Zapach wędzonki raczej nie jest tym, który chętnie kojarzymy z perfumami. Choć sama woń świeżo uwędzonych szynek, kiełbas, polędwiczek czy udźców, dorsza, flądry bądź łososia powoduje, że wielu osobom już zaczyna ciec ślinka i tylko marzą o degustacji choćby plasterka owego cudu, to przypuszczam, że w życiu nie chciałyby używać perfum, które ich szacowną fizys skojarzą z mięsem wędzonym w aromatycznym dymie, bez różnicy: gorącym czy zimnym. ;)
Obawiam się, że wędzonkowe perfumy nie są tym, co tygrysy lubią najbardziej.
Chcecie usłyszeć [lub raczej przeczytać], co w związku z tym Wam powiem?
Tygrysy nie wiedzą, co tracą! ;)
Ponieważ aromat dymu wędzarniczego oddzielony od zapachu ścinających się właśnie białek zwierzęcych jest naprawdę rewelacyjny: silny, popielisty, obtańcowujący całą przestrzeń naszych przegród nosowych, żywy. Dymny choć nie animalny; bardzo umami [a musicie wiedzieć, że jest to mój ulubiony smak (po nim są: słodki i ostry)]. W końcu wędzenie to znakomity sposób, by z przyszłego posiłku wyciągnąć dokładnie tyle umami, ile się da.
Umami jest smakiem doskonałym; tak wykwintnym, że aż niewysłowionym, niemożliwym by opisać go ludzkimi słowy, w żadnym z języków Ziemi. W końcu nawet mieszkańcy Azji (Japonii w szczególności), która szóstemu smakowi nadała nazwę, także długo nie zdawali sobie sprawy z jego istnienia. Choć tu powodem okazała się jego banalność w tamtejszej kuchni; wszak o oczywistościach nie ma potrzeby rozmawiać. :)
Zatem jasne stało się, iż odkryłam perfumy, o których nie sposób opowiedzieć za pomocą pięciu klasycznych, wypożyczonych z dziedziny kulinariów, przymiotników określających smak. Takie, które nie są ani ostre, ani słone, nie słodkie, gorzkie oraz nie kwaśne. Tak cudne, tak nieoczywiście fascynujące, pobudzające do zadawania pytań, do wysiłku zmysłowego i intelektualnego, niezwykłe. Po prostu umami. :) I radzę Wam nie pytać, jak odróżnić umami od reszty smaków: własną charakterystykę zamieściłam powyżej. ;) Więcej powiedzieć nie umiem; wobec umami milkną usta, kapitulują mózgi, oczy i nos dostają kręćka z nadmiaru szczęścia.
Tak po prostu jest. Takie jest umami.
Taki sposób wybrała Mona di Orio, by opowiedzieć o swojej interpretacji skóry w perfumach, Cuir z jej serii Les Nombres d’Or czyli, w (bardzo) wolnym tłumaczeniu, Złote Zgłoski. Czyż nie jest to kontekst najbardziej odpowiedni do celebracji umami?
Skóra Mony di Orio to niewątpliwie COŚ. ;) Nie jestem szczególną fanką tej nuty, jednak kilka perełek znalazłam, z uroczym i prostym Royal English Leather Creedów na czele. Czekałam na coś innego niż wszystkie dotychczas poznane ujęcia skóry, na doznania nowatorskie i skłaniające ku zamkniętej w danym flakonie cieczy. Doczekałam się.
Jak już wspomniałam, Cuir okazała się mieszanką nietypową przede wszystkim dzięki grze składników, na których ją oparto. Zapach dymu wędzarniczego jest tak dosłowny, że po prostu musi pochodzić ze świata komponentów syntetycznych. Choć to w żadnym wypadku wada, nie w czasach, gdy perfumiarz, zbrojny w tysiące składników będących swobodnymi wariacjami na dany temat w końcu stał się Artystą a perfumiarstwo Sztuką we współczesnym rozumieniu tego słowa. Ale ja nie o tym miałam... ;)
Ostro-słodka, nieco słona woń wędzenia jest tak dosłowna, że dominuje nad dziełem di Orio niemal do końca jego trwania. Jest drzewna, żywiczna, nęcąca, działająca na powonienie z siłą, której nie potrafię się przeciwstawić. Co za nią stoi? Może to wspomniane syntetyczne cząsteczki, a może osobliwa mieszanka starej, szlachetnej skóry z jałowcem, który przecież charakteryzuje się wszystkimi opisanymi przeze mnie cechami! Doprawdy trudno dociec.
W każdym razie pola dzielnie dotrzymuje kompozycja przypraw z kardamonem na czele. Gdzieś w tle można wyczuć ciche wspomnienie gorzkich ziół absyntu. Oraz dymną słoność, wędzone drewno, skórzane akcesoria przekazywane z pokolenia na pokolenie, starannie wypielęgnowane, w dalszym ciągu aromatyczne. Tak jest aż do końca: kompozycja stopniowo słabnie, staje się coraz bardziej subtelna, zaczyna szeptać blisko skóry, jakkolwiek nigdy sie w nią nie wtula, do końca zachowując dystans.
Dopiero finał przynosi pewną zmianę. Pojawiają sie nuty cielesne, dosłownie kilka kropel kastoreum oraz słodkawy, nieco migdałowy opoponaks. Ten ostatni przełamuje wędzarniczą hegemonię, wprowadza nieco zamieszania umami podbijając niedosłowną słodyczą. Piękną sztukę zmieniając w dzieło żywe.
Dzieje się tyle, że stać mnie tylko na jedno - zachwyt. :) Jestem zupełnie poważnie i bez cienia przesady wniebowzięta.
Mam swoje umami. 1:0 dla mnie. ;)
Rok produkcji i nos: 2010, Mona di Orio
Przeznaczenie: mocny, charakterystyczny zapach typu uniseks. Dla wszystkich odważnych, na okazje dowolnie wybrane (tylko uważajcie na emanację, bo w otwarciu naprawdę jest silna). Ciekawostka: pomimo oczywistych i rozpoznawalnych skojarzeń Cuir budzi w otoczeniu reakcje wyłącznie pozytywne. :) A może to cecha osobnicza mojej skóry..? W każdym razie chciałam Wam o tym powiedzieć.
Trwałość: w granicach dziewięciu-dziesięciu godzin
Grupa olfaktoryczna: skórzano-aromatyczna
Skład:
kardamon, absynt, skóra, jałowiec, kastoreum, opoponaks
___
Dziś noszę Lutensa Encens et Lavande.
P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://www.plurielles.fr/recettes-cuisine/verrine-au-saumon-fume-6195065-402.html
2. http://pixdaus.com/?sort=tag&tag=burning%20wood
3. http://us.123rf.com/400wm/400/400/ints/ints0806/ints080600053/3246610-spalanie-drewna-w-wielkim-ognisku-miejsce.jpg
nie dziwię się Twoim zachwytom, nie znam tych perfum ale jeżeli pachną jak rzeczona wędzonka ,to musi to być piękny aromat :D. Mój tata wędzi sam wędliny od kiedy pamiętam, zapach fenomenalny , nieco różny w zależności od rodzaju i wilgotności drewna...eh poezja niestety mi się również nierozerwanie kojarzy z konsumpcją więc wpis spowodował u mnie ślinotok.
OdpowiedzUsuńWierzę na słowo, bo nie znam niczego Mony di Orio,a i zapach wędzonki lubię ;)
OdpowiedzUsuńJa właśnie tez jakoś nigdy nic Mony nie poznałam. Ale mi smaka narobiłaś :)
OdpowiedzUsuńEch, Ty wiesz jak człowieka podejść, wystarczy jedno słowo, chociażby umami, i już gotowe ;P
OdpowiedzUsuńFaktycznie, czuję się zaintrygowana, zwłaszcza, że od czasu traumatycznych wrażeń po kontakcie z Cuir Ottoman podchodzę bardzo sceptycznie do zapachów z "cuir" w nazwie ;) Do Mony też z dużą rezerwą - przy Nuit noir spodziewałam się, że będę "cuda na kiju", a był tylko wielki zawód ;)
Ale po tym, co tu napisano... ech, muszę to obadać! ;)
Polu - pachnie, jak wędznka ale bez mięsa. ;) Choć to aromat zaiste śliczny; podobnie, jak ten pochodzący z procesu wędzenia (też znam :) ). W takim razie życzę szybkiego i satysfakcjonującego zatamowania ślinotoku. ;)
OdpowiedzUsuńSkarbku - prawda, że jest nieodparty? Czyste umami. ;) Zaczynam poważnie żałować, że zostały mi dosłownie ostatnie krople.
Dominiko - to tak, jak ja. Myślałam: "Skóra? E tam!", a tu jaka niespodzianka. :) Teraz muszę się zaczaić na inne Mony. :) I to koniecznie.
Na Twój list odpowiem, jak dojdzie do mnie list analogowy. ;)
Akiyo - dzięki, staram się, jak mogę. Osobiste konsultacje u Mefista jednak coś dały. ;)
Z Cuir Ottoman miałam podobne doświadczenia, więc do Mony podchodziłam ostrożnie. Ale na szczęście Osoba, która podesłała mi próbkę świetnie wiedziała, co robi. :)
Muszę nadrobić braki w Monowym wykształceniu. :) Po prostu nie mam innego wyjścia.
Zbadaj, nie zaszkodzi a może pomóc. ;)
A nie dostałaś jeszcze analoga? No kurcze, już powinien być. Illuminium Wild Tobacco jest piękny!
OdpowiedzUsuńWłaściwie t już jest. Listonoszka przyniosła o piętnastej. :) Dzięki! :* Nie wiem, czy te zapachy przypadłyby Ci do gustu, ale ja już mam kręćka, szczególnie na punkcie trzech.
OdpowiedzUsuńWięcej w mejlu, którego już dziś nie zdołam skrobnąć (właśnie wróciłam z zakupów, lżejsza o nieprzyzwoitą kwotę, ale za to jesiennie obkupiona :) ). Wybacz, padam na twarz. :)
no coś Ty! Ty mnie o wybaczenie nie proś, bo ja to będę sie musiała na płasko w kościele położyć chyba :D Pisz, kiedy czas znajdziesz. Cieszę się, że list dotarł i zapachy Ci sie podobają :)
OdpowiedzUsuńTaniej będzie rozpalić grill i poprzewracać kiełbaski przez 2 godzinki - ten smród tak mocno wgryza się w ubrania, włosy, skórę... Nienawidzę tego! :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
domurst
Dominiko - to będziemy tak się ładnie przepraszać i rozpływać uprzejmościach? ;) W takim razie okej; sama chciałaś. ;> No ba! kasa spora, jak za kilka mililitrów płynu (kilka razy 0.7 - i mniej), ale przynajmniej nie zmarnowana. :)
OdpowiedzUsuńDomurst - taniej tak, ale i Cuir ma kilka zalet: nie szczypie w oczy, nie drażni sąsiadów, nie zalatuje kiełbachą czy karkówką i nie zostaje po nim popiół i ruszt do umycia. ;)) Jeśli lubisz perfumy i zapach mięcha, spytaj w najbliższym Burger Kingu, gdzie można kupić ich firmowe perfumy. :) Poważnie, hamburgerowe perfumy: tanie i rzadkie. ;P
A poważnie: to nic. Nie przejmuj się. ;) Zawsze zostaje grzebanie w zapachach vintage. :)
Pozdrowienia
Jak znam życie, ja bym wędzonki nie wyczuła. Ludziska czują ją w zapachach IHP i Demeter, a ja nie... Jakoś mi z Miną dotychczas nie po drodze było. Nie da się opisać wszystkiego. Dobrze, że jesteś. :*
OdpowiedzUsuńCzy ja wiem? Jest tak wyraźna, że chyba trudno ją przeoczyć. Najpewniej trzeba po prostu sprawdzić osobiście. :)
OdpowiedzUsuńI wzajemnie, Sabbath. :*
wiedziałem że spodoba ci się aromat ziołowego dymu wędzarniczego:)
OdpowiedzUsuńniestety to nie jest mój ulubiony aromat,choć doceniam.
pozdrowienia
Tak też Ci napisałam w mejlu, jeśli pamiętasz. :)
OdpowiedzUsuńBo on chyba jednak za bardzo polaryzujący jest; albo się go kocha, albo.. niekoniecznie. ;) U mnie to pierwsze, u Ciebie drugie i jest spoko; bilans sie wyzerował. :)