środa, 2 listopada 2011

Makabreska bajkowa

Nadszedł czas na pewne dziwadło, jakiego nie darzę żywym uczuciem, ale - Hera świadkiem! - od którego nie potrafię się uwolnić i chyba zawsze będę powracać.
Znam kilka zapachów o wiodącym akordzie plastiku, choć dwa wydają się szczególnie wyraziste.


Damska wersja nieodżałowanego Rush marki Gucci, nieoswajalna mimo upływu lat, uparcie 'zalatująca' palonym plastikiem tudzież świeżym skajem oraz In Black od Jesusa del Pozo, plastik topiący się, słodki i... nieodparcie uroczy. :) Cechujący się magnetyczną prostolinijnością czy niecodziennym, pełnym optymizmu urokiem. Tak bezczelny, pełen tak wielu niedomówień, sugestii i błędnych tropów, rozrzuconych po partyturze ze złośliwą maestrią, tak dziwaczny, że aż trudny. Czy też może: w swej słodkiej oczywistości łatwy, w swym gęstym skomplikowaniu banalny.
Zapach godny detektywistycznego nosa. :)

Początkowo myślałam, że In Black jest pachnidłem przyjemnym, choć nużąco sztucznym, drażniącym powonienie laboratoryjnym powietrzem, męczącym nieustępliwością syntetyków. Nie widziałam powodów do szczególnego entuzjazmu. Lecz wystarczyło kilka testów "od stóp do głów" bym mogła przekonać się, iż diabeł - jak to przewrotna moc piekielna ma we zwyczaju - tkwi w szczegółach.
Wówczas odkryłam, jak gęsta słodycz miesza się z plastikową (a może gumową?) czernią, jak zacierają się granice między tym, co w konwencjonalnym odbiorze świata jest "swojskie" a co "obce", mające wzbudzać niepokój poprzez kontrast; jak w dziecięcej zabawie rysunkowej z cyklu "znajdź szczegół niepasujący do reszty". :) Wtedy też przestałam kręcić nosem na ledwie poprawny efekt pracy rzemieślniczej, by z uwagą pochylić się nad dziełem sztuki.

Jak już wspomniałam, siła In Black kryje się w sprzecznościach splecionych zdolną ręką Christine Nagel, twórczyni takich przebojów sztuki olfaktorycznej, jak Theorema, Delices od Cartier, Histoire d'Eau od Mauboussin, Lalique White, B*Men, iwroszerowskie Rose Absolue oraz wielu innych. O czym wspominam, by zaznaczyć, że mój dzisiejszy bohater sroce spod ogona nie wypadł. ;) A poważniej: iż stoi za nim osoba posiadająca własny styl oraz spójną wizję swoich dzieł, zostawiająca pod każdą z prac wyraźny olfaktoryczny podpis [co, wbrew pozorom, nie jest łatwe dla perfumiarza zrzeszonego, zmuszonego stawać w szranki, by móc pracować na zlecenie różnych marek, zobligowanego do realizacji dokładnie wyliczonych i marketingowo przeanalizowanych wytycznych].


Wszystko to czuje się od razu. Perfumiarka zdołała zamknąć we flakonie nie tylko łatwe, słodkie wariacje gwarantujące sukces kasowy, ale również niepospolity wątek, pewną myśl, spinającą słodycze mocną, celowo toporną klamrą. A wszystko w znacznym stopniu odrealnione, nieco szalone, bawiące się konwencją bajki, dziwnie ponowoczesne; z paru kiczowatych klisz zlepiające oryginalną opowieść. Gdyby to był film, za kamerą po prostu musiałby stanąć Tim Burton, jeśli rozumiecie, co chcę przekazać.
Wiecie, co przyszłoby mu ekranizować?
Opowiastki Beatrix Potter. :)

Wyobraźcie sobie tylko: Burton od Edwarda Nożycorękiego, od Gnijącej Panny Młodej, od Sleepy Hollow i Sweeney Todd'a przenosi na ekran miłe bajeczki dla dziewiętnastowiecznych dzieci! To dopiero szał! ;) Synonim bezpiecznej niewinności, moje prywatne wspomnienie wczesnodziecięcej błogości, skupione w postaciach Piotrusia Królika czy Kaczki Tekli Kałużyńskiej, w skojarzeniu ze stylem Burtona wydają się budzić niepokój, zakrawać na niebezpieczny psikus [lepiej było anglosaskim dzieciakom dać po cukierku i nie ściągać na się ich halloweenowej zemsty ;> ]. Ciepła owocowa słodycz złączona z demonicznym charakterem, przy czym każde z nich zachowuje swój przyrodzony kształt. Nie mogło być łatwo. :)

Trudno pisać o In Black w oparciu o poszczególne nuty, gdyż wydaje się zbyt jednolite, zbyt mocno zasymilowane. W czerni to raczej konglomerat wrażeń, szalony taniec, pozornie pozbawiony ładu i składu; freestylowa choreografia. :)
Początek to czarne, słodko-kwaśne, soczyste wiśnie, barwiące nasze dłonie purpurowym sokiem i sklejające palce. Zmieszano je z paczulową różą, modną zaledwie od około roku, wcześniej - raczej dziwaczną a także awangardową. Gdzieś od dołu dobijają się akordy owoców jagodowych (malina? borówki?) i brzoskwinie lub morele, oplecione przez opary różanych konfitur, lekkiego, nieco maślanego jaśminu oraz bryzę zrodzoną nad rabatką cmentarnych lilii. Im dłużej perfumy znajdują się na naszej skórze, tym słabsza jest komitywa róży z paczuli, które zaczyna brać stronę mojego plastiku: fiołka o żużlowych konotacjach, wspomaganego przez paliwowe plastry ananasa. One szybko zdominowują kwiaty, grzeszno-mroczną słodycz owoców zastępując demoniczną przewrotnością lukrecji, podpartej ciężką, dymną wanilią.
Pojawia się irys w zimnym wcieleniu, z dumą pomagający przemysłowym braciom paczuli oraz chłodnemu cedrowi. Dzięki nim paradoksalna równowaga między przemysłem ciężkim a cukiernią zostaje zachowana. To one sprawiają, iż woń z dziwnej staje się wyrafinowana, zmysłowa, niewinna i kusicielska, łagodna i ostra, prosta i skomplikowana, trywialna oraz nieco snobistyczna w tych samych chwilach. One nadzorują równowagę, wspomnianych uprzednio, "swojskości" i "obcości" zamkniętych w jednej wodzie, pudrowej, zachłannej, wzbijającej się w przestrzeń, jak i rozpłożonej na skórze.
Niezwykłej oraz niepokojącej.
Zupełnie, jak Piotruś Królik Nożycoręki. ;)

Kompozycja okazała się wybitna: starannie przemyślana, o tworzywie złożonym z maestrią, wielowymiarowa, zmuszająca do wysiłku emocjonalnego i intelektualnego. Prawdziwa Sztuka. :) Użytkowa co prawda, ale sztuka.
Chylę czoła.

Rok produkcji i nos: 2006, Christine Nagel

Przeznaczenie: zapach stworzony z myślą o kobietach; niezwykle wyrazisty, o znacznym sillage, mogący wzbudzić silne reakcje otoczenia. :) Z tego tez powodu raczej wieczorowy, a z pewnością - nie przeznaczony do użytku podczas spotkań mocno sformalizowanych

Trwałość: od siedmiu do ponad dziesięciu godzin

Grupa olfaktoryczna: kwiatowo-owocowa

Skład:

Nuta głowy: czarna wiśnia, różowy grejpfrut, róża
Nuta serca: jaśmin, czarna lilia, brzoskwinia, fiołek
Nuta bazy: drewno cedrowe, wanilia, lukrecja, paczuli, piżmo
___
Dziś noszę Kashminę Touch marki MaxMara.

P.S.
Źródło ważniejszych ilustracji - DeviantArt:
1. Tofu dessert autorstwa RealityInDreams.
2. Dessert supply autorstwa Marilies.

8 komentarzy:

  1. Moja TŻ jest wielką wielbicielką perfum od Del Pozo. In Black wysoko stoi w jej prywatnej klasyfikacji. Nie jest to "mainstream mainstreamu", ale poniżej pewnego poziomu nie schodzą. Szkoda, że męskich perfum właściwie nie tworzą (Quasar się nie liczy, choć niezły jest)...

    OdpowiedzUsuń
  2. Miałam kiedyś flakon. Kiedy pomyślę o nim dziś, nawet przed sobą sama nie udaję, że wybrałam go ze względu na zapach... Był tak drastycznie nie mój, że tylko Black w nazwie tłumaczy zakup. Inna kwestia, że mojemu męzczyźnie podobał się. Miałam go na sobie raz i ten jeden raz zostałam skomplementowana, że ładnie pachnę. Natychmiast wystawiłam go na Allegro. Flakon, nie mężczyznę, choć nie wiem, czy to dobry wybórt był. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Domurst - gratuluję Twojej TŻ gustu! :) Rzeczywiście, Calvinem ani Hugonem Jezus nie jest.. ;)Zapachy od del Pozo są specyficzne; ostatnio miło myślę o Ambar [nawiasem mówiąc, piękny irys ;) ]. Może do "pionu perfumowego" podchodzą w sposób zbyt staroświecki, tzn. 'po co mężczyznom tyle nowych perfum'?
    Czy ja Quasar znam..? Chyba - chyba - nie.

    Sabbath - pamiętam, jak wrzuciłaś kiedyś jakieś stare zdjęcie swoich flaszek i wtedy In Black zwrócił moją uwagę. :) Nie pasował do obrazka, tym razem w drugą stronę, negatywową do najczęściej powtarzających się gustów. ;)
    W takim razie padłaś ofiarą samej siebie. :)
    Ee, jest kłopot ze sprzedażą żywego towaru na Allegro. ;P Kiedyś, dawno dawno temu, miałam zamiar pozbyć się w ten sposób siostry, ale w końcu dałam spokój. ;)
    Choć ludzie sprzedają inne cuda, jak własną cnotę albo i duszę. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nadeszła wiekopomna chwila i przetestowałam ten zapach :P wreszcie! Bo tyle razy się rozmijaliśmy. Z pierwszych testów mam skojarzenia natury hm... generalnie zapach mi się kojarzy dość wulgarnie z laską z farbowanymi czarnymi włosami ostrym makijażem i strojem z lateksu :P Nie mam pojęcia skąd ta wizja ale od pierwszego niucha mnie prześladuje. Ciekawe jak będzie w chłodniejsze dni :).

    OdpowiedzUsuń
  5. Hłe. No to nieźle [szkoda, że nie prowadzisz bloga, bo czuję, że przy recenzji In Black śmiechu byłoby co niemiara ;) ].
    Czasami tak mamy, że pojawia się skojarzenie i nijak nie idzie go wypędzić. Po co więc męczyć się próbami takiego działania? ;)
    Masz więc pindzię w lateksie. Trudno. Już wiesz, żeby trzymać się od niej z daleka. No, chyba że nie chcesz. ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Pindzia nie jest tak kiczowata ( ok każdy lateks traci kiczem) ale to pachnie taką mega luksusowa panią z dobrze zrobionym makijażem nienagannymi rysami twarzy o świetnej sto razy poprawianej sylwetce :P Ogólnie uważam że lepiej mieć wyraziste skojarzenia niż nie mieć żadnych:). :) Ludzkość nic nie traci na tym, że nie prowadzę bloga :P Tak jak już kiedyś wspominałam- pisanie nie przychodzi mi z lekkością :). Choć fakt faktem nieraz można było by się pośmiać.

    OdpowiedzUsuń
  7. W kontekście moich skojarzeń stwierdzenie mojego TŻ, że "ładnie pachnę" brzmi cokolwiek zabawnie

    OdpowiedzUsuń
  8. Aaa, to mnie tak przedstawiło się Cuir Venenum od PG. I to nawet z wyraźnym akcentem -maso. Zabawne, co też mózg wyczynia ze zwykłymi, bądź co bądź, zapachami. :)
    Pozwolę sobie się nie zgodzić (bo już na powyższym przykładzie widać, że sztukę pisania opanowałaś perfekcyjnie ;P ), ale kłócić się nie będę. ;) Jak sobie kcesz.
    Rzeczywiście, ciekawe spostrzeżenie z tym Twoim "ładniepachnieniem". :) A powiedziałaś TŻowi, z czym Ci się In Black kojarzy? ;)

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )