poniedziałek, 10 października 2011

Przechodniu, powiedz Sparcie...


Aż chciałoby się dodać: patrz pod nogi! ;) Efektowna komiksowa rąbanka oraz plątanina atrakcyjnych męskich ciał. Film 300 w reżyserii Zacka Snydera [komiksu nie znam, więc - po raz kolejny - moje impresje opierają się na ekranizacji]. Dzieło, które oglądałam tylko jeden raz, krótko po premierze. Kolejnych seansów nie planuję.
Dlaczego?


Czy naprawdę trzeba tłumaczyć? ;)
Dobra; wiem, że kilka razy powtarzałam złotą myśl: "kto zamierza uczyć się historii na podstawie hollywoodzkich filmów, zasługuje na wszystko, co go/ją z tego tytułu w życiu spotka". Pojmuję, że 300 jest wyłącznie ekranizacją quasi-historycznego komiksu, do tego zrealizowaną za pomocą jeszcze bardziej odrealniającej techniki. Mam świadomość tego, iż film stworzono z tej samej przyczyny, co pragnącą zawojować rodzimy box office najnowszą superprodukcję Jerzego Hoffmana 1920: aby zachwycał i zapewniał dwie godziny czystej, niekłamanej uciechy wizualnej. Oto powrót do źródeł kinematografii - prosta, budząca tyleż intensywne, co powierzchowne emocje rozrywka dla mas. :)
Czego więc się czepiać?

Choćby tego, że seans 300 naprawdę mógł narobić więcej szkody niż pożytku w głowach osób, dla których szkolne lekcje historii były prawdziwą katorgą. Ba! Film przekłamuje nawet to, czego pruderyjny polski program nauczania rozpowszechniać się krępuje; kiedy w pewnym momencie filmu Leonidas (to był on?) naigrawa się z Ateńczyków, "miłośników chłopięcych wdzięków", zorientowany widz może co najwyżej parsknąć w kułak. :) To Spartanie seksu z mężczyznami, przyszłymi i już dojrzałymi, nie cenili? Gdzie, będąca gwarantem powodzenia iście totalitarnego porządku agogi, kontrola wojowników poprzez seks i emocje z nim związane? Stosunek heteroseksualny ważny był tylko w jednym aspekcie: rozpłodowym.
W miarę rozwoju akcji poczucie dryfowania gdzieś ponad rzeczywistością rośnie. Teza - nader współczesnego - "zderzenia cywilizacji" staje się tak wyraźna, że aż ordynarna. Masa perskich wojowników dosłownie zalewa ekran, z czasem coraz bardziej odczłowieczona, coraz dziwniejsza, coraz bardziej oddalona od prawych, czystych, pragnących tylko jednego (czyli chwały) Spartan: jedynych prawdziwych Ludzi. I tak dalej, i temu podobne...
Podobno dla Franka Millera, autora komiksowego pierwowzoru, najważniejszy w "termopilskim przesłaniu" był wniosek, iż bohaterami nie zawsze są ci, którzy zwyciężają, że poświęcenie własnego życia jest wyrazem największego bohaterstwa. Rozumiem, że Amerykaninowi, wychowanemu w kulcie sukcesu, takie stwierdzenie mogło wydać się niezwykłe, odkrywcze i nowatorskie. Tymczasem w Polsce jesteśmy nim karmieni od kołyski po grób, zatem - wybaczcie - mnie już dawno się przejadło.

Jednak gdzieś w podświadomości zawsze zostaje. Podobnie, jak film 300, którego, jak widać, przez pięć lat czemuś nie zapomniałam. ;) Zupełnie, jak perfumy, o których dziś chciałabym Wam opowiedzieć - Dark Aoud marki Montale.


Oto zapach, który z noszącą je osobą rozprawia się z subtelnością godną armii Kserksesa. ;) Ledwie się obejrzysz i już jesteś kadłubkiem z odrąbanymi kończynami. Jeszcze nie zdążysz poczuć bólu a - już Cię nie ma. Koniec. Finito. The end. ;)
Twój koniec, nie rozszalałej armii, która po Twoim trupie kontynuuje zwycięski pochód. Przynajmniej, dopóki na jej drodze nie stanie równie zdeterminowana masa zbrojnych mężów. Wtedy czeka nas starcie, o którym bardowie będą opowiadać nie przez lata, lecz przez millenia całe.

Kiedy zewrą się dwie potęgi, nie sposób ich rozdzielić. W okrutnym śmiertelnym tańcu, pełnym nie zawsze uświadamianej (choć przecież dla obserwatora jawnej) erotyki, nie ma zwycięzców ani przegranych. Jest prosta siła, budząca grozę destrukcyjna moc. Wszystko, co skrywa niemiłosiernie wyświechtany termin "walka na śmierć i życie".
Piękne okrucieństwo, narkotyczna agresja, powabna nienawiść.

Dark Aoud nie jest mieszaniną dla grzecznych dzieci. ;) Nie ma w nim nawet kropli subtelności, wyrafinowania, pełnej niuansów czy wieloznaczności kultury. To pierwotna naparzanka, patriarchalny kult siły i zdrowia fizycznego; Conan Niszczyciel i Triumf woli w jednym. Prosta fascynacja "ciemną stroną mocy", daleki od delikatności flirt ze Złem. Nic przyjemnego.
Czyżby?
To nie lubimy pokazów siły, tych wszystkich okolicznościowych parad wojska czy choćby meczów piłkarskich? Nie emocjonuje nas walka? Zatem wszyscy jesteśmy pod diabelskim urokiem . ;) Nieomal bez wyjątków.


Dark Aoud już od pierwszej chwili wygląda na zaawansowaną bitwę. :) Majestatyczne, przepotężne otwarcie zawiera się w dwugłosie typowego dla marki wcielenia agaru oraz ostrego, pełnego drzazg, typowo "wschodniego" sandałowca. Żadna z sił nie dominuje, żadnej nie da rady zignorować. Nawet nie ma co marzyć o bezpiecznym przejściu przez ogarnięte wojenną zawieruchą tereny!
Sandałowiec kontra oud: prawdziwe starcie tytanów, niebezpieczne w swej prostocie. Przed nim nikt i nic się nie ukryje.

W miarę upływu czasu kompozycja nie tyle staje się słabsza, co stygnie, zestala się, zyskuje niemal litą statyczność. Oba składniki wciąż pewne są swej pozycji, nie muszą już puszyć się i przekrzykiwać wzajemnie. Zachwycają konsekwencją wizerunku. To już nie bitewne starcie, lecz spojrzenia spode łba, strojenie groźnych min, silnie obwarowane granice; zero zaufania do sąsiadów. Nie wiadomo, kto trzyma w ręku mocniejsze karty.
I tak jest w zasadzie do samego końca, wraz ze stopniowym spadkiem intensywności pachnidła Spartanom i Persom mija chęć do wojowania. Zabierają zabawki i wracają do domów; spod agarowo-sandałowego dwugłosu wyzierają nuty przypraw: cynamonu, goździków, czarnego pieprzu, szczypta sproszkowanego kminku a nawet - na Zeusa i Mitrę! - wanilia. :) Tak, jej dymno-słodka poświata jest całkiem wyraźna. Do tego stopnia, iż z czasem to właśnie ona wyrasta na czwartą siłę Dark Aoud. Oud z sandałowcem, potem przyprawy, na końcu zaś - rozświetlająca, czyniąca całość bardziej "ludzką" wanilia.
Ojej! Najwyraźniej stworzyłam alternatywną historię! ;)
A może wcale nie? Może się mylę?

Co, jeśli to tylko podstęp i Persowie wcale nie wrócili do swoich domów? Może Spartanie nie odłożyli mieczy gdzieś na bok, by móc biesiadą uczcić zwycięstwo? Czy dałam się nabrać?
Niczego nie można być pewną [ni pewnym ;) ]. Nie w przypadku Dark Aoud.
Jeszcze wszystko może się zdarzyć.
A nie będzie to zmiana na lepsze.

Pozostanie tylko wyryć na skale Przechodniu, powiedz Sparcie...

Rok produkcji i nos: 2011, Pierre Montale

Przeznaczenie: mocarny zapach typu uniseks, o potężnym sillage. Tak silny, że chwilami męczący; ale jak fascynujący! ;) Pory i okazje do stosowania DA pozostawiam w Waszej gestii: wolę nie ryzykować. ;)

Trwałość: blisko dobowa

Grupa olfaktoryczna: orientalno-drzewna

Skład:

oud, drewno sandałowe [podejrzewam jeszcze wzmiankowane przyprawy]
___
Dziś noszę to, o czym powyżej.

P.S.
Pierwsza ilustracja pochodzi z http://en.wikipedia.org/wiki/File:THIS_IS_SPARTA.svg
zaś trzy kolejne z http://merlin.pl/300-2-plytowa-edycja-specjalna_Zack-Snyder/browse/product/2,555690.html

2 komentarze:

  1. Na mnie ten zapach najlepiej pachnie... gdy go zmyje. Serio, kilkanaście minut po zaaplikowaniu na nadgarstek, zmywam go gorącą wodą i mydłem. Później przyjemnie pachnie jeszcze cały dzień.
    Sam zapach jest ok, ale przypomina mi niedokończone i gorsze męskie Jubilation. Jak gdyby ktoś robił perfumy Amouage i przerwał w połowie. To pewnie za sprawą aoud.
    T.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przypadło mi do gustu Twoje porównanie: niedoroniony Jubilat. Świetne! :D
    Coś w nim jest; w końcu Jubilation było zetknięciem z Kulturą (wyłącznie przez duże K), zaś Dark Aoud takimi "babskimi pierdołami" gardzi. ;P To fakt, że oud potrafi dać w kość, szczególnie jeśli pochodzi z pracowni Montale.
    Pozostaje mi tylko współczuć i życzyć Ci samych udanych testów w najbliższym czasie! :) Taką traumę trzeba szybko wymazać z pamięci. ;)

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )