poniedziałek, 24 października 2011
Spotkania jesienne, część pierwsza
Pogoda za oknem nie rozpieszcza [wiem, wiem, to nie ja narzekam ;) ], jest zimno, wilgotno, ciemno, bardzo wichrowo-wzgórzowo. :)
W taką pogodę chęć użycia perfum ciepłych, przytulnych, otulających staje się niemożliwa do opanowania. I świetnie, tak być powinno. W końcu po to one powstają.
Mogą być słodkie, ostre, dymne, cukrowe: jakiekolwiek. Najważniejsze, aby zapewniały nam namiastkę poczucia bezpieczeństwa i ciepła, by pozwalały poczuć się odrobinę lepiej.
Łagodne jesienne promienie słońca, miękko opływające bajkowy krajobraz.
W tej kategorii na czoło wysuwa się kilka moich ulubionych pachnideł. Na przykład kultowy zapach od Clinique, dziś marki stereotypowo kojarzonej raczej z lekkimi cytrusami, Aromatics Elixir.
Ciężki, kwiatowo-przyprawowy szypr; jeszcze jeden zapach, o którym bez problemu da się powiedzieć "niedzisiejszy". Głęboki, zmysłowy, rozgrzewający. Nawet bardzo, ponieważ chwilami zdaje się parzyć w skórę, niczym żar płynący z ogniska. Mocny, wyrazisty, stłoczony wokół nut aldehydów, cynamonu i kwiatów. Choć jednocześnie gładki, misterny, spokojny; bardzo klimatyczny.
Typowo amerykański w staroświecki sposób, ze składnikami utartymi na jednolitą pastę o intensywnie rudej barwie.
Z tego powodu trudno mówić o liniowym przebiegu, zaś dawna data stworzenia kompozycji zapachowej decyduje o wielości zawartych weń składników. Jest więc Aromatics Elixir zapachem skomplikowanym, dla współczesnego nosa nawet nieco trudnym, trudnym do okiełznania. Zresztą, dokładnie jak większość jego rówieśników. :)
Otwiera się mocnym, bezkompromisowym uderzeniem aldehydów, ziół, kopy sproszkowanych przypraw prosto z bliskowschodniego suku [gdzie kuchnia z korzeniami się nie patyczkuje ani wybrzydza nań]. Dopiero po pewnym czasie mieszanina pozwala sobie na złapanie oddechu, chwilę zadumy lub nostalgii, splecione w całość dzięki intrygującemu, nieco surrealistycznemu tańcowi kwiatów pod wodzą róży, geranium, tuberozy, w miarę potrzeby wspomaganych przez rumianek i jaśmin, a trzymanych w ryzach przez gryzące przyprawy, gorzkie: szałwię lub wetywerię, owiniętych cieniutką smugą kadzidła.
A może to paczuli, pudrowe i metaliczne w tej samej chwili: tak żywe, że aż rozedrgane, chwilami nawet wściekłe? Podsycane w swej złości przez pikantne, pełne drzazg drewno sandałowe, strugę kadzidła już silniejszą, ziemiste nuty irysa, zasuszane przez mech dębowy. Udrapowane na godnym ciele człowieka, wydzielającym z siebie woń piżma (animalnego, choć szczęśliwie niemęczącego) i cywetu bądź kastoreum.
Ani trochę słodkie za to niebywale pikantne, ekspansywne; ciepłem swych niepokornych emocji wygrzewające użytkujący je organizm niczym mieszanka chili z czosnkiem, kminkiem, goździkami i świeżym imbirem: umiejętnie wypędzające zeń wszelkie oznaki zbliżającego się przeziębienia. Na dokładkę zaś - głośne, ale ciche. ;> Oksymoroniczne, więc takie, jakie lubię najbardziej.
Sobie zaprzeczające, wielowarstwowe, przemyślane; stworzone, by odnosić w nim zwycięstwa, zaś porażki przekuwać w sukces. Aromatics Elixir to niewątpliwie dzieło sztuki. Szypr elegancki i brudny jednocześnie - piękny po stokroć. :)
Podstawowe skojarzenie perfumeryjne: Cinnabar Estée Lauder.
Był to ocieplacz dosłowny. Natomiast jutro, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, przedstawię własną interpretację olfaktorycznego "ogrzewania przez zaprzeczenie". :)
Zapraszam!
Rok produkcji i nos: 1971, Bernard Chant
Przeznaczenie: zapach stworzony dla kobiet, lecz współcześnie znakomicie nadaje się na uniseks. O dużym sillage i takowej mocy rażenia, więc uważajcie z atomizerem. :) Na wszelkie okazje.
Trwałość: przeszło dwanaście godzin
Grupa olfaktoryczna: szyprowo-aromatyczna
Skład:
Nuta głowy: rumianek, geranium, szałwia, werbena, bergamotka, aldehydy, przyprawy
Nuta serca: goździk (kwiat), ylang-ylang, jaśmin, róża, tuberoza, konwalia, palisander, kłącze irysa, neroli
Nuta bazy: wetyweria, mech dębowy, paczuli, kadzidło frankońskie, drewno sandałowe, ambra, piżmo
___
Dziś pachnę innym znakomitym "docieplaczem", czyli Shalimarem. :)
P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://www.flickr.com/photos/murrayneill/3454390009/sizes/l/in/photostream/
2. http://radio-weblogs.com/0128644/2004/06/09.html#a269
Etykiety:
aromatyczne,
Clinique,
mainstream,
perfumy,
szyprowe
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Zachęcony "lecz współcześnie znakomicie nadaje się na uniseks" zamówiłem flakonik o poj. 4ml.
OdpowiedzUsuńJestem po aplikacji (ok. 15 min.) Aktualnie rozwija się u mnie jak Rive Gauche od YSL (męska wersja).
Początek jest obiecujący na tyle, że już teraz rozglądam się za pełnowymiarowym flakonem.
Pozdrawiam. Testujący kobiece zapachy - Królik (Doświadczalny)
Kwadrans to dopiero kawałek sukcesu. :) Tym niemniej gratuluję zakupu. :)
OdpowiedzUsuńWiedziałam, że "coś" mi AE przypomina: rzeczywiście jest w nim co nieco z męskiego Rive Gauche [choć ten na mnie staje się bardziej gorzki].
Oby Ci najnowszy nabytek służył świetnie!
Pozdrawiam Cię również :)