poniedziałek, 28 listopada 2011

Moc serdeczności

...z okazji złotych godów Marii i Janowi Kowalskim przesyłają kuzyni z Zamościa. :)

Bukiet kwiatów to doskonały prezent na każdą okazję: od setnych urodzin dziadziusia po kajanie się na okoliczność "kotku, to nie tak, jak myślisz!". Dla szkolnej woźnej i dla aktorów po premierze wyczekiwanego spektaklu. Młodej mamie oraz zmarłym w ich ostatnią drogę.
Żaden podarunek nie jest tak uniwersalny, jak naręcza kwiatów.
Przynajmniej w założeniu.


Problem w tym, że to, co popularne szybko zaczyna nudzić. Łatwo okazuje się, iż taki podarek nikogo nie zaskakuje, nie zadziwia, a wręcz traktowany bywa niczym przysłowiowa "miska dla psa", czyli się, kurna!, należy. I już! ;)
Kwiaty są piękne, lecz nazbyt często nie potrafią nas zachwycić, szczególnie ucięte, wygłaskane, opacykowane, związane pastelową rafią i wpakowane w kolorową folię. Dlatego dziś słów kilka o dwóch kompozycjach zapachowych, które - choć ładne - prawdziwego zachwytu nie wzbudzają. Są jak bukiety z kwiaciarni: konwencjonalnie piękne, bogate, estetyczne, ale w większości pozbawione owego tajemniczego "czegoś". Nie budzą pragnienia zagarnięcia na własność choćby małej odlewki.
Troszkę szkoda...

Fleur de Rocaille marki Caron to przykład pierwszy: dziełko porządnie zrobione, uroczo kwiatowe, zmysłowe oraz nienachalnie słodkie. Stworzone ze znawstwem i przeznaczone do stosowania z lubością.
Cały czas daje się wyczuć zaprzeszły charakter kompozycji, która światło dzienne ujrzała pierwotnie w roku 1934. To, co znamy dziś, jest uwspółcześnioną wersją z połowy lat 90. [jakkolwiek "na mój nos" nie obeszło się bez późniejszych pokątnych reformulacji].
Skalniak (gdyż tak można przetłumaczyć nazwę wody) najpiękniejszy jest najbardziej przyjazny zdaje się chwilkę po aplikacji, gdy molekuły nie zdążą jeszcze porządnie rozsiąść się na skórze. Wówczas urocza, jasna mieszanka piwonii, jaśminu, róż, konwalii oraz gardenii miękko ściele się na nas, niewinna i prosta. Dopiero po chwili dziewczęca niewinność zaczyna przemijać, zastąpiona gładkim acz upojnym aromatem zmysłowej tuberozy, słodkiego ylang-ylang, pudrowego fiołka, mimozy lekko erotycznej jak również lekkiego, orientalizującego drewna sandałowego. Takie klimaty odpowiadają mi nawet bardziej! ;)
Niestety serce szybko przestaje bić, a nasz kwiatowo-skalny organizm musi doświadczyć zapaści, po której powrót do zdrowia będzie powolny, ciężki, wyniszczający pokłady cierpliwości. Krótko mówiąc: baza rozczarowuje. ;) Duszne kwiaty stygną, na poły gniją i schną, by z czasem bez najmniejszej litości skwaśnieć na moim ramieniu.
Chyba po raz pierwszy doświadczam sytuacji, gdy jakieś perfumy w zderzeniu z "podłożem" stopniowo zmieniają się w ocet. Winny, w kategoriach "dziwności" nawet interesujący, ale jednak ocet. A tego po konwencjonalnym kwiatowcu się nie spodziewałam.
Więc możecie sobie wyobrazić, jak bardzo ucieszył mnie kolejny zwrot akcji, kiedy ocet wyparował, ustępując miejsca suchemu, nieco ostremu i pudrowemu irysowi, którego zadaniem było przygotować mnie na upojny miks sypkiego, stonowanego, jakby postarzanego cedru z żywym, "nieheblowanym" sandałowcem oraz spokojną, choć zauważalną, mieszanką nut pierwotnie odzwierzęcych. Białe piżmo zmieszane z niezbyt słodką ambrą i czymś w rodzaju kastoreum to jest dokładnie "to". :)

Zaczęło się typowo, przewidywalnie, później dało nadzieję, rozczarowało, by w finale całkowicie się zrehabilitować. Fleur de Rocaille w kontakcie z ludzkim ciałem doprawdy ożywa, dojrzewając, popełniając błędy i naprawiając je z nawiązką.
Perfumy, jak człowiek. ;) Grzeszne, lecz summa summarum dobre.


Żeby było ciekawie, mój drugi dzisiejszy bohater, Demi-Jour marki Houbigant, poczyna streszczać swój życiorys od plotkarskiego opisu przykrego wypadku, który spotkał Fleur de Rocaille. Gdyż otwarcie Półmroku jest, co tu dużo pisać, okropne. :) Zwyczajnie brzydkie. Obleśnie świeże, zupełnie jak kwiatki uporczywie trzymane przy życiu, chyba ze strachu przed oskarżeniem o błąd w sztuce.

To zdecydowanie jedno z najmniej przyjemnych oblicz perfumiarskich aldehydów, jakie dotąd spotkałam. Zimne, dosadne, ostre, męczone przewlekłą nadkwasotą, do tego zaś udające, że wszystko jest tak, jak być powinno, silące się na zakłamaną świeżość. W danej chwili trudno wykrzesać z siebie cokolwiek poza oschłą dezaprobatą.
Na szczęście po dłuższej chwili nasz pokątny plotkarz zmienia taktykę. Im mniej w mieszance żałosnych świeżynek, tym ciekawsza się staje. Suche, słodko-wytrawne kwiaty, okolone wysmakowanym welonem aldehydów w rodzaju znanych z No. 5 Chanel, stają się kompozycją może nie oryginalną, lecz z pewnością niezwykle przyjemną. Elegancką w starym znaczeniu tego słowa; z czasów, kiedy jeszcze logo prestiżowej marki nie zajmowało osiemdziesięciu procent powierzchni modowego produktu.
Bukiet kwiatów z Demi-Jour jest tyleż piękny, co trudny do rozebrania. Mogę Wam jedynie wyznać, że przypomina lżejsze, bardziej "współczesne" oblicze pachnideł spod egidy Grossmith. Wszystko jest suche, zmysłowo-kwiatowe, dogrzane korzennymi przyprawami, uświetnione występem staroświeckich duetów paczuli z wetywerią oraz cedru z sandałowcem, na efektownej podstawie z pudrowego piżma a także mchu dębowego o prawdziwie drenujących właściwościach. :)

Dzieło raczej nie niezapomniane, jakkolwiek niezwykle przyjemne. Gdybyż tylko czasem zechciało wzbić się ponad moją skórę!

Fleur de Rocaille oraz Demi-Jour, oba warte dłuższego spojrzenia, oba zaskakujące: tak dodatnio, jak i ujemnie, oba doprawdy zacne. Tylko, że.
To wszystko już było. Było, jest i - miejmy nadzieję - będzie. Nieśmiertelne, jak klasyczna elegancja [powtarzam: nie mylić z modą!]. Z pewnością przydatne, lecz czemuś nie zachwycające.
Niby mają wszystko, a jednak... Czasami "wszystko" to za dużo. :)
(na wszelki wypadek zastrzegam sobie prawo do zmiany zdania w kwestii obu pachnideł ;) )


Caron, Fleur de Rocaille

Rok produkcji i nos: (1934) 1993, (Ernest Daltroff) ??

Przeznaczenie: ciepły, pełen niespodzianek zapach dla kobiet, choć mężczyznom testy też powinny się opłacić. :) Na wszelkie okazje; niezbyt bliski ciału.

Trwałość: w granicach siedmiu-dziesięciu godzin

Grupa olfaktoryczna: kwiatowo-orientalna




Skład:

Nuta głowy: gardenia, fiołek
Nuta serca: ylang-ylang, mimoza, jaśmin, róża, konwalia, irys
Nuta bazy: drewno cedrowe, drewno sandałowe, piżmo


Houbigant, Demi-Jour

Rok produkcji i nos: 1987, ??

Przeznaczenie: aldehydowo-szyprowy zapach dla kobiet, dosyć konwencjonalny. Do użytku codziennego oraz, jak wspomniałam w recenzji, bardzo bliski skórze (co dziwne przy aldehydach).

Trwałość: od dziesięciu do ponad dwunastu godzin

Grupa olfaktoryczna: kwiatowo-szyprowa (oraz aldehydowa)

Skład:

Nuta głowy: bergamotka, fiołek, aldehydy
Nuta serca: ylang-ylang, jaśmin, heliotrop, kłącze irysa, konwalia, róża
Nuta bazy: mech dębowy, drewno cedrowe, drewno sandałowe, piżmo
___
Dziś noszę Noir de Reminiscence.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://fr.wikipedia.org/wiki/Fichier:Fleur_rocaille_2.jpg
2. http://feefeern.wordpress.com/2009/05/17/summer-fun/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )