Przed jesienną chandrą, przed pluchą i przymrozkami, przed zmęczeniem materiału fizycznego i psychicznego należy się bronić. Jak? Owocami! :) Oraz tchnieniem łagodnych letnich kwiatów.
Dlatego dziś polecam dwie wody, obrzydliwie wręcz optymistyczne.
Na pierwszy ogień skoncentrowana moc małych, złotych słońc unurzanych roztartych w szampanie, Bellini marki Calypso St. Barth, niegdyś znanej jako Calypso Christiane Celle.
Cóż, kompozycja jest prosta, przyjemna i zapewniająca zziębniętym miłe ciepełko. Paradoksalnie, ponieważ nie ku antypodom kieruje, lecz znakomicie ogrzewa i dosładza zimne dni; ciepła, otulająca, bardzo aksamitna mieszanina.
Idealnie wpasowana w "nasz" czas i miejsce. :) I cóż z tego, że niezbyt odkrywcza, zachowawcza, że nie rozczarowuje, ale i nie zachwyca? Tym razem liczy się przede wszystkim funkcja użytkowa.
W pierwszej chwili kusi świeżą, sprężystą wonią brzoskwiń, cytrusów, frezji, słońca i beztroskiego plażowania kilkanaście godzin na dobę. Sączenia drinków z palemką i obserwowania pięknie wyrzeźbionych, bystrookich tubylców, którzy w postaci kelnerów, ratowników i barmanów zaludniają nasz wakacyjny świat [udając, że dla nich to także zabawa, nie uwłaczająca ludzkiej godności, niewdzięczna harówa]. Lecz tego ostatniego nie wiemy i nie mamy prawa się dowiedzieć; dyrekcja hotelu oraz pilot naszej wycieczki zadbali o to z wielką starannością. Dla nas to po prostu piękne, wolne od trosk lenistwo w raju. :)
Zwłaszcza później, gdy owoce zmieniają się w jednorodną pulpę, stają się bardziej gładkie, kaszmirowe; podbudowane wonią jaśminu i zamorskiego frangipani, gdzieniegdzie główkę wystawi biały chochlik, żyjący na dnie kwiatu pomarańczy. :) Jest prosto i uroczo. Nawet wtedy, gdy na czoło wysuwa się woń orzecha kokosowego, którą w perfumach lubię niespecjalnie. A to o czymś świadczy.
Z czasem kokosa spotyka los owoców: łączy się z innymi składnikami, dyskretnie odsunięty na bok, choć nadal wyraźny; przynajmniej pozornie. Tak więc miesza się nasz zamorski orzech z miłą, bezpretensjonalną brzoskwinią, z lekkim, nienachalnie zmysłowym kwieciem, umożliwiając popis nutom bazy. Tu najwyraźniejsza jest woń łagodnego, puchatego oraz śmietankowego drewna, trochę sandałowca, trochę fikcyjnego drewna kaszmirowego. Wraca kokos, połączony z ambrową, syntetyczną wanilią, co przykrywa wyraźna, acz utrzymana w granicach (mojej) normy dawka pudru z białego piżma.
Ach! Miłe to i wdzięczne; takie dziewczęce i niewinne; dość bliskie ciału i kompletnie nie-moje.
...w odróżnieniu od drugiej dzisiejszej bohaterki, w której od czasu do czasu (średnio raz na pół roku) mogłabym się popławić. Chodzi o pachnidło nazwane Bianca a stworzone za sprawą marki Tocca Beauty.
Przede wszystkim jest znacznie bardziej proste, jasne i krystaliczne. Wręcz szkliste, choć o aldehydach nawet tu nie słyszano. ;) Bianca okazała się przejrzysta i - a to prawdziwe zaskoczenie! - świeża w sposób, który nie każe mi myśleć o cytrusowym antyperspirancie tudzież samochodowym odświeżaczu. Czyli: ani śladu typowej świeżaczkowej tępoty. Lubię takie niespodzianki! :)
W otwarciu ujmująca, ekstatyczna w bezczelnym nieskomplikowaniu, w celebracji nut cytrusowych, z cytryną, bergamotką i czymś słodkim (mandarynką, jak się okazało :) ) na czele. Przed zalewem trywialnej łopatologii ratuje mnie duet białej herbaty z łagodną, stonowaną lawendą. To dzięki nim Biała nie wpada w klimaty rażące, zręcznie utrzymując się na wzburzonych wodach artyzmu [boszsz, ale grafomania! Nawet ja to widzę ;) ].
Zresztą szybko dołączają do nich jasna, biała lub herbaciana róża oraz spokojny jaśmin, oba kwiaty kompletnie wyzute z typowego dlań erotyzmu. Jasne i optymistyczne, także dzięki cytrusom, które pełnią już funkcje wyłącznie pomocnicze oraz lawendzie, nie tyle widocznej "samej w sobie", co sprytnie wplecionej w opowieść o słodkiej przejrzystości. Letni świt gdzieś na wyspach greckich. :) [przed kryzysem ekonomicznym ;P ]
W finale zapach staje się troszkę zbyt chemiczny, czy też w swej chemiczności jawny, nieco zbyt ujednolicony, ale równie przyjemny. Tworzy go wspomnienie kwiatów i mandarynki, obu ocukrzonych, kandyzowanych; nie do spożycia, lecz do podziwiania stworzonych. Dobrano im towarzystwo w postaci, raz jeszcze tego dnia, pudru z białego piżma: miękkiego, słodkiego, pensjonarskiego, w kolorze kości słoniowej. Ładnego nawet pomimo sztucznego dosłodzenia. Które, Ateną a prawdą, po takim otwarciu nie może przeszkadzać. Po prostu nie może! ;)
Nawet pomimo, jeszcze większego niż w przypadku Bellini, wtulenia omawianej właśnie kompozycji w ludzką skórę. Tak właśnie mogłoby pachnieć J'Adore Diora; szkoda, że jest inaczej...
Calypso St.Barth, Bellini
Rok produkcji i nos: 2010, ?? (Christiane Celle?)
Przeznaczenie: bezpieczny, dość typowy zapach dla kobiet; na wszelkie okazje.
Trwałość: w granicach sześciu, może siedmiu godzin
Grupa olfaktoryczna: kwiatowo-owocowa
Skład:
Nuta głowy: jabłko, ananas, pomarańcza, grejpfrut
Nuta serca: biała brzoskwinia, czarna porzeczka, orzech kokosowy, frangipani, kwiat pomarańczy, frezja, jaśmin
Nuta bazy: drewno sandałowe, ambra, białe piżmo
Tocca Beauty, Bianca
Rok produkcji i nos: 2009, ??
Przeznaczenie: wdzięczny, prostolinijny zapach dla kobiet; na wszelkie możliwe okazje; bezpieczny dla otoczenia.
Trwałość: około ośmiu godzin, może trochę dłużej
Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-kwiatowa
Skład:
Nuta głowy: mandarynka, bergamotka, cytryna Orpur, lawenda
Nuta serca: zielona herbata, tynktura różana, jaśmin
Nuta bazy: białe piżmo, cukier
___
Dziś noszę Wild Tobacco marki Illuminum.
P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://www.dvinewinekemah.com/wine_a__rita
2. http://carpediemclub.wordpress.com/page/58/
Kurcze jak zobaczyłam tytuł już myślałam, że może będzie o nalewkach :P. Mam takie pytanie czy gdzieś stacjonarnie można Tocca Bianco powąchać?
OdpowiedzUsuńWyobrażam sobie Wiedźmę noszącą "wdzięczny, prostolinijny zapach dla kobiet; na wszelkie możliwe okazje". Szalenie oryginalna wizja. Nawet raz w roku. :)
OdpowiedzUsuńPolu - no niestety nie. Ale pomysł ciekawy, dzięki. :) Hmm.. w "normalnym świecie" wszystkie zapachy marki można poznać w najzwyklejszych Sephorach. Choć w Polsce jakoś ich nie widziałam.
OdpowiedzUsuńSabbath, Sabbath.. Ty ironistko! ;P
ja jestem domorosły wytwórca nalewek dlatego mi się kojarzy..:P też aromaty czasem niczego sobie...marzę o własnym małym destylatorze do wódek owocowych ale o tym cicho sza bo w naszym kraju to przestępstwo okrutne i w ogóle występek :P.
OdpowiedzUsuńKurcze czas by się do tego "normalnego świata" kiedy wybrać- coś czuję, że węch bym straciła przy takiej mnogości.
Także kiedyś zajmowałam się nalewkami, ale nie namiętnie. :) I zgoda, aromaty często są przepiękne. Wykorzystywanie zapachów alkoholu w perfumach to naprawdę dobry pomysł. :)
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki za zakupy "sprzętu". Na szczęście powoli coś zaczyna się zmieniać: ludzie (pół)legalnie sprzedają samodzielnie wyprodukowane wina, miody pitne... Może będzie lepiej i irracjonalny przepis z czasów PRL w końcu odejdzie w przeszłość?
Zawsze można liczyć na pojemniczki z kawą. :)