środa, 7 września 2011

To nie są czasy na wielką miłość

Dla Marzeny :)

Mojego dzisiejszego bohatera łatwo skojarzyć z epoką sukien na krynolinach oraz cylindrów, z walcem i kadrylem, z konwenansem sztywnym niczym gorsety, przyprawiające o bezdech i zniekształcające narządy wewnętrzne, z dwój- albo i trójmyśleniem oraz takową moralnością; z bohaterką Henry'ego Jamesa, Isabel Archer. :) To wszystko prawda.
Jednak dziś chciałabym opowiedzieć Wam o innym spojrzeniu na Portrait of a Lady od Frédérica Malle.

Bowiem nie znalazłam w tej kompozycji niczego, co kierowałoby moje myśli wyłącznie na wiktoriańskie tory. Co prawda trudno Portretowi odmówić staroświeckiego ducha, nostalgii za "starymi, dobrymi czasami" bądź typowego dla vintagowych pachnideł utarcia w moździerzu nut na jednolitą pastę, jednak wyczuwam weń coś jeszcze. Tu nikt niczego nie udaje, nawet jeśli takie jest nasze pierwsze wrażenie. Omawiany zapach to nie antyk lecz - dzieło stylizowane; nowoczesna wariacja. Lub coś jeszcze.
Nawiązanie, zrodzone w niespokojnych czasach i złożone pod pomnikiem innych niespokojnych czasów, epoki dynamicznych zmian oraz końca pewnego przedziału w dziejach.

W okresie, gdy wiele osób na rzucone w mediach hasło "kurs franka" truchleje i zaczyna słyszeć własny urywany oddech, gdy dotychczasowa potęga gospodarcza, USA, stoi na skraju bankructwa, gdy co rusz zapalają się europejskie stolice, gdy nadmiar wykształcenia i brak perspektyw tworzą mieszankę zabójczą dla ludzi wkraczających w dorosłość, warto myślami sięgnąć wstecz.
Nieco ponad osiemdziesiąt lat temu kolosalny krach na nowojorskiej giełdzie złamał nie tylko Wall Street i w efekcie gospodarkę Stanów Zjednoczonych, lecz dotarł także do Europy, szczególnie szkodząc i tak już obciążonej niemałymi długami wojennymi Republice Weimarskiej. Właściwie od przerażających skutków uchronił Ziemian jedynie nieznaczny jeszcze stopień globalizacji, a więc i gospodarczo-politycznych powiązań [które, owszem, były lecz nie tak rozłożyste, jak współcześnie]. I zanim Stany wdrożyły New Deal, zanim świeża jeszcze Polska zaczęła budowę Centralnego Okręgu Przemysłowego, zanim nowo wybrany kanclerz wspomnianej Republiki począł zaklinać rodzimą gospodarkę, delikatnie mówiąc, nie było lekko. ;)

W roku wielkich zmian, mających w zamierzeniu przerwać złą passę świata trawionego Wielkim Kryzysem, Merian C. Cooper, jeden z tuzów ówczesnego Hollywood zaś wcześniej... współtwórca polskiego lotnictwa wojskowego nakręcił film-ikonę, obraz przygodowy o grupie białych odkrywców, która podczas eksploracji tajemniczej Wyspy Czaszek, gdzie czas od milionów lat stoi w miejscu, spotyka oraz zabiera do swojego świata gigantycznego goryla, takoż inteligentnego co zakochanego w pięknej aktorce - uczestniczce wyprawy. King Kong to dziś hasło, którego nikomu nie trzeba wyjaśniać.
W 2005 roku postanowił odnieść się do niego Peter Jackson, na nowo interpretując klasyczną opowieść. Wyszło mu "tak-se". ;) Jednak dla mnie w tej chwili najistotniejszy jest świat, jaki nowy King Kong wykreował w kontekście zdjęć nowojorskich. Ukazał widzom miejsce nieco baśniowe, czyli jednocześnie okrutne i piękne; niełatwe by w nim żyć lecz trudne do opuszczenia. Niepewność i ekscytację towarzyszące nowojorskiej codzienności; choć przecież daje się wyczuć nadciągające zmiany.

W takim świecie również można spojrzeć w oczy sportretowanej damy. :) Ujrzymy w nich lęk, dumę, blask, nieco seksapilu, mieszankę bólu oraz dobrego humoru. Zaś spoglądając dłużej w źrenice eterycznej blondynki nieoczekiwanie poznamy w niej samych siebie. Nas, naszych krewnych, przyjaciół, kochanków, kumpli i kolegów; sąsiadów, prezesa naszego banku i sprzedawczynię z pobliskiego sklepu. Życie w świecie targanym nawet nie namiętnościami czy gigantycznym konfliktem zbrojnym, ale niepokojami, które zżerają nas powoli a konsekwentnie, wysysają niczym gigantyczne włochate pająki. ;) W końcu ceny chleba powszedniego bądź nowego jesiennego płaszcza zależne są od współczesnych wersji Gordona Gekko, powstania w Libii czy, niesławnego już, kursu franka szwajcarskiego.

W takim świecie przyszło nam żyć. Taki świat nas męczy, ale i nieodmiennie wciąga, fascynuje zmiennością, stawia kolejne wyzwania. O takim świecie opowiada nie tylko współczesna wersja King Konga, lecz także Portrait of a Lady.
Od pierwszych chwil ścierający z naszych warg cwane uśmieszki, boleśnie uświadamiający o naszym miejscu w szeregu. Czemu? Kiedy myślimy "dama" wyobrażamy sobie stonowane pastele lub szarości z brązami, wizje świata cichego, skupionego i wolnego od burz. Tymczasem: pobudka! Halo!
Kubeł zimnej wody na twarz.


Ostre niczym igły przyprawy mieszają się z wilgotnym chłodem świtu: kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje. Bez pracy nie ma kołaczy. Przemożne nuty bliżej niezidentyfikowanych przypraw, suchych i zatykających układ oddechowy niczym węglowy pył lub kurz sprzątany w starej bibliotece, nabierają dziwnej dwuznaczności pod bacznym okiem mroźnej świeżości bergamotki i geranium. Dopiero po kilku minutach kompozycja zaczyna być nieco bardziej przyjazna, zupełnie jak ludzkie oczy, które potrzebują chwili by przyzwyczaić się do światła oraz tego, że już nie śpią. ;) Przyprawy okazują się miłym brunatnym pyłem ze sproszkowanego cynamonu oraz goździków, sympatycznie okolonych przez jędrną zieleń liści czarnej porzeczki a także nasycone nuty owoców jagodowych (malina). W sercu, które ukazuje się zdecydowanie zbyt szybko, mamy czas by chwilę odpocząć.
Rozprostować kości, wypić cienką kawę, odpakować z papieru kanapkę przełożoną taniutkim serem, wypalić papierosa, nasz jedyny luksus, dawkowany w ścisłych ramach czasowych, półgłosem zamienić kilka słów z kolegą. I to wszystko. Czas wracać do pracy. Wówczas kompozycja zaczyna cofać się w stronę pudru, jednocześnie w sposób czysto fizyczny rozpoczynając ekspansję na tereny wokół uperfumowanej osoby; zadziwiające zjawisko! Paczuli miesza się z czymś słodkim, może to syrop malinowy?, oraz z sandałowcem, który nie jest ani kremowy, ani ostry. Gdzieś od dołu przebija wanilia, której towarzyszą łagodne nuty cielesne.

Oraz róża. Mnóstwo róż. Całe naręcza. Nowojorski człowiek Ala Capone zakochany w artystce burleski, przed krachem - profesorskiej córce i pannie na wydaniu. Skąd wiem, że ojcem striptizerki był jakiś szacowny wykładowca?
To proste: kadzidło. :) Ono świadczy o intelektualno-duchowych konotacjach, wijąc się smugą początkowo cienką, z czasem coraz mocniejszą, zręcznie wplecioną w rebelianckie paczuli i róże: kiedyś codziennie obecne w życiu dziewczyny, dziś będące niewyobrażalnym zbytkiem. Jest nawet przysłowie o różach i płonącym lesie, czy tak? ;) Z upływem czasu wraca coś z przypraw, by okrasić finałową scenę, gdzieś o świtaniu, na ulicy Brooklynu, wśród robotników zmierzających po swoje śmieszne pensje, tak samo niepewnych jutra, co porzucona aktorka. Po jej namiętności został pot i trochę łez, z róż powstało potpourri. Jest jak dawniej.

Ponieważ, wbrew oświeceniowym filozofom, historia nie biegnie wzdłuż linii, lecz trwa w obrębie koła, zaklęta w powtarzalności dziejów, wiecznie szukająca Nowego Początku. To jest nasze życie, nasz świat. Po cóż walczyć z cieniami?
Innego końca świata nie będzie.

Wkrótce Roosevelt ogłosi nowy porządek amerykańskiej gospodarki, w wyniku zmian w Niemczech Europa obierze kurs na najbardziej przerażającą wojnę w swej dotychczasowej historii, a nasza aktoreczka o świcie na brooklińskiej ulicy spotka młodego robotnika, spieszącego do swej huty. Szczęśliwcy!

O tym właśnie opowiada mi Portrait of a Lady. Piękny, bogaty i niejednoznaczny pean na cześć magicznej codzienności w ciężkich czasach. Głupie stwierdzenie; w końcu "czasy" zawsze są ciężkie. ;)

Rok produkcji i nos: 2010, Dominique Ropion

Przeznaczenie: niezwykły, silny i efektowny zapach stworzony z myślą o kobietach. Zostawia po sobie długi sillage i świetnie nadaje się na wszelkie okazje, ze szczególnym uwzględnieniem co ważniejszych. :)

Trwałość: nieco powyżej dwunastu godzin

Grupa olfaktoryczna: kwiatowo-orientalna

Skład:

Nuta głowy: goździki, cynamon, malina, czarna porzeczka, róża
Nuta serca: paczuli, kadzidło, drewno sandałowe
Nuta bazy: benzoes, białe piżmo, ambra
___
Dziś noszę to, o czym powyżej.

P.S.
Trzy pierwsze ilustracje pochodzą z http://uk.media.movies.ign.com/media/546/546724/imgs_1.html

6 komentarzy:

  1. Czekałam na tę recenzję, bo zapach b. mi się podoba, bardziej niż Musc...Chciałabym flakonik, ale na razie jestem na "economy drive", jak cały mój kraj;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ooo, podoba mi się ten apokaliptyczny wątek. "Historia lubi się powtarzać"...A zapachu nie znam , ale kiedyś z pewnością poznam ; )

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie znam, ale skoro róża skoro Malle, to nie wiem, nie wiem... ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Aniu - miło mi to słyszeć. Dama ma w sobie kolosalny potencjał. Nawiasem mówiąc, Twój gust zapachowy skoczył właśnie o oczko wyżej w moim uniwersum (choć i tak był wysoko) ;)
    Economy drive to także mój sposób na (prze)życie ostatnimi czasy. :)

    Darla - poznać warto, może nie "na już"; masz mnóstwo czasu.. :) Lecz podczas wizyty w Galilu czy gdziekolwiek za granicą, nie zapomnij obwąchać. ;)
    Dzięki; to prawda, ale nie chciałam pisać wprost. :)

    Skarbku - no cóż; jakie miałaś wrażenia odnośnie Rose Musc Sonomy, Black Aoud Montale czy męskiego Lyric od Amouage? To trochę taki typ róży; ale kiedy się wwąchać, wychodzi i dzika, i herbaciana, nawet biała! Więc wychodzi, że po prostu musisz przekonać się na własnej skórze. ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. wiedźmo, a co myślisz o używaniu tego zapachu przez mężczyzn? na mojej skórze ładnie się układa, obecnie testuje w samotności, zastanawiam się jednak jak przyjmie go otoczenie.

    OdpowiedzUsuń
  6. Niektóre róże na męskiej skórze zyskują nową, jakby żywiczno-skórzaną nutę. Więc bardzo możliwe, że typową kwiatowość odgadną tylko ci, którzy wiedzą, że można Cię o nią podejrzewać. :)
    Istnieje też opcja, że akurat Twoje ciało eksponuje pozostałe akordy Portretu Damy. Zauważ, ile składników PoaL spotyka się często w pachnidłach męskich lub klasycznych uniseksach bez "odchyłów" w żadną ze stron.
    Moja rada brzmi więc: wyjdź do ludzi! ;) Zobacz, jak i czy w ogóle reagują na Twoje perfumy. Tylko nie chwal się wszem i wobec, co testujesz. ;)

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )