Wyjątkowo postaram się nie roztkliwiać (przesadnie) i w krótkich, żołnierskich słowach opowiedzieć Wam co nieco na temat Ambre Gris marki Balmain.
Taa... ;) Krótkich? Żołnierskich?
Jeśli w istocie, tłumaczyłoby to fakt, czemu na niwie militarnej Polska radzi sobie tak kiepsko. ;> [a może właśnie dobrze? Ideałem pacyfistki są przecież bezrobotni żołnierze. ;) Za to historyczka wie, iż bezrobotni żołnierze mają irytujący zwyczaj przesiadywania w monachijskich piwiarniach oraz kiszenia się w sosie żalu, złości i frustracji. Wszyscy wiemy, że przesiadywanie w piwiarniach Monachium prowadzi ku norymberskim zakazom i marszom z pochodniami, te zaś ku... I tak dalej. Słowem: nic dobrego z faktu bezrobocia żołnierzy nie wynika.
Uch. Dylemat moralny. ;> ]
Już dobrze; wracam do rzeczy.
Postanowiłam napisać o Szarej Ambrze nim w naszym pięknym kraju zdobędzie - zasłużoną, a jakże - popularność. Czemu?
Ponieważ jest tego warta.
Bo nie napisać o Ambre Gris to jak olać Leonarda da Vinci i zmieszać Mozarta z błotem. Nie uchodzi, po prostu nie uchodzi.
Nie można pominąć milczeniem tak nieodpartej, dosłownej, nieco słodkiej ambry. bardzo dosłownej, działającej na zmysły, ale też wysmakowanej. Eleganckiej tak w formie, jak i w przekazie.
Kompozycja otwiera się łatwą w noszeniu, ale trudną do rozszyfrowania mieszanką słodkawych żywic, delikatnych przypraw oraz waniliowej, subtelnie zwierzęcej ambry. Całość uderza prosto w nos, wwierca się w niego z zadziwiającą konsekwencją, w sposób tak bardzo charakterystyczny...
Mirra. Mirra z pieprzem: łagodnym, białym lub czerwonym. To one, w towarzystwie spotykanej raczej rzadko w perfumach [o Sables także muszę kiedyś napisać ;) ] kocanki, zwanej nieśmiertelnikiem. One to czynią słodką kompozycję głębszą, bardziej suchą a nawet nieco wytrawną. Żywą i barwną; wszak temu, co ma zwyczaj błyszczeć odrobina zmatowienia może tylko pomóc. :) Chwilę później do suchej trójcy - czwórcy, jeśli liczyć ambrę - dołącza ciężka, miodowa tuberoza. Na naszych oczach rozgrywa się triumfalny powrót słodyczy.
Ta znajduje przedłużenie w bazie, którą tworzy tuberoza, z czasem przechodząca płynnie w nieco dymne, kremowe drewno, kocanka, mirra oraz, co oczywiste, ambra. Pojawia się także nieco pudru, który szybko dołącza do drzewno-tuberozowego tandemu. Szara Ambra trwa długo, płynie po skórze niczym jedwabna satyna, wtapia się w naturalny zapach człowieka z niepokojącą łatwością. Staje się naturalna i przejrzysta, ciepła, stworzona by nią uwodzić. Jest piękna i niebezpieczna. Zbyt.
Trzeba bardzo uważać, by nie stać się Ambre Gris. Nie wolno pozwolić, by opętała nas i stłamsiła naturalny zapach nasz i całego otoczenia, by nie stała się groźną uzurpatorką.
Zapach potrafi opętać człowieka. A do tego dopuścić nie możemy.
AG to zapach piękny. Ma wszystko, czego potrzebują idealne perfumy: klasę, smak, zmysłowość, cielesność i eteryczność; jest wyczuwalna, choć nie przytłaczająca. Misterna oraz pełna artyzmu. Ambrowa od początku do końca, a więc bez mała archetypiczna. Starożytna wręcz.
Znakomita.
Tylko trzeba na nią uważać. Jak na wszystkie żywioły. ;)
Rok produkcji i nos: 2008, Guillaume Flavigny
Przeznaczenie: świetny, wysmakowany, daleki od wulgarności zapach dla kobiet (choć w moim odczuciu to uniseks); o dużym stopniu emanacji z oddali, tuż przy skropionej pachnidłem osobie jawi się jako znacznie dyskretniejszy. Ideał. :) Na wszelkie okazje, szczególnie te Naprawdę Ważne.
Trwałość: nieco poniżej dwunastu godzin
Grupa olfaktoryczna: drzewno-orientalna
Skład:
Nuta głowy: czerwony [czyli różowy ;) ] pieprz, cynamon
Nuta serca: mirra, kocanka, tuberoza
Nuta bazy: drewno gwajakowe, benzoes, białe piżmo, ambra
___
Dziś noszę to, o czym powyżej.
P.S.
Pierwsza ilustracja to Dym z szarej ambry (?) pędzla Johna Singera Sargenta; wzięłam ją STĄD.
zapach piękny tu się zgodzę ,jednak ja oczekiwałem więcej ambry w ambrze:)
OdpowiedzUsuńpzdr
Popatrz, a na mnie to jest ambra totalna! :)
OdpowiedzUsuńWięc nic dziwnego, że piękna. ;)