...którymi można, z braku puchu, nabijać kołdry lub poduszki. ;)
Tak miękkie i "pierzaste" się okazały. Cóż, trudno ukrywać, że obie roślinki w ich perfumowym wcieleniu przyzwyczaiły mnie do czego innego.
Lecz nie zamierzam płakać; marketingowcy L'Occitane z pewnością doskonale zdawali sobie sprawę z tego, co robią. ;)
Na początek kocanka.
Podróżnicza seria marki wzbogaciła się o wariację na temat nieśmiertelnika z Korsyki.
Podeszłam do testów z nadzieją na kolejną miłą, naturalną uniseksową kompozycję. Tego, że szalonej intensywności nie ma co się spodziewać, byłam pewna. Teoretycznie.
W praktyce okazało się, że - o losie! - zbyt przejęłam się tym, co zwykło prezentować Sables od Annick Goutal.
Immortelle to kompozycja lekka, jasna, nienachalnie słoneczna oraz kwiatowa, niestety we współcześnie konwencjonalnym tego słowa znaczeniu. Chwilami jeno na wierzch wypływa sucha i "kręcąca w nosie" woń kocanki. Delikatne akordy ogrodowe zdecydowano się otoczyć subtelnymi cytrusami (bergamotka, mandarynka) oraz słodyczą, która nie przytłacza: miodowo-balsamiczną, eteryczną, zaskakująco nieuchwytną. Miękko układającą się na ciele, naturalną, troszkę w stylu zeszłorocznej limitowanki Yves Rocher, Miel d'Oranger, skorelowaną z cichym białym kwieciem [może faktycznie kwiatem pomarańczy, któż to wie?], plastyczną, widmową, płaską.
Lecz to dopiero w finale; ponieważ otwarcie pachnidła prezentuje nam inną, znacznie mniej ostrą i wymowną twarz tytułowego kwiatka. Pierwsze chwile pobytu Immortelle na ludzkiej skórze to łagodne, wysokie pienia kocanki z miodem, suchej, acz lejącej się. Innej niż wszystko, zastanawiającej, jak również - nudnej. Jak flaki z olejem. Szczególnie w kolejnym stadium, gd zaczyna blednąć, usiłując oswoić mnie z ofensywą niewinnej słodyczy. Czy muszę pisać, iż bezskutecznie? ;)
Immortelle nie prezentuje sobą niczego, co by zachwycało, choć dramatycznych rozczarowań także oszczędzono. Jest ładnie, ale nudno. Bezpiecznie, pogodnie, spokojnie. I nudno. ;) Bez fajerwerków, choć olfaktorycznego bólu szczęśliwie zdołałam uniknąć. Kompozycja zachowawcza, więc z pewnością gwarantująca stałe zainteresowanie współczesnych konsumentów. Gdyby tylko nie była tak strasznie nuuudnaa..!
Podobnie wygląda sytuacja z Eau de Vetyver tej samej marki, jednym z ichniejszych sztandarowych pachnideł z męskiego działu.
To, co przy teście "papierkowym" powala na kolana i uderza naszą szczęką o posadzkę, na skórze ewoluuje ku przewidywalności, a później - rozczarowaniu. Lecz mam świadomość, iż ostrego pikowania kompozycji w dół doświadczam wyłącznie dzięki chemii własnej, kobiecej przecież, skóry. Na ciele mężczyzny Vetyver potrafi rozsnuć piękną opowieść na temat, jeszcze gorących, (a to rzadka przyjemność!) wetyweriowych zgliszczy, spokojnie dryfujących ku bezpiecznej, błogo aromatycznej woni.
Męska skóra czyni Wetywerię l'Occitanową przyjemnym pachnidłem "do używania", współczesnym i dla wszystkich. Damska zaś wyciąga z niej wszelkie słabości i niedociągnięcia, bezlitośnie obnaża przeciętność aromatu.
Myślę, iż mój głos pomoże dopełnić ogółu spojrzenia na omawianą właśnie wodę. :) Dlatego proszę nie zarzucać mi dyletanctwa [o ile na naszym poletku coś takiego w ogóle istnieje, choć śmiem w to wątpić].
Do rzeczy.
Jak już wspomniałam, pierwsze "sklepowe" spotkanie z Eau de Vetyver skutkuje zachwytem poważnym a zaraźliwym. ;) Bo oto doświadczamy czegoś, o co niełatwo: wetyweria nie-jasna, nie-dosłowna, nie-zimna; prosta, ale wyrafinowana. Żadnych punktów wspólnych z klasykami od Guerlain, Lubin czy Lalique. Poza wetywerią w roli głównej, rzecz jasna. :)
Ten stan rzeczy trwa również krótko po aplikacji pachnidła na skórę. Po chwili jednak opadają emocje, a wraz z nimi zachwyty. Ponieważ cud w butelce szybko staje się jasną, sucho-soczystą nutą składnika tytułowego, doprawioną na słono i pikantnie: bergamotką, ziołami oraz przyprawami. Taką, jakich znamy setki lub tysiące. Nadal nie jest źle, choć powtarzalność kolejnych kompozycji z wetywerią w składzie powoli zaczyna mnie nużyć.
Najgorsza, co nietrudno zgadnąć, okazuje sie baza. Kiedy przemija chwała doczesnego świata, przychodzi nam obudzić się z ręką w nocniku a szyją w powrozie. N-no, nie całkiem.. ;) Jednak temu, że jest spętana nowoczesną, wszędobylską słodyczą trudno zaprzeczyć. Banał z męskiego Gucci [is] Guilty rodem. Drażni mnie też laboratoryjna sztuczność finału, jego ostentacyjna pseudo-ekologiczność; równie głęboka i sensowna, co chlapanie farbą olejną po naturalnych futrach. Pojawia się także papierowy cedr oraz chemiczny miód podrasowany słodkim paczulowym pudrem.
Wszystko męczy i nudzi, odbierając chęć do dalszych testów, w innym czasie. A ponadto przypomina, że liczą się tylko i wyłącznie przychody, nie sztuka, umiłowanie indywidualizmu bądź odwaga. Ogół wody rozczarowuje, zwłaszcza po tak fenomenalnym otwarciu.
Miziak dla spragnionych trywialnej przeciętności.
Żałuję, naprawdę mocno.
Immortelle
Rok produkcji i nos: 2010, ??
Przeznaczenie: zapach typu uniseks, aczkolwiek z przechyłem w damską stronę. O niezbyt dużej mocy rażenia, raczej na dzień.
Trwałość: w granicach ośmiu godzin
Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-kwiatowa (oraz szyprowa)
Skład:
cytrusy, kocanka, miód, nuty likierowe i orientalne [podejrzewam jeszcze przynajmniej kwiat pomarańczy]
Eau de Vetyver
Rok produkcji i nos: 2001, ??
Przeznaczenie: jeden z nielicznych zapachów, którym damska skóra nie służy [chyba, że dama kocha się w nowoczesnych słodyczach; choć wówczas raczej nie będzie ich szukać w pachnidłach dla mężczyzn]. O nieprzesadnie silnej projekcji, na wszelkie okazje. Niebezpieczeństwo migren, gdyż właśnie - po porządnym wwąchaniu - jedna zaczęła mnie atakować. :)
Trwałość: od ośmiu do ponad dziesięciu godzin
Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-przyprawowa
Skład:
wetyweria, bergamotka, rozmaryn, gałka muszkatołowa, drewno cedrowe, cyprys [ponadto wyczuwam paczuli oraz anyż, lecz za nie poręczyć nie mogę :) ]
___
Dziś noszę Black Amber od Michele Bergman.
P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://www.luxlux.pl/artykul/l-occitane-immortelle-zdradza-sekret-mlodosci-20086
2. http://badgerandblade.com/vb/showthread.php/249155-SOTD-Tabula-Gratulatoria-September-2011/page27
Nie robią próbek. Nie lubię ich za to. Bu.
OdpowiedzUsuńNo, niestety. Chyba, że ma się siłę przekonywania [albo ekspedientka zacięcie plotkuje z przyjaciółką o osobach, których szczegółów życia intymnego, jako przygodna klientka, nie pragnę znać ;P ]. :)
OdpowiedzUsuńMała dywersja? ;) Kusiło i mnie...
OdpowiedzUsuńMała dywersja nie jest zła. ;)
OdpowiedzUsuńNa mojej skórze Vetyver też pachnie nijako, bezpiecznie, złoto, puchowo. Pachnie muszkatem, który ma ambicję być zieloną ambrą :P Brak w L'Occitance tej typowej i łatwo rozpoznawalnej nutki octanu wetiwerolu, której jedną molekułę, nie chwaląc się, wyczuję w tysiącu innych. Mam fiksa na punkcie wetyweru, tu nie ma go ani grama. Na etykiecie powinno być Eau de Muscat. BTW, wąchałaś Vetyver Givenchy?
OdpowiedzUsuńCo znaczy, że jesteś wyjątkiem od reguły. ;)
OdpowiedzUsuńOctan wyczuwam, ale nie na swojej skórze. Ciekawe... Gratuluję świetnego nosa! :)
Z wetywerią od Givenchy nie miałam dotąd przyjemności.
I jeszcze coś: wybacz, Michale, że zwlekam z odpowiedzią. Postaram się ogarnąć i napisać do końca weekendu. Mam nadzieję, że nie wpadniesz do mnie z odbezpieczoną flachą Or des Indes za karę? ;)
Swego czasu testując Vetyver (na blotterze właśnie) zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie. A że jestem fanem tej ingrediencji, to wciąż czaję się na jego zakup. Ale po przeczytaniu Twojej recenzji zacząłem mieć spore wątpliwości...
OdpowiedzUsuńMoże jednak zaryzykuj. :) Tylko najpierw poczaruj panią z L'Occitane, żeby pozwoliła Ci stworzyć mały dekant. I przetestuj jak należy, w domu. ;)
OdpowiedzUsuńBo jak napisałam: na mężczyznach z Vetyveru wychodzi to, co najlepsze. :)
dzisiaj testowałem w SCC w Katowicach - jest super
OdpowiedzUsuńAle Immortelle czy Eau de Vetyver? ;)
OdpowiedzUsuń