wtorek, 25 października 2011

Spotkania jesienne, część druga, czyli o Czarnej Damie słów kilka

Kiedy człowiekowi jest tak potwornie zimno, że aż odczuwa ciepło, jego sytuacja zdrowotna - delikatnie mówiąc - nie jest zbyt optymistyczna. A co, jeśli czujemy nie ciepło,lecz gorąc prawie? Wtedy należy zacząć się bać. Wówczas robi się... dziwnie.
Tym bardziej, jeśli w pobliżu nie widać żadnego potencjalnego źródła ciepła.

Co zrobić, kiedy pogoda jest szara, krystaliczna, zabarwiona przez unoszący się w powietrzu biały, transparentny, widmowy puch mgły, mroźnej a także pobudzającej naszą wyobraźnię, sprawiającej, iż czujemy się daleko mniej swojo, niźli przed opuszczeniem bezpiecznego domu? Jak radzić sobie z miękkimi, plastycznymi i bladymi promieniami jesiennego słońca, usiłującymi utorować sobie drogę poprzez gęste krople pary wodnej, zalegające tuż nad powierzchnią ziemi? Jak przezwyciężyć niepokojące, przywołujące wspomnienia lęku naszych odległych przodków, zimno? Czy można jakoś je pokonać? Czy można pokonać własny, tak głęboko zakorzeniony, strach?
Owszem, można.
Wystarczy ochłodzić się jeszcze bardziej. ;>

Wszak to znany i sprawdzony wielokrotnie trik. Zarówno w mitach i baśniach, jak i w życiu "prawdziwym". Bo czy jest lepszy sposób na ukrycie się w mrokach nocy, jak całemu/całej przeobrazić się w chodzącą czerń? Natomiast kiedy pragniemy nie zostać usłyszanymi wystarczy zamilknąć; aby stłumić odgłos kroków najprościej zdjąć buty. [chyba, że jesteśmy wrażym wojskiem, pragnącym zdobyć szkockie obwarowania. ;) Wtedy uważać trzeba na osty.]
Aby zniknąć z wrogich radarów, powinniśmy na wojnę wyruszyć latawcem. :)
Chcąc stać się niepokonanym w walce należy rozebrać się do naga.

Nic nie rozgrzeje nas tak, jak chłód.
Z czego świetnie musiał zdawać sobie sprawę Jacques Cavallier, gdy tworzył na potrzeby koncernu L'Oréal (właściciela perfumowej marki Armani) pierwszą odsłonę perfum o nawie Mania.
[Tak, moja tyrada do Czarnej Mańki prowadzić miała. ;) ]

Muszę przyznać, iż moja opinia odnośnie damskich Manii jest taka sama, co reszty perfumowej społeczności: obecna swemu pierwowzorowi nie jest godna miejsca na półce wygrzewać!
Choć sama w sobie nie jest najgorsza (a nawet całkiem niezła), ma się do wydziedziczonej starszej siostry niczym poliester do czystego jedwabiu. Lecz to nie obu kompozycji wina, tylko Giorgio Armaniego i jego podejścia do sygnowanych własnym nazwiskiem perfum.
Jako, że nie przypadł mi do gustu sposób, w jaki Armani traktuje "swoje" perfumy, głupiutkie gadżeciki do trzepania kasy: spychane w cień, pogardzane, istne kopciuszki Armaniego. ;> Jeżeli jakiś zapach nie spełnia pokładanych weń nadziei, pół biedy go wycofać. Gorzej, jeśli po chwili zostaje zastąpiony przez namiastkę [jak w przypadku Giò, zdelegalizowanego na rzecz Acqua di Giò] lub, co jeszcze gorsze, ordynarnie wyparty. Wymazany z pamięci, skorygowany przez pracowników Ministerstwa Prawdy, bezczelnie skłamany.
Dokładnie taki los spotkał moją dzisiejszą bohaterkę.

Podejrzewam, iż właśnie TO, bezczelność Armaniego i okolic, nastawiła pasjonatów negatywnie do młodszej z Manii. Która powstała cztery lata po pierwowzorze, lecz w materiałach prasowych figuruje z jego datą poczęcia. A to już jest obrzydliwe łgarstwo oraz próba oszustwa.
I jak tu się dziwić, że mało kto ma chęć o nowej Manii pisać? Sama też jej nie mam, przynajmniej na razie.


Trudno, dajmy już sobie spokój ze złymi emocjami. Pierwsza Mania, zwana Czarną, nie jest warta równie podłego towarzystwa.

Pamiętam swoje pierwsze wrażenia po spotkaniu z omawianym pachnidłem, kilka lat temu: "łi! Cytrusy! Też mi coś". Moją Mamę, sympatyczkę Czarnej Manii, zdjęła wówczas groza. :) Usłyszałam, że mam być cierpliwa i odczekać chwilę. Jako grzeczne dziecko zrobiłam, co mi kazano. ;) I zakochałam się, choć zajęło mi to "nieco" czasu.
Tak zmiennej, kapryśnej, a przecież wysmakowanej kompozycji się nie spodziewałam. Nie byłam przygotowana na spotkanie z szykowną, postmodernistyczną, elegancką, mistrzowską niemal wariacją na temat chanelowskich cytrusów spętanych zmrożonymi przyprawami. Czemu chanelowskich?

Już śpieszę wyjaśnić. Nie jest tajemnicą, iż owoce cytrusowe w perfumach nie mają u mnie wysokich chodów. ;) Zazwyczaj nie spodziewam się po nich niczego, co jest w stanie zachwycić. Cytrusowe nie może być po prostu "piękne", a już zwłaszcza - piękne same w sobie. Więc kiedy dostałam pod swój nos cytrusy spokojne, cytrusy stłumione i zawieszone gdzieś w krystalicznie czystej mgle, zobligowane towarzystwem nut drzewnych, przypraw i wanilii, do cna wypełniające zasady klasycznej elegancji, ukochanej przez Mademoiselle Chanel, mogłam zrobić tylko jedno: paść na kolana. ;) I wiecie co? Nadal tkwię w tej pozycji.

Gorzka cytryna, cedrat może, lekko dymna, skórzana bergamotka, ani śladu cytrusowej słodyczy, a wszystko to zmieszane z wonią płynnych żywic, śmietankowej wanilii, szafranu, gałki muszkatołowej, może cynamonu lub goździków; czy muszę tłumaczyć, dlaczego wszystko to ujęło mnie, zafascynowało, skusiło swoim wysmakowanym, nienachalnym pięknem?
Jakby tego było mało, Czarna Mania tkwi na biegunie przeciwnym do współczesnych nam: perfumiarskiej klarowności i minimalizmu, odizolowana od przewlekłej prostoty dzisiejszych perfum; chłodna, wyniosła, skomplikowana; trudna w pożyciu i niejednoznaczna. Lecz przede wszystkim - gustowna, zjawiskowa, stanowiąca klasę sama dla siebie. Wyznaczająca sobie własne ścieżki i wytrwale nimi podążająca, pozornie nie zważająca na coraz większe grono naśladowców. Kolejne zbieżności z Coco. :) No, może z tą różnicą, że moja bohaterka naśladowców się nie doczekała. Po prostu nie miała kiedy; zniknęła zbyt szybko, by szansę mógł dostać jej sobowtór.

Lecz Czarna zwraca na siebie uwagę nawet zza grobu, co rusz zyskując nowe fanki. Co dodatkowo podkreśla jej nieprzeciętność.
Pachnidło w starym stylu, zręcznie utarte na jednolitą pastę, zatrzymane w pół drogi między Klasyką a Awangardą, utrzymane w tonacji ciepłej żółci, głębokiej czerni oraz kilku odcieni szarości, niecodzienne; znakomicie wpasowujące się w klimaty jesienne. Właściwie, to chyba nawet dla nich stworzone, gdyż latem rzeczywiście z CM nie zostaje wiele ponad doprawione na ostro cytrusy. Czyżby tutaj tkwiła tajemnica klęski zapachu? W tym, że w Brazylii, Kalifornii, Australii, na Lazurowym Wybrzeżu i Półwyspie Arabskim nie ma słotnej jesieni oraz mroźnej zimy? Więc nadzieje na globalny sukces zostały, jakże brutalnie, rozwiane przez niosący zapowiedź śnieżnej zamieci wiatr?
I nie pomogą tu zmiękczone akcenty przypraw, gładka wanilia ni puchate i jasne drewno gwajakowe na ziemistej podbudowie irysowego masła z ambrą, dzięki którym nakreślono ciemną, przejrzystą, chociaż dymną linię bazy. Nie pomoże trudna do zdefiniowania, upojna aura, otaczająca nosicielkę Czarnej Manii ze wszytkich stron, sugerująca przebywanie w towarzystwie niezwykłej osobowości. Nie pomoże nawet woal wyczuwalny z daleka, choć z bliska dyskretny, znamionujący perfumiarskie mistrzostwo kompozytora.

Mania Black pozostaje zjawą. Choć może to i lepiej...? W żadnym innym wcieleniu nie byłoby jej tak bardzo do twarzy.
Czarna Dama z Janowca, z Twierdzy Osowiec - mroczna i fascynująca. Budząca czysty, podszyty lękiem, zachwyt. Tak piękna, jak ludzkie dzieje.

Rok produkcji i nos: 2000, Jacques Cavallier

Przeznaczenie: znakomity zapach stworzony z myślą o kobietach, choć i mężczyźni testów nie powinni zaniechać. O ograniczonej projekcji z bliska, wyczuwalnej z daleka; idealne na zimę oraz wszelkie okazje, od błahych po Bardzo Ważne.

Trwałość: od dziesięciu do blisko piętnastu godzin

Grupa olfaktoryczna: przyprawowo-orientalna

Skład:

Nuta głowy: bergamotka, kwiat pomarańczy, labdanum
Nuta serca: goździki, gałka muszkatołowa, szafran, wanilia
Nuta bazy: kłącze irysa, drewno gwajakowe, piżmo, ambra
___
Dziś noszę to, o czym powyżej.

P.S.
Dwie pierwsze ilustracje pochodzą z http://www.flickr.com/photos/murrayneill/page12/

4 komentarze:

  1. To ciekawe ja nie wyczuwałam w nucie głowy cytrusów, może to mój niewyrobiony nos... za to czułam wiatr, a potem przyprawy z delikatnym kadzidłem ale dalej z dużą ilością powietrza, że tak się wyrażę. W sumie baaaardzo mi się spodobała tylko znikała tak szybko, że koniec końców żeśmy się rozstały z czarną damą.

    OdpowiedzUsuń
  2. I możesz mieć rację, w końcu w oficjalnych spisach figuruje jedynie bergamotka; neroli troszkę mało owocowe jest jednak. ;) Czyli wynikałoby stąd, że cytrusy to wynik działanie chemii mojej skóry. :) Czyli z Twoim nosem wszystko w porządku. :)
    Kadzidła nie czuję, tylko żywice, nie palone. Mmm.. Twoja duża ilość powietrza i wiatr może natomiast odpowiadać czemuś, co nazwałam "krystalicznie czystą mgłą". Chyba po prostu zabrakło skojarzenia. ;)
    Ale to prawda, że Mania jest piękna; szkoda, ze nie chce być z Tobą troszkę dłużej. Choć przecież jest tyle innych pachnideł! Nie to nie, łaski bez. ;>

    OdpowiedzUsuń
  3. Z duchem z Twierdzy to bajka jest, powieściopisarstwo zwyczajne
    A zapach genialny, zwłaszcza jako ekstrakt. Polecam. :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Anonimie/Anonimko powiem Ci w sekrecie, że do Damy z Twierdzy O. stosunek mam cokolwiek sceptyczny. ;) Podobnie, jak do siedmiu ósmych innych opowieści o duchach. :) Tym niemniej dziękuję za wyjaśnienie. Nie wiesz może, kto i gdzie zamieścił tę historię jako pierwszy?
    Z ekstraktem niestety nie miałam do czynienia. I raczej już nie będę, bo wszyscy swoje ekstrakty traktują jak małe skarby. :)

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )