piątek, 30 września 2011

Koszmar (nie tylko) mojego dzieciństwa

Podczas choroby chodzę na łatwiznę. :)
Zamiast pisać coś "od siebie" podłączam i linkuję namiętnie. Dziś, głównie ku uciesze własnej, podlinkowuję felieton Stefana Chwina; o ciemnych stronach szkolnego sportu.

Choć szczęśliwie wiele już się zmieniło, to właśnie szkolny wuef zaprocentował moją trwałą niechęcią do konwencjonalnego sportu. I chyba do końca życia będę się upierać, że - gdyby nie nadzwyczaj szczęśliwy zbieg okoliczności w postaci lekarskiego całorocznego zwolnienia z wychowania fizycznego [wychowania? Dobre sobie!] - w życiu nie byłabym w stanie przygotować się do moich pięciu egzaminów maturalnych. Merytorycznie, lecz przede wszystkim - psychicznie.
Wuef, polski wuef to skrajna głupota oraz zło wcielone. I nikt nie przekona mnie, że "w ogóle" jest inaczej. ;)
___
Dziś noszę Kashminę Touch od Max Mary.

7 komentarzy:

  1. Dla mnie koszmarek nie był,ale nie lubiłam niektórych lekcji, zwłaszcza gry w dwa ognie, czy jak to się nazywało, tam chodziło o to żeby pacnąć piłką w kogoś z przeciwnej drużyny-głupie to było.. ale niestety byłam w klasie sportowej, grałyśmy głównie w ręczną.. nudy , nudy.Do tego biegi, męczyło mnie to, dopiero potem okazało się, że miało prawo bom była nie całkiem zdrowa, ale to jeszcze pikuś. Często podczas ćwiczeń, przeskakiwała mi łękotka , co blokowało zupełnie nogę, i nie mogłam się ruszyć, niestety pani od w-f nie była wyrozumiała.Robiłam wszystko co było trzeba, dzięki temu nie byłam "flakiem" w szkole średniej, a niestety dużo takich "flaków" w klasie miałam , co to ani na rękach, ani mostka, ani przez kozła, ale z innych przedmiotów "flaki" miały piątki, to ciągneło się ich i z łaski stawiało piąteczki żeby średniej nie zaniżać... Także tak- nudne te lekcje były okropnie, ale były , w pamieci koszmarem jest raczej nauczycielka niż w-f ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. O! Wiedźmo! To Ty też antysportowa byłaś? Jak ja nie lubiłam wuefu. Koszmar i masakra w jednym. I ten smrodek szatniowy, bleah :P Raz w liceum miałam z wuefu komisa, bo nototrycznie uciekałam z lekcji :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Skarbku - dwa ognie pamiętam; dziwne były (choć wolałam je od np. kosza ;) ).
    Aktywność fizyczna jest ważna przecież: dla naszego zdrowia psychicznego, fizycznego i w ogóle. Dlatego uważam swoją awersję za nabytą, właśnie dzięki wuefistom. Nikt nie potrafi tak odstraszyć od samodzielnego uprawiania sportu, jak psychol (albo psycholka) w dresie. W trakcie swojej edukacji miałam tylko jedną porządną wuefistkę; osobiście za nią nie przepadałam, ale kobieta wyraźnie kochała swoją pracę i umiała jakoś nas zmotywować. Po roku odeszła pracować w innej szkole. :P
    No to byłam "flakiem". ;) Z tym, że na dobrą ocenę nie miałam jak liczyć. Jakkolwiek dzięki obracaniu się w "odpowiednim" (tzn. odpowiednio ustawionym przez rodziców) towarzystwie obeszło się bez komisa pod koniec gimnazjum (pierwszy rocznik reformy). Ale było fajnie: kiedy po prostu nie stawialiśmy się na zajęcia, z racji "bardzo ważnych prac" samorządowych etc., nieobecności leciały, my w godzinach, kiedy mieliśmy biegać, skakać, czołgać się pod kilem bez mała nie tylko nie chowaliśmy się, ale jeszcze z daleka kłanialiśmy się wuefistom. Ależ byliśmy bezczelni! ;P To nigdy nie kończyło się źle, choć wiedzieliśmy, że nie jesteśmy w porządku.
    Dziś myślę, że to była nasza zemsta za musztrę w myśl irracjonalnych "norm programowych", nie uwzględniających uczniowskich dolegliwości, stosunku tabelek z normy do BMI czy innych utrudnień, zwyczajnego braku talentu w danej dziedzinie. Małpki dostawały piłkę i obowiązkowo miały być nią podjarane.
    Myślę, że mój dzisiejszy stosunek do "konwencjonalnego" sportu obrazuje myśl ks. Tischnera, który miał kiedyś powiedzieć, że "nie zna nikogo, kto wystąpił z KRK z powodu jego prawd wiary, za to zna wielu, którzy odeszli przez własnego proboszcza". :)

    Domi - i to jak! :) Trochę napisałam Skarbkowi u góry.
    Smród w szatni to chyba najmniej przyjemne wspomnienia każdego. ;) Zawsze przed lekcją modliłyśmy się: "żeby tylko nie dostać szatni po chłopakach!" ;))
    Za to dziś możesz wysłać swoim dawnym wuefistom kopię dyplomu udowadniającego czarno na białym, żeś spadochroniarka. ;D Przeczytałam Twojego mejla; super i gratuluję! :) A myśli.. perełki. ;) Odpiszę Ci, jak tylko mój pokój przestanie tak wirować.

    Przy okazji: Jarku, Jaroslavie, jeśli to czytasz: Tobie odpiszę także, słowo! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Wiedźmo... zapomniałam,że teraz są te normy programowe, za moich czasów było pod tym względem lajtowo... bo Ja jestem z czasów kiedy jeszcze gimnazjum nie było ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Właśnie, normy są makabryczne. Zabawne, że gdyby nie pewien spokrewniony wuefista (skądinąd też nieco nie-teges ;) ) w życiu nie wiedziałabym, że te normy nie tylko można, ale wręcz n a l e ż y traktować głównie jako punkt wyjścia do rzetelnej oceny fizycznych zdolności konkretnego ucznia.
    Dobrze Ci! Oszczędzono Wam getta przyszłych wykolejeńców. ;) Chyba też wolałabym uczyć się w systemie ośmioklasowym plus cztery (lub pięć).

    OdpowiedzUsuń
  6. Tak było zdecydowanie lepiej. Gimnazja to niepotrzebna większa dawka stresu dla uczniów,większe koszty a niekoniecznie większa wiedza..
    A niestety nauczyciele mają do tego podejście bardzo "techniczne" i z tego co wiem trzymają się ściśle tego co mają napisane, przynajmniej w tym gimnazjum, które znam, czy wszędzie nie wiem... ale pewnie tak. Jedno się nie zmieniło, tak kiedyś jak i dziś nauczycielom w-f jak i innych bardzo ważnych przedmiotów typu muzyka, albo technika, wydaje się że ich przedmiot jest najważniejszy, a budowanie karmnika czy wypalanie literek w drewnie na nic mi się jak dotąd nie przydało..
    O ile w przypadku jezyka, fizyki, czy matematyki jest to zrozumiałe o tyle w przypadku tych powyżej już nie, przynajmniej w moim odczuciu...

    OdpowiedzUsuń
  7. Wiedza w ogóle nie jest większa, bo w praktyce ciągle wałkuje się ten sam materiał, najwyżej co szczebel dodając doń kolejne szczególiki. Kpina z systemu edukacji po prostu.
    Mnie się wydaje, że wuefistom tak jest po prostu łatwiej: tu mam tabelkę, muszę się jej trzymać, wy musicie podskoczyć czy przebiec tyle a tyle; resztę mam gdzieś. W domyśle: a co się będę przemęczać! ;))
    Jak mawiał mój prof od WOS-u, każdy nauczyciel rano, zaraz po wstaniu z łóżka idzie do łazienki, spogląda w lustro i powtarza czarodziejską mantrę: "Mój przedmiot jest najważniejszy a nauczyciel zawsze ma rację". :D Podejrzewam, ze głównie robią to ci od muzyki, techniki, wuefu a zwłaszcza - PO. ;> [kurczę, widać że trzymam się z dala od szkół; patrzę na skrót i mam polityczne skojarzenia ;)) ]

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )