od siebie nawzajem. Bo latem czuję tylko jakąś mało przyjemną aurę "cytrusowości" i już wiem, że sobie z zapachem X nie pogadamy... ;) Wszystko jest do siebie podobne i wszystko chce mnie dorwać; "Noc żywych trupów" normalnie! ;P
    Cologne to jeden z najmniej topornych klasycznych świeżaków, jakie miałam przyjemność poznać. :) Jest, jak piszesz: świetlisty, połyskujący i głęboki niczym Bajkał. Naprawdę świetnie skonstruowany. Trzymam kciuki za zakup! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Mnie B*Men też nie podszedł. Wyjątkowo. Ale nie zwe względu na zwęglenie, lecz na jakiś antypatyczny i bezjajeczny dystans.
    Widzę, ze moje lekceważące określenie Parfums de Rosine zaczyna mutować. ja pisałam o Rodzynach. :)))
    I jeszcze o codzie mniemanym: sa przeciez wody kolońskie o stężeniu ekstraktów. Nic to, póki zapach piękny, niech żyją mutanty. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Zgadzam się - mężczyźni hetero nie lubią, jak mówi im się, że "zalatują gejem", czy to w dosłownym czy przenośnym znaczeniu tego słowa. Także nie mów tacie, bo dostałabym obuchem w łeb ;)

    Uprzejmie informuję, że zajrzałam do najnowszego Q., w związku z czym zgadzam się z tym, co napisałaś :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Sabbath - w porównaniem z A*Menem faktycznie potrafi wypaść bardziej przewidywalnie, choć czy bezjajecznie, tu już bym się spierała.
    Rozyna to po prostu polska wersja imienia Rosine. :) Hmm, TO pamiętałam, lecz aż do publikacji powyższego tekstu nie potrafiłam sobie przypomnieć, jak miałby na imię tutejszy Thierry.. ;) Błądzić w obłokach jest komu, gorzej z imionami popularniejszymi nieco. ;)
    O takich zapomniałam. ;) Z dzisiejszego punktu widzenia i popularnych skojarzeń "eau de cologne" to typ mocy pachnidła. Nie pomyślałam, że istnieje np Woda Królowej Węgier...
    Ale mutanty niech żyją! Mutanty i hybrydy, ku chwale rozwojowi. :)

    Olfaktorio - tak samo, jak kobiecie powyżej pewnej granicy wiekowej nie wypada powiedzieć, że wygląda "dojrzale" (nawet, jeśli jest to zamierzone jako szczery komplement) ani - borze broń! - kupować kremów w typie "40+".
    Każdy unika skojarzeń z tym, czego boi się najbardziej. Kobiety - starości, zaś mężczyźni hetero (lub klasyfikujący samych siebie jako hetero, bo to jednak różnica jest ;) ) podejrzeń o homoseksualizm. To nasz największy cywilizacyjny Cień, że tak Jungiem zarzucę. ;) Ale spoko: Twój sekret jest u mnie bezpieczny. ;) Poza tym, jeśli mieszkasz dalej, niż z Podgórza do Wrocławia, mojemu Tacie nie będzie się chciało Cię zastraszać. ;P
    Flakony i zapachy Rosine mogą się podobać lub nie, ale braku spójności wizji Pani Rougeon zarzucić nie można.

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )