środa, 5 października 2011

Zapałki w rękach dziecka

Powoli wracam do formy. Więc na dobry początek postanowiłam zająć się kompozycją, która kłopotów mi nie przysparza. Co jest tak nieoczywiste, że aż dziwne. ;)
Bo wyobraźcie sobie...


Kiedyś uważałam różowy za najpodlejszy kolor naszych czasów; ordynarny, chamski, pokemoniasty; walący w twarz na odlew, terroryzujący świat swoją rozlazłą pseudo-niewinnością. Kolejny przyczynek do zniewolenia kobiety.
Nadal tak myślę. Zdecydowanie zbyt często różowy potrafi zmienić się w żenujące przedstawienie, bez mała rzygowisko: ustronne miejsce za strażacką remizą, zamienioną w dyskotekę na jedną sobotnią noc. Oraz wszystko, co jest z nim związane, z przypadkowym zapłodnieniem wśród pijackich wymiocin na czele. ;> Tak, naprawdę tak uważam.

Lecz coraz częściej miewam do różu stosunek jednocześnie chłodniejszy tudzież bardziej - jakby to ująć? - analityczny. Dlatego coraz wyraźniej pojmuję rzeczywistą funkcję różu: koloru nie tyle upupiającego i dorabiającego gębę już na wstępie, co przede wszystkim - niebezpiecznego.
Albowiem zabawy z różem to w euroatlantyckiej kulturze istny taniec na wulkanie. Nieświadoma brawura i, wynikający zeń, dowód galopującej głupoty zabawowiczów. Niebezpieczeństwo wzbudzania niepożądanego rozbawienia oraz popadnięcia w sytuację cokolwiek żałosną.
Zapałki w rękach małego dziecka.

Dlatego postuluję, by kontakt z różowościami był ściśle reglamentowany. Róż jest (a raczej być powinien) niczym pewna sieć sklepów oferujących sprzęt RTV i AGD oraz multimedia - Nie dla idiotów. ;> Róż winien być oddany pieczy wirtuozów! Bez żadnych wyjątków.

Gdyż, powiedzcie, czy wiele potrzeba, by poniższe wnętrze zmienić z obłędnego, przeładowanego, ciężkiego a mimo to finezyjnego buduaru w tępy koszmarek - marzenie wulgarnej solary? Aby pokój balansujący dokładnie na granicy kiczu zepchnąć bezmyślnie w jego otchłań?

Jak napisałam, prawda jest jasna, acz okrutna: do bezpiecznych zabaw różem niezbędne jest wyczucie; by nie rzec, że maestria. Tym większa, im procent różu znaczniejszy. :)
Różowy NIE jest dla dzieci!

Przeto, jak nietrudno się domyślić, pewnym lękiem napawał mnie pomysł stworzenia nowego Shalimara. Nie dość, że podobnej Legendy nie powinno się tykać nawet końcem pipety, to jeszcze na ponury żart zakrawał pomysł przepacykowania jej na różowo. R ó ż o w o! ;)
Zgroza. Czysty, niekłamany horror. Shalimar dla trzynastolatek, fanek Zmierzchu, Justina Biebera i High School Musical. ;) W opinii Shalimarowej maniaczki, za sam pomysł LVMH powinno wysłać Thierry'ego Wassera prosto na kozetkę psychoterapeuty.
Nie wdając się w coraz bardziej pokrętne szczegóły: byłam nastawiona co najmniej mocno sceptycznie.

Jak to dobrze, że istnieje coś takiego, jak zaskoczenie. :)
Dzięki niemu nie tylko zdołałam docenić koncept na Shalimar Parfum Initial, ale też nauczyłam sie przemagać swoją niechęć do irysa w perfumach.

Bez spełnienia takiego warunku byłoby mi trudno w najnowszym masowym dziecku Guerlaina przetrwać. Ponieważ to nie orientalna, pudrowo-żywiczna słodycz, nie wanilia z kadzidłem i jaśminem, nawet nie Guerlinade "robi" Parfum Initial, ale irys. Nieomal wyłącznie.


Już w pierwszych chwilach wyraźny, hegemoniczny; niemożliwy do zignorowania, choć pełen klasy i wyrafinowania; od stóp do głów (od korka po dno? ;) ) wdzięczne ucieleśnienie typowo francuskiego charme. Spora dawka ni to ostrego, ni pudrowego, nie agresywnego, jak też dalekiego od wycofania irysowego masła okrywa i opina nuty lekko skórzanej bergamotki, cichej, eleganckiej białej róży oraz trudnej do zdefiniowania charakternej słodyczy (lukrecja?).
Po pewnym, wyrazistym otwarciu irys nieco spuszcza z tonu, staje się bardziej miękki, pudrowy i - czy to możliwe? - jeszcze bardziej szykowny. Jakby skrojony na miarę dla jakiejś niewymownej elegantki. Bardziej czysty, zgodny, spokojniejszy. Ma w sobie nieco z Irysowej Infuzji Prady, jakiś błysk Traversée du Bosphore od L'Artisan Parfumeur bądź cień finezji Hermèsowego Hirisa. Staranny, dopracowany wdzięk.

Róża nabiera znamion zasuszonego pąka, łącząc się z irysowym pudrem oraz przesympatycznym, szlachetnym obliczem paczuli. Gdzieś od dołu przebija lekki, dziewczęcy, okrojony z mocy jaśmin, obudowany łagodnym tchnieniem wanilii bądź słodkiej, łagodnie cielesnej ambry.
Ostre barwy złagodniały, zmieniły się w bezpieczne i przewidywalne pastele. Może niezbyt odkrywcze, ale przecież równie konieczne, co ryzykowne nowinki.
Baza to ciche, pudrowe syntetyczne piżmo, wanilia, zielonkawy bób tonka, słonawe nuty karmelu oraz wspomnienie kwiatów. W tym - irysa, na powrót leciutko ostrego, udającego wdzięczącą się zadziorność. A także paczulowy puder, któremu towarzyszy ledwie rejestrowalny dodatek czegoś wytrawnego, jasnego a suchego: wetyweria to czy mech dębowy? Orientalny charakter pierwowzoru [oraz spisy nut ;) ] sugeruje raczej pierwszą z roślin. Bez najmniejszych wątpliwości mogę stwierdzić, iż całość cichnie powoli, dyskretnie; staje się coraz bliższa ciału, coraz bardziej subtelna, coraz jaśniejsza. Aż do zupełnego zaniku.

Jest bezpiecznie, szykownie, z klasą. Parfum Initial to porządna, przemyślana robota. Bardzo ładna. :) Tylko, że...
Wątpliwości zasadnicze są dwie. Po pierwsze, produkt finalny z niedoścignionym pierwowzorem wspólnego ma raczej niewiele, więc nazwa pachnidła zakrawa na lekką przesadę. Po drugie zaś: założenie było jasne. Parfum Initial miał przygotowywać młode dziewczęta, przyszłe oddane klientki Guerlaina na spotkanie z klasycznym Shalimarem. O czym zresztą informuje nas internetowa strona nowych perfum, zrealizowana pod wielce wymownym szyldem My First Shalimar. Tymczasem zapach jest niezwyczajny, na poły niszowy przez swoją "dziwaczność" ale - na bogów! - nie dla nastolatek. Nie przypuszczam, by oddane fanki "perfumików" [grr...!] Bossa, Moschino czy Kleina zdołały masowo docenić nienachalny, w gruncie rzeczy stanowczy, dojrzały urok Shalimar Parfum Initial. Wasser chciał dobrze, ale przestrzelił. Choć to nawet lepiej.
Prawdziwie różowego, wymiotnego, plastikowego Shalimara chyba bym nie zdzierżyła. ;)
A tak - finezja! ;) No, prawie..


Rok produkcji i nos: 2011, Thierry Wasser

Przeznaczenie: efektowny, przewidywalny choć ambitny zapach, stworzony z myślą o kobietach [ciekawe, jakie historie opowiedziałby wczepiony w męską skórę?]. O średniej emanacji, z czasem - bliskoskórny. Na wszelkie okazje, ze szczególnym uwzględnieniem Bardzo Ważnych. :)

Trwałość: od sześciu do ponad dziesięciu godzin

Grupa olfaktoryczna: kwiatowo-aromatyczna (i szyprowa)

Skład:

Nuta głowy: bergamotka, pomarańcza, nuty zielone
Nuta serca: irys, jaśmin, róża, wetyweria, paczuli
Nuta bazy: białe piżmo, wanilia, bób tonka, (karmel?)
___
Dziś noszę Fille en Aiguilles marki Serge Lutens.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://eyelineronacatblog.blogspot.com/2011/04/rediscovering-vivienne-westwood-boudoir.html
2. http://onceuponateatime.blogspot.com/2010/12/pretty-in-pink-more-than-ever.html
3. http://mobile.dlisted.com/node/174

5 komentarzy:

  1. Nie mogę się doczekać testów, a Twoja recenzja jeszcze bardziej utwierdziła mnie w przekonaniu, że powąchac muszę:) I ten flakonik... klasa!

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgadzam się - flakon jest naprawdę piękny. Znamienne, że zapach nazwano Parfum Initial - tak, jak piszesz (i jak przyznaje sie do tego Guerlain), stworzono je o to, by zachęcić młodsze kobiety do "kontaktu" z tą marką, mając nadzieję, że inicjacja w tak "wczesnym" wieku przerodzi się w miłość do zapachów marki w przyszłości. Podobnie zrobiło Chanel z zapachem No. 5 Eau Premiere.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie znam różowego Shalimara, ale jak będzie okazja to chętnie poznam :) A a'propos irysa, znasz Eau d'Italie Sienne d' Hiver? Bo szykuję Twoje próbki właśnie :)
    A jeszcze wracając na chwilę do różowego, którego wiem że nie lubisz, to chciałam nadmienić, że od półtora tygodnia mam różowe włosy :D No ale ja dzieckiem nie jestem, mogę szaleć ile dusza zapragnie :D A najlepsze jest to, że wszyscy twierdzą, ze mi te różowe włosy pasują. I nie wiem jak to traktować ...

    OdpowiedzUsuń
  4. Medullo - witaj :) Jest mi bardzo miło; szczególnie, że testy zawsze warto zrobić. Ale uprzedzam,: to naprawdę nie ma wiele wspólnego z oryginałem. :) Choć flakon rzeczywiście bardzo przyjemny.

    Olfaktorio - :) dobrze, że wiedziałam to już w chwili pierwszych testów w Sephorze; inaczej przejechałabym się po Initial bez litości (głównie za plagiat nazwy i odcinanie kuponów od sławy dziadka ;) ). Co tylko udowadnia, jak dalece, szeroko pojmowana, historia kompozycji wpływa na nasz odbiór tejże. Dobrze, że o niej - tej historii, produkcji, postprodukcji etc - piszesz. :)
    Choć o ile nowa Piątka spełnia swoje zadanie i przygotowuje na spotkanie z oryginałem ["królowa jest tylko jedna", że zapodam niezwykle odkrywczym cytatem ;) ], o tyle Initial od pierwszego Shalimara raczej oddala. Ale mam nadzieję, że spece od Guerlaina jednak wiedzieli, co robią. Niech im się uda! :)

    Dominiko - spróbuj, próbować zawsze warto, jak napisałam Medulli u góry. :) Sienne znam i naszła mnie chętka, by zrewidować swoje (subiektywnie niskie) poglądy o tej kompozycji. Ale dzięki za propozycję. Czekam na listonosza. :*
    Irys w natarciu. Właśnie przepraszam się z Pocałunkiem Smoka. ;) Umm...
    Proponuję, byś traktowała to jako komplement. :) Najwyraźniej jesteś dorosła i masz wyczucie stylu; a nawet Stylu. ;)) A poważnie: to było poważnie. :) W zielonym był Ci super, we fiolecie (jak przekazał Twój Flikier) też całkiem spoko, więc dlaczego nie róż?

    OdpowiedzUsuń
  5. Jestem jestem :) Fiolet jeszcze powróci :D Zaraz skrobnę maila w sprawie próbek :)

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )