czwartek, 17 listopada 2011

Znalazłam!

Lub przynajmniej tak właśnie myślałam przez pierwsze pół godziny dwóch dni minionego tygodnia. W sobotnie i niedzielne wieczory utwierdzałam się w przekonaniu, zaś po dzisiejszym teście z oryginalnych flakonów (nie moich, na szczęście) jestem już pewna w stu procentach: szukam dalej.
Czego, zapytacie?
Piernika w perfumach. :)


Niektórzy w co drugim testowanym zapachu potrafią przydybać pokrewieństwo z korzenno-słodkim wypiekiem [a przynajmniej takie wrażenie można odnieść po lekturze części opinii na forach tematycznych ;) ]. Gdzie nosa nie przyłożą, tam atakuje ich piernik.
Jestem złośliwa, ponieważ chcę mieć tak samo! ;))

No, może nie w równie dużym stężeniu. Lecz miło byłoby od czasu do czasu potraktować swoje ciało chmurką piernikowego pachnidła. Poszukując ideału rozsyłałam wici po globie, sprowadzając zza mórz i oceanów próbki albo i całe flakony. Odkupywałam potencjalne "piernikowce" zupełnie w ciemno (lub pół-ciemno). Słowem: rozglądałam się wokoło, zaglądałam w każdą dziurę, w każdy kąt, w każdą szufladę zapomnianej komody. Szukałam na potęgę. I nic, ani pół wyschniętego pierniczka.
Zapomniałam sprawdzić w Sephorze. :)

Tam na półkach stały sobie spokojnie tegoroczne limitowane edycje bestsellerów marki Givenchy: Very Irrésistible oraz Ange ou Démon le Secret ze wspólnym przydomkiem Poésie d'un Parfum d'Hiver, czyli Poezja zimowych zapachów.
Dzięki nim już nie mogę doczekać się pierwszego poważnego śniegu, grudnia, jarmarku adwentowego oraz całego tego radosnego kiczu związanego z Bożym Narodzeniem. Jakby co, wińcie Givenchy.

Nie są to pierwsze zimowe limitowanki wymienionych zapachów. Już rok temu koncern LVMH - którego własnością jest wspomniana marka - polecił stworzenie edycji limitowanych pod identycznym, jak teraz, tytułem. Z tym, że ówczesne wersje Very Irrésistible (oparta o nutę drewna cedrowego) oraz Ange ou Démon le Secret (z sandałowcem w roli głównej) nie dotarły do Polski. Tegoroczne zaś - i owszem.
Swoją drogą, mamy Shalimar Parfum Initial, pełną linię produktów uzupełniających Muglerowego Angela, coraz więcej fikuśnych limitowanek - czuję się rozpieszczana. ;P Miło, że nasz drogi, mityczny Zachód powoli zaczyna pojmować, iż wbrew pozorom od czasu do czasu się kąpiemy, nosimy ubrania młodsze niż dziesięcioletnie, sto razy łatane, a nawet przestaliśmy uciekać przed stomatologiem. ;) Czyli: idzie ku lepszemu, nawet pomimo kryzysu.


Lecz STOP, miałam pisać o czymś innym.
Jako osoba, która za oryginałami omawianych dziś wód raczej nie przepada, zdziwienie zaliczyłam niemałe. Bo właśnie otrzymałam mój wytęskniony, wymarzony, wyczekiwany piernik; i to nie w jednej, ale od razu w dwóch różnych wersjach! Mówię Wam, prawie nirwana. ;)

Zaciekawił mnie zwłaszcza piernik pikantny, esencjonalny, niebanalnie słodki, czyli Very Irrésistible Poésie d'un Parfum d'Hiver, bliższy anglosaskiemu gingerbread niż naszemu wilgotnemu, ciemnemu od czekolady i ciężkiemu od słodyczy ciastu korzennemu.
To właściwie Pan Ciastek ze Shreka, nie toruńska rozpusta [w tym miejscu niechaj nasze myśli trzymają się z daleka od posesji przy ulicy Żwirki i Wigury 80 ;> ]. I niech tak pozostanie; Ciastek był miły, poczciwy, niepozorny oraz lekki, gdzie kluczowe są słowa pierwsze i ostatnie. :)
Gdyż idealnie pasują do zimowego VI. Kompozycji od początku słodkiej, ale też jawnie pikantnej, pełnej drenującej nozdrza przestrzeni, żywej niczym miks świeżego imbiru ze zmiażdżoną laską cynamonu. Znacznie wytrawniejszej, niż to, czego mogłabym po "piernikowcu" oczekiwać; co jest niebywałą zaletą pachnidła.

Przypadł mi do gustu wysmakowany balans cytrusowej słodyczy z ostrością przypraw oraz czymś na kształt różanych konfitur. Nie sposób nadziwić się, jak kompozycja spokojnie, niemal niezauważenie dokonuje przeistoczenia w jasną i prostą "zimową krainę cudów", by w finale spokojnie zasnąć przy kominku z kubkiem piernikowej czekolady stygnącej tuż obok choinki [ponieważ akcent żywiczny, świerkowo-cedrowy, może cyprysowy w bazie daje o sobie znać, nieco komplikując sytuację]. A wszystko jest tak miękkie, lekkie, stonowane i czarowne, że mnie długo będzie śnić się po nocach. Mogę Was zapewnić, iż następnego dnia obudzę się w doskonałym humorze. ;)
Zaś o poranku nadal będę zimowe Very Irrésistible czuć, tym razem wzbogacone o aromat spokojnego, pudrowego - choć również nieco cielesnego - piżma.
Przeurocza kompozycja.


Choć i świąteczny Ange ou Démon le Secret do wód brzydkich trudno zaliczyć.
Tym razem na czoło wysuwa się skojarzenie z piernikiem typowym dla naszej szerokości geograficznej: ciężkim, bardzo słodkim, ciemnym, troszkę ostrym, przetykanym bakaliami bądź kandyzowanymi owocami; czekoladowym oraz nęcąco miodowym. Dużo bogatszym, znacznie mniej ascetycznym, bliższym typowo wschodniemu przepychowi. Teoretycznie powinnam skłaniać się właśnie ku niemu.
I tak jest.

W pierwszych minutach po aplikacji. :) Później okazuje się, iż pierwotna słodka głębia pikuje w stronę paczulowej oranżadki, która brakiem urody co prawda nie grzeszy, lecz ostatnio wyskakuje z każdego premierowego flakonu dla pań.
Gęste konfitury różano-mandarynkowe ktoś pomieszał z jaśminową chałką, ubarwił przyprawami korzennymi, nugatem, kakao w proszku oraz kumaryną. Gdzieś tam daje się wyczuć gęste, nieco kurkdjianowskie neroli. Całość jawi się nam przebogata, arcysłodka, obrzydliwie kaloryczna [dodatkowego smaczku nadaje porządny kleks bitej śmietany, spływający po sporym kawałku ciasta, nasączonego jakimś dziwnym likierem], lecz nade wszystko - paczulowa; słodko-paczulowa konkretnie.

Czuję, że kompozycja przypomina coś innego, znanego mi dobrze. Nawet nie muszę długo się zastanawiać, by przypomnieć sobie różowy flakon w kształcie piersiówki, ze srebrzyście prostokątną blaszką na awersie i takimż korkiem, stojący przy garderobie jednej z moich ciotek. Custo Barcelona Woman! :) Ange ou Démon le Secret Poésie d'un Parfum d'Hiver z roku 2011 najwyraźniej jest jego zaginionym w dzieciństwie bliźniakiem. ;) Tak duże jest podobieństwo między oboma pachnidłami.
Łączy jest sposób rozwoju na skórze, skojarzenia budzące się w mojej głowie, nawet długość życia. Kopia dzieła przeuroczego, ujmującego, słodkiego i po prostu ślicznego; ale tylko kopia. A o nich pisałam wczoraj.
Dlatego też pozwólcie, że na tym zakończę wywód odnośnie zimowego Anioła czy Demona. Tajemnicy. Choćby po to, by nie psuć świątecznego nastroju. ;)

Oba zapachy sprawiają wrażenie pozytywne [o ile nie zna się oryginału AoD], pozytywnie wyróżniając się spomiędzy perfumeryjnych top-sellerów, gwarantując zapowiedź spokojnych, pięknych Świąt przy smakowicie zastawionym stole. Aczkolwiek Very Irrésistible sugeruje konieczność częstych spacerów po, pokrytych śniegiem, lasach czy parkach. ;)
Co mnie w nich drażni, to całkiem jawna syntetyczność oraz sugestia: 'kupujcie, byle szybko, bo konta mamy puste'. Tymczasem wolałabym raczej podejście "nic na siłę", "śpiesz się powoli", "smakuj życie". Jakoś bardziej świąteczne.
Lecz może tylko się czepiam...?

W każdym razie: oba zapachy poznać trzeba, przetestować warto, kupić - czemu nie? [choć i tak polecam Custo ;) ] Nie powinniście żałować. :)


Ange ou Démon le Secret Poésie d'un Parfum d'Hiver

Rok produkcji i nos: 2011, ??

Przeznaczenie: słodki, ciężkawy, choć nieco pudrowy zapach dla kobiet, które brudnej słodyczy się nie boją. ;) Oraz dla tych, które Angel odrzuca mimo, że "zły nie jest". :) O dość sporym sillage; na okazje wszelkie, może za wyjątkiem rozmów kwalifikacyjnych.

Trwałość: do piętnastu godzin

Grupa olfaktoryczna: gourmand-kwiatowa

Skład:

Nuta głowy: herbata
Nuta serca: landrynka pomarańczowa (?!), jaśmin sambac (czyli wielkolistny)
Nuta bazy: cynamon, piernik, akord piżmowy


Very Irrésistible Poésie d'un Parfum d'Hiver

Rok produkcji i nos: 2011, ??

Przeznaczenie: sypki, przestrzenny i ciepły zapach dla kobiet, choć testy polecam także mężczyznom (może u nich żywiczne piżmo weźmie górę, kto wie?). Wyczuwalny z daleka, natomiast z bliska dyskretny; na wszystkie okazje.

Trwałość: do dziesięciu-dwunastu godzin

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-gourmand (oraz kwiatowa)

Skład:

Nuta głowy: anyż gwiaździsty, miód
Nuta serca: landrynka pomarańczowa, róża
Nuta bazy: imbir, cynamon, piernik
___
Dziś noszę Sombre Negra marki YOSH.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://www.mymodernmet.com/profiles/blogs/hidef-pics-winter-waterscapes
2. http://www.zastavki.com/eng/Holidays/Christmas_wallpapers/wallpaper-25784.htm
3. http://ninacoombs.com/special-offers/401/

7 komentarzy:

  1. Szczerze zazdroszczę, że na Tobie te zapachy pokazały swoje bajkowe oblicze. Ja zaliczyłam zachwyt przy wąchaniu blotterka, a kilka godzin później rozczarowanie nie-wiadomo-czym, które wykwitło mi na skórze :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Ech, to rzeczywiście się u Ciebie nie popisały. :/
    Właściwie mam podstawy, by podejrzewać, że to fart się do mnie uśmiechnął. Chyba nawet całkiem spory. :)
    Cóż, osobiście się przekonać zawsze warto. Przynajmniej wiesz, by trzymać się z daleka. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Czas się w końcu wybrać do syfory na wąchanie. Ostatnio wchodzę tam tylko po waciki (nie za 300 dolarów :D). Jedyny ładny piernik jaki znam to The Smell Bent Elf, a ostatnio słodyczy mi potrzeba ... Chyba zimno mi się we znaki daje ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Waciki? Czemu nie, pewnie dizajn opakowania mają lepszy od tych drogeryjnych. ;) :) Ale żeby do perfum nie podejść??? Chyba za dużo twardych lądowań zaliczyłaś ostatnio. ;>
    Elfa od Brenta to ja mam nawet flaszkę (flakonem tego nie sposób nazwać). :) Nawet fajny, ale... jabłecznik, przyprawiony korzeniami i też z bitą śmietaną, ale jednak jabłecznik. Ech..
    Ze słodyczy polecam Venezię Laury Biagiotti. Albo coś od PG. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Wiedźmo jak szukasz piernikowych inspiracji, to na perfuforum.pl jest taki wątek i tam już od tygodnia wszyscy wpisują swoje ciastkowe doświadczenia :)pozdrawiam Aktyna :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja mam odczucia takie, jak Aileen: na blotterku, przelotnie i z daleka budzi nadzieję. Na skórze miałkość, miałkośc i totalna miałkość.
    Choć miałkośc to i tak lepiej, niż klasyczna wersja AoD. :/

    OdpowiedzUsuń
  7. Aktyno - przeczytałam ten wątek (dzięki za info :) ). Okazało się, znam bodaj wszystkie typy [tylko Gingerbread z IHP wciąż mi umyka]; większość zawiera w sobie przyprawy, które zwykle dodaje się do piernika - lub chociaż ich część - ale niestety nie jego samego. Dlatego szukam dalej. :)

    Sabbath - czyli to znowu tylko ja?? Nie wierzę! :O
    Na kimś jeszcze muszą zadziałać! Albo tak pragnęłam piernika, że mi nos zaślepiło [takie wyrażenie ma sens w ogóle? ;) ].
    Masz na myśli klasyczne AoD bez przydomków czy Sekretne, bo dla mnie to drugie to bezjajec totalny, pierwsze da się znieść [kiedyś nawet lubiłam, ale to było dawno i nieprawda]. Na szczęście zawsze mamy stare, sprawdzone składziki z dziwolągami. ;)

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )