poniedziałek, 7 listopada 2011

Kolejna recenzja Montale i znowu, cholewcia, pozytywna!

W ramach akcji 'miesiąc bez Montale miesiącem straconym' wracam dziś do jednej z moich ulubionych marek, kolejnego wcielenia olfaktorycznego "koszmaru Europejczyka". Oto przed Państwem osobnik z rodziny wyśmiewanych, niekochanych, poślednich; gorszy krewniak butikowych Hermèsów. ;> Czyż nie jest to najdoskonalsza rekomendacja dzieł Pierre'a Montale? ;P
Szczególnie dla kogoś, komu obecna moda na prostotę wyłazi bokiem, raniąc boleśnie i szarpiąc ciało. Dla kogoś takiego arabskie korzenie domu perfumiarskiego są błogosławionym wybawieniem od nudy. :) Szczególnie, gdy - jak w przypadku Aoud Red Flowers - gama zapachowa jest tak bardzo rozpięta.


Albowiem mój dzisiejszy bohater powstał dzięki mariażowi nietypowych akcentów różanych, dwoistego sandałowca, oudu typowego dla Montale, choć jak na standardy marki niezbyt głośnego a także składnika, który perfumiarskie laboratoria odwiedza niezbyt często - aksamitki, zwanej też europejskim nagietkiem.
Wszystko to razem złożyło się na kompozycję może niezbyt wygórowaną, może niekoniecznie wyjątkową lub oryginalną, lecz na pewno sympatyczną; oraz nadzwyczaj grzeczną. :) Przyjemną i ciepłą; wieczorową, choć niezobowiązującą. Troszkę w typie vintage, chociaż orientalny sznyt wody (jak i całej marki) pozostał nienaruszony.
Drżyjcie, miłośnicy odświeżaczy powietrza! ;> Czas na Prawdziwe Perfumy. ;)

Wyznam przy okazji, iż moja dzisiejsza recenzja ma pewien ukryty [właściwie to już nie.. ;) ] cel. Otóż chodzi o chęć ulżenia mojemu wewnętrznemu diabełkowi-złośliwcowi. ;) Jak również, co nie bez znaczenia, o wielce prywatny, mały prztyczek w nosy niechętne dziełom Pana M.


Owo konkretne otwiera się akordem zimnym, typowo agarowym, zaś chwilami - nieco skórzanym. Przyznam, że dopiero przy Aoud Red Flowers zrozumiałam, o co chodzi z tym całym agarowym "akordem szpitalnym". Choć jeśli myślicie, że mnie on zniechęcił, bardzo Was proszę, nie róbcie tego. :) W tym przypadku wyraz 'dziwny' nie ma znaczenia pejoratywnego. Nie przeszkadza mi szpitalność mieszanki. Zwłaszcza kiedy uświadomię sobie, co odpowiada za woń starej skóry.
Winowajczynią okazuje się róża. Nietypowa bardzo, właśnie dzięki rzadkiej skórzanej interpretacji. Do tego obłożono ją sandałowcem jednocześnie ostrym i pełnym drzazg, jak również kremowo jasnym, z upływem czasu coraz słodszym. W pewnej chwili wyczuwamy także lekko pikantny szafran; nie potrafię powiedzieć, kiedy się pojawia. Przykładam nos do skóry i on po prostu już tam jest. :)
W miarę upływu czasu drewno agarowe zasycha, stając się coraz mniej szpitalno-zimne, a znacznie bardziej, jakby tu rzec?, Kilianowe w duchu. ;) Wraz z sandałowcem tworzy przyjemną drzewną bazę, podrasowaną szafranem oraz delikatnym tchnieniem skórzanej, jakkolwiek esencjonalnej, róży.

Całość jest przyjemna, słodko-ostra w sposób mało dosłowny, sucha i pudrowa w stylu paczulowym. Ekspansywna w sposób typowo Montalowy, otaczająca sylwetkę szeroką, rdzawo-ceglastą poświatą. Mocna, ale zdumiewająco wysmakowana, stworzona ze znawstwem. Europejska, a jednak mocno orientalna. Lżejsza, bardziej ciepła wersja Orient Extrême z tej samej stajni.
Tylko co z aksamitką?
Cóż, na ostateczny kształt mieszaniny wpływ ma z pewnością [chwilami czuję coś pomiędzy indyjskim nagietkiem a naszą jego popularną "nagrobną" kuzynką], lecz nie potrafię jej zlokalizować jednoznacznie, chwycić za ogon i przystawić do miarki. Strasznie płocha z niej roślinka. ;)

Rok produkcji i nos: 2008, Pierre Montale

Przeznaczenie: zapach typu uniseks, dla miłośników niezbyt mocnego ale jednoznacznego Orientu, jak również dla wszystkich, których widmo "perfum przeterminowanych" [czytaj" vintage] nie przeraża. :) O dość sporej emanacji, jakkolwiek mało męczący.

Trwałość: przeszło dwanaście godzin

Grupa olfaktoryczna: drzewno-orientalna

Skład:

aksamitka, róża, szafran, oud, drewno sandałowe
___
Dziś noszę Theoremę od Fendi.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://www.essentialoilscompany.com/shop/images/Marigold.jpg
2. http://www.chinagiftguide.com/china-city-tour/beijing-tour/beijing-tour.html

4 komentarze:

  1. Masz power kobieto. Lubić Montale... Toż to prawie jak żuć pszczoły. :)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Ba! :) Prędzej osy lub szerszenie nawet: pszczoła umiera wkrótce po utracie żądła, osa nie. A perfumy Montale raczej nie znikają chwilę po aplikacji. ;))

    OdpowiedzUsuń
  3. No tak, ale przykład był alternatywą dla jedzenia miodu. Szerszenie miodu nie robią. :)
    Nie znasz bon mota: "Miód jest dla mięczaków - twardziele żują pszczoły"? Ja go uwielbiam. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. ...no a ja włożyłam go w nowy kontekst.
    Miodu nie jadam (chyba, że lawendowy :) ), pszczół nie żuję, ale robaczywe owoce jeść się zdarzało. Odrobina białka mi nie zaszkodzi. ;)

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )