środa, 19 października 2011

Męski świat

Krótkie opisy najwyraźniej przypadły mi do gustu. :)
Tym razem zastosuję kilka z nich do zobrazowania czterech męskich pachnideł.
Wybitnie męskich i - co charakterystyczne - bardzo do siebie podobnych. Co nie zmienia faktu, iż każdy z nich stanowi niezwykle przyjemną, łatwą w pożyciu woń z gatunku najbardziej klasycznych paprociowców.
Wszystkie razem i każdy z osobna nadaje się na klasyczny, stereotypowy [co nie znaczy, że trafiony ;) ] prezent z okazji imienin. Ponieważ tak właśnie zaczęłam poznawać klasyczne kompozycje aromatyczne - sprezentowane mojemu ojcu przez jego gości imieninowych. Niektóre flakony przetrwały do dziś; nie ich wina, że Tato woli Muglery... ;)

Przejdźmy więc do sedna.

Frank Los Angeles, Frank No. 2

Oto rarytas. ;) Z moich dzisiejszych bohaterów jedyny niezdatny do noszenia przez kobiety. Naprawdę; co przyznaję z bólem serca.
Podczas testów miałam wrażenie, iż towarzyszy mi szereg znajomych mężczyzn - do tego stopnia, że z godziny na godzinę czułam się coraz bardziej nieswojo. Mimo, że pachnidło trudno nazwać mało przyjemnym.
Kompozycja to bogata, szykowna, ale spokojna; naturalna i skrojona całkiem, jak garnitur szyty na miarę, wykonana z najlepszych możliwych składników. Pobudzająca ciało i umysł niczym porządnie zaparzona kawa. Wielowarstwowa i fascynująca; żywiczna i aromatyczna, choć słodkości weń poskąpiono; bardzo drzewna. Niezbyt bliska ciału, a nawet zmysłowa. Z gatunku "od rana do nocy". Faceta tak pachnącego schrupałabym bez popijania. ;)
Słowem - och i ach.

Skład:

bergamotka, biała lawenda, kolendra, ziarna kawy, śliwka, koniak, zmiażdżone liście śliwy, balsam jodłowy, inne nuty żywiczne, drewno klonu czerwonego, drewno tekowe, białe piżmo


Geoffrey Nejman, Le Professionnel

Mąż Martine Micallef i naczelny kreator jej marki stworzył własny brand, idealny dla "współczesnego macho". Hmm, do maczo jest mi równie blisko, co do herbatek u wąskoustych wiktoriańskich strażniczek moralności w krynolinach i gorsetach. ;) Tym razem jednak spotkała mnie niespodzianka.
Profesjonalista może nie zachwyca oryginalnością, lecz niewątpliwie "coś" w sobie ma. Jest lekko słony, aromatyczny, bezpieczny. Nie budzi ani jednego żywszego skojarzenia, ale chyba tak właśnie być miało. Wszak od pracy nie wolno odciągać. ;)
Kompozycja żywiczna, skórzana, szyprowa; zarazem leśna i wielkomiejska. [Piękny jałowiec!] Złoty środek dla tych, którzy lubią transparentny szyk, nie pragną skandalizować.
Choć mógłby być ździebko trwalszy... :)

Skład:

bergamotka, cytryna, mirra, galbanum, jałowiec, pomarańcza, geranium, olejek eukaliptusowy, paczuli, wetyweria, mech dębowy, skóra


Histoires de Parfums, 1725 Casanova

Najmniej przyjemna odsłona dzisiejszego przeglądu. Wbrew pozorom, wcale nie z powodu bohatera kompozycji; prędzej z racji tego, jak osiemnastowiecznego uwodziciela i pamiętnikarza widzi Gérald Ghislain. Mnie ciepła, słodkawa nuta otwarcia nawet odpowiadała. Gorzej, że szybko ewoluuje w stronę piżmowego pudru przykrywającego brud lub oświeceniowych złotych, zdobnych w rodowy herb młoteczków do zabijania wszy gnieżdżących się pod perukami.
Nie wiem, skąd ten efekt, ale jest dojmujący. Rozumiem, że chodziło o podkreślenie zmysłowej natury Casanovy, o afirmację cielesności, nie o pełzający dramat. Lecz cóż poradzić? Dziękuję losowi, że pan Ghislain nie przepada za tworzeniem killerów. ;)

Skład:

bergamotka, cytryna, grejpfrut, lukrecja, gałka muszkatołowa, pieprz, migdały, wanilia, drewno cedrowe, drewno sandałowe, ambra


Histoires de Parfums, 1828 Jules Verne

Juliusz Verne. Jego przygoda rozpoczęła się w roku 1828, kiedy przyszedł na świat w mieście Nantes. :)
Tym razem wizja twórcy i perfumiarza HdP przypadła mi do gustu jednoznacznie. Kolejna bezpieczna, bardzo męska - choć cichutka - mieszanina. Nuty cytrusowe i morskie splatają się w jedną, niemożliwą do rozdzielenia całość dzięki akcentom egzotycznym: przyprawom oraz nutom drzewnym. Jest w Vernie coś typowego, charakterystycznego dla współczesnych męskich kompozycji aromatycznych, lecz nie potrafię tego nazwać. Jakiś frapujący odpowiednik modnej dziś paczulowej oranżadki w pachnidłach kobiecych. Może to mieszanka cytrusów z gałką muszkatołową, cedrem i kadzidłem? Lub krócej: duet akcentów lekkich i świeżych oraz ciężkich, dymnych? Albo eukaliptus, którego zapachowe właściwości mają wiele wspólnego z kamforą? Trudno dociec.
Wiem, iż Verne, cichy, dystyngowany i przewidywalny, kryje w sobie chęć, by rzucić wszystko i udać się w świat w poszukiwaniu punktu, w którym ziemia łączy sie z niebem. ;) Lecz póki co zadowala się marzeniami; wstydzi się ich oraz myśli o nich: "mrzonki".
Biedak!

Skład:

grejpfrut, cytryna, tangerynka, eukaliptus, gałka muszkatołowa, pieprz, kadzidło, wetyweria, drewno cedrowe, szyszki jodły


Cztery krótkie impresje na temat pachnących mieszanek, z których dwie zasługują jednak na osobne, pełnowymiarowe recenzje. Sami zgadnijcie, o jakie może chodzić. ;)
___
Dziś noszę Bal d'Afrique marki Byredo.

2 komentarze:

  1. Opisywanie kilku zapachów w jednym artykule to moim zdaniem bardzo dobry pomysł. Perfum jest tyle, że życia by Ci nie starczyło, gdybyś chciała opisać każde z nich z tą samą dokładnością i pieczołowitością. Ja co prawda nie mam problemu z recenzjami, bo ich nie piszę, ale zdaję sobie sprawę z tego, że napisanie jednej zajmuje sporo czasu, a co dopiero kilku naraz.

    Wydaje mi się, że siłą rzeczy najwięcej czasu poświęca się zapachom wybitnie udanym (lubianym) lub nieudanym. Te średnie można opisać w artykule zbiorczym ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Właśnie to mnie martwi: pudła, pudełka, puszki i szkatułki puchną od nadmiaru próbek, a ja nie jestem w stanie tego wszystkiego blogowo ogarnąć.
    Choć, wbrew pozorom, napisanie takiej recenzji nie zajmuje dużo mniej czasu od "porządnej"; może tylko nad ilustracjami nie trzeba tak dumać. ;)

    Obiecuję przemyśleć Twoją propozycję. A dziś zastosuję się do niej częściowo. :)

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )