piątek, 14 października 2011

Sen poety

Właśnie zdałam sobie sprawę, iż dotąd nie opisałam jeszcze ani jednych perfum, których "ojcem" jest pewien niezwykle sympatyczny Szwajcar... ;)
Nadszedł więc czas, by nadrobić zaległości!


Andy'ego Tauera przed laty zagnało na pustynię Maroka, gdzie zauroczyć go miała woń tamtejszej ziemi. Chyba rzeczywiście; inaczej nie stworzyłby kompozycji do cna wypełnionej nostalgią, pięknem i cichym, spokojnym (choć niełatwym) szczęściem. Tak L'Air du désert marocain marki Tauer Perfumes widzę ja.
A jak odbiera je sam twórca?

Mocny, zmysłowy i czysty
Leżąc w łóżku, spoglądając na księżyc wschodzący nad piaszczystymi wzgórzami Sahary, wyśnił zapach marokańskiej nocy.

Poetyckie, prawda? :)
Za każdym pachnidłem kryje się opowieść, niekoniecznie całkowicie zmyślona przez marketingowców. To jeden ze wskaźników magii pachnącego świata. Dzięki niemu łatwo jest marzyć [tak, o danym flakonie także; po to opowieści w końcu są upubliczniane], zagłębiać się w świat najbardziej pierwotnego z ludzkich zmysłów, ćwicząc jego sprawność oraz własną pomysłowość. Czyli tak, rozumiem Andy'ego-marzyciela. Nie wiecie nawet, jak bardzo. :)

Dlatego Powietrze marokańskiej pustyni sprawiło, że moje serce zabiło szybciej. Skusiło ku sobie upojnym tchnieniem ciepłej, słodkiej nocy, kiedy wiatr niesie znad berberyjskich obozowisk woń przypraw i ludzkich ciał, świeżo umytych w cennej wodzie, kiedy od strony oazy dociera ku nam aromat jaśminu, lekkiej róży oraz suchych traw [taa, trawy schną, ale kwiaty rosną w najlepsze. ;) Wielką jesteś, o wyobraźni!]. Wtedy tworzy się mieszanina piękna: niejednoznaczna, misterna, romantyczna, świeża i jasna, zaskakująca w swej skomplikowanej prostocie.


O L'Air du désert marocain opowiedziano za pomocą stonowanego, nieco magicznego klimatu, ograniczonej palety barw oraz miękkiego, romantycznego światła. Kierując się lekturą spisów nut można liczyć na mocnego, suchego przyprawowca, raczej niezbyt łagodnego, trochę w typie Harmatan Noir od PG. Tym bardziej, że istnieje przecież inne marokańskie pachnidło Tauera, skierowane wyraźnie ku kobietom; zatem z pewnością ono musi być delikatniejsze, bardziej ciepłe i łagodne, prawda? Otóż nie!
To znaczy, Le Maroc pour Elle zapamiętałam jako dzieło równie urocze, także niedosłownie słodkie, łagodne, ale zupełnie inne. Subiektywnie mniej ciekawe od Powietrza. Ostatnie z wymienionych bowiem jest wystarczająco suche, słodkie, cielesne i duchowe pospołu, idealnie wyważone, a jednocześnie pełne nietajonych marzeń, jakby wyśnione, oniryczne. Lepszego nie potrzebuję.

Jedyną dosłowną świeżość znajdujemy na samym początku: to olejek petitgrain, cichy, żywy, do cna cytrusowy, zmieszany z jakimiś ledwie ściętymi gorzkimi ziołami, których zielony sok spływa jeszcze po metalowym ostrzu noża. I na tym świeża łopatologia się kończy.
Kiedy zioła znikają, a ich gorzkość zatrzymała się dzięki zaporze niesłodkiej pomarańczy, ujawnia się akcent przyprawowy - to spokojna, nieco wycofana kolendra podbita cichym, acz już wibrującym tchnieniem kminu rzymskiego. Jest pięknie. I sucho; ach, jak sucho! :)
Z czasem spośród przypraw coraz głośniej przebija nuta słodka, tak cielesna, że aż erotyczna; silnie zapadająca w pamięć. Dzień dobry, kochana ambro! ;) Szybciutko dołącza do niej jakaś lejąca się maź, forma pośrednia między żywicą w wydzieliną ciała. Tym razem wpadło labdanum. Zaś do nich dołącza wycofany, lekko zamglony i - a jakże! - słodkawy jaśmin sprzężony z delikatną różaną poświatą. Wszystkie opisane zaczynają mocować się z pozbawionymi słodyczy przyprawami, starają się jak mogą ale to, co zostało z otwarcia nie chce ustąpić pola. I słusznie. Dzięki temu żaden z akcentów nie staje sie dominującym, na skórze ciągle dzieje sie coś, a miłośnicy perfum mają rozrywkę zagwarantowaną na kilka godzin. :)
Aż do finału, kiedy to na placu boju zostają jedynie kmin, ambra oraz wspomniana wcześniej suchość (czyżby wetyweria?). Całość obramowano cudnym, wysokiej jakości egzotycznym drewnem, które nadaje mieszance jeszcze więcej dystyngowanego umiaru. To bardziej żywa dyskusja, niż pojedynek. ;) Jest bosko, choć niedosłownie.

Nad wyraz cudne jest Powietrze marokańskiej pustyni. Poetyckie, szlachetne, spokojne, skromne. Piękno, które nie musi mówić ani słowa, by i tak zostało zauważone. Co wcale nie budzi w nim chorych emocji; albowiem L'Air du désert marocain nie zamierza skłaniać się ku klimatom celebryckim. To raczej poezja Rumiego:

Poza ideami sprawiedliwości a niesprawiedliwości
jest pole. Tam ciebie spotkam.
Kiedy duch leży w trawie,
świat jest za bardzo wypełniony aby o nim mówić.
Idee, język, nawet fraza siebie sobie
nie mają żadnego sensu.


Rok produkcji i nos: 2005, Andy Tauer

Przeznaczenie: typowy zapach uniseks; o umiarkowanym polu oddziaływania (choć nie bliskoskórny), na wszystkie okazje, szczególnie te uroczyste. :) Dla każdego, po prostu.

Trwałość: od siedmiu do ponad dziesięciu godzin

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-przyprawowa (i orientalna)

Skład:

Nuta głowy: kmin rzymski, kolendra, petitgrain
Nuta serca: dzika róża, jaśmin, labdanum
Nuta bazy: wetyweria, ambra, drewno cedrowe
___
Dziś noszę Untitled No. 6 Susanne Lang. :)

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://www.ksar.ighnda.net/en/site.php
2. http://www.colorado-wedding.org/2011/06/24/pics-of-moroccan-desert-wedding-brides-dresses/

3 komentarze:

  1. jak zwykle poetycka recenzja.
    widzę że wzięłaś na warsztat mojego idola:)
    Tauer słynie z zapachów które wprost zwalają z nóg:)
    kocham ten zapach na równi z Lonestar Memories.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję; ale to "wina" poetyckiego zapachu, nie moja. :)
    Czy na tapetę, nie wiem. Zbyt wiele perfum recenzencko zaniedbuję; ale to prawda, że Tauer ma chyba zaczarowaną retortę. ;) O Lonestar też muszę kiedyś napisać, bo grzech tego nie zrobić.

    OdpowiedzUsuń
  3. tak więc czekam z niecierpliwością na recenzję brzozowego Lonestara:)

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )