poniedziałek, 19 września 2011

Bigos w garnku


Oj, przewrotna to nazwa! :) Lecz tak właśnie można przetłumaczyć termin "potpourri". Z tym, że zamiast kilku rodzajów kapusty, mięsa, śliwek, wina czy czego jeszcze, nasza mieszanka powstaje z ususzonych płatków aromatycznych kwiatów, z egzotycznych przypraw, cytrusowych skórek oraz ziół.
Wieść niesie, że ponad pół wieku temu w posiadaniu marki Diptyque znalazł się pewien angielski przepis na potpourri, pochodzący wprost z szesnastego stulecia. Prawda lub nie, najważniejsze, jak też recepturę postanowiono wykorzystać. Otóż stworzono na jej podstawie perfumy. Zaskakujące, nieprawdaż? ;)
Pachnidło nazwano po prostu Wodą. l'Eau.

Woda. Bezwonna, bezbarwna, bez smaku; beż żadnych wyrazistych właściwości. Dziewięćdziesiąt procent "składu" ogórka oraz sześćdziesiąt procent nas samych. Banał.
Szczęśliwie nie w tym przypadku.

Woda od Diptyque to przesympatyczna, ciepła, żywa kompozycja. Zaskakująco pogodna oraz... świeża. :) Wibrująca, wszędobylska, wiercąca się po ludzkim ciele ze szczególnym uwzględnieniem przegród nosowych. Mocna oraz trudna do przeoczenia. Zaskakująco optymistyczna. Przebogata, a mimo to ujmująca naturalnością oraz prostota wykonania. Ot, kolejne perfumy, które nic nie muszą; udowadnianie czegokolwiek nie leży w ich naturze: są na to zbyt silne, zbyt prostolinijne oraz zbyt mądre. [nie przesadzam z ciągłym personifikowaniem zapachów? ;) ]
Są, bo są. I to wystarczy. Jest pięknie!


Chwilę po aplikacji pachnidła na skórę, kiedy tylko ulotni się spirytus, wyczuwam coś, co od początku do samego końca życia zapachu będzie przesądzało o jego klimacie: przedziwny miks cynamonu, geranium, mięty pieprzowej oraz kamfory. Cudowną, rozkosznie odurzającą pastę (z której połowa składników istnieje wyłącznie dzięki mojej wyobraźni węchowej, albowiem spisy nut o nich milczą), dzięki której czuję się błogo odurzona, nastawiona przyjaźnie do całego świata, zupełnie jakbym ganiała po wsi i mieście z sercem beztrosko umieszczonym na wyciągniętej ku przechodniom dłoni. :) Sto procent ciepłej prostolinijności, okraszonej nutą wytrawnych, zmysłowych przypraw. To dzięki nim kompozycja zyskuje kolejny, głębszy wymiar; nie jest jedynie ślicznym zapaszkiem.
Kiedy "nuta podstawowa" ogrzewa się i wtula w skórę, rozpoczyna swoje czary. Rychło spod pierwszego, dziś (nad czym ubolewam) niezbyt oczywistego, orzeźwienia wygląda nuta esencjonalnej róży, z całą pewnością już nie świeżej i żywej. Nie wiem, czy to ususzony kwiat czy może raczej figurka wykonana z zamorskiego palisandru, pewnie jedno i drugie. Niewątpliwie pięknie: naraz płynnie oraz dyskretnie wprowadza nas w klimaty wykwintnej, naturalnej zmysłowości. Nieco pudrowej, spokojnej, ale też ożywionej mieszanką cynamonu z kamforą; gdzieś od dołu przebija woń kuchennych goździków.
Tych zresztą z czasem jest coraz więcej. Aż do ostatniej fazy, kiedy to podstawowy element kompozycji stał się już trudną do rozdziału mazią (kamforo, gdzie jesteś? ;) ), słabą choć stylową. Pojawia - czy może: ujawnia się - sandałowiec, w połowie kremowy i gładki, w połowie ostry, pełen drzazg tudzież nęcących niedoskonałości. Fantastyczny oraz wymowny.

Takie właśnie jest l'Eau. Kompozycja różnorodnych barw, które razem tworzą ujmującą, niesztampową mozaikę, skutecznie wymykającą się prostemu zaszufladkowaniu. To bodaj najpiękniejszy przyprawowy świeżak, jaki mam przyjemność znać! :)
Prostolinijny i wytworny; entuzjastyczny oraz powściągliwy; zmysłowy, choć gwarantujący ochłodę. I jak go tu nie kochać? ;)

Rok produkcji i nos: 1968, Desmond Knox-Leet

Przeznaczenie: idealnie wyważony uniseks. Dla każdego, na wszelkie okazje i pory dnia/roku/życia. :) O emanacji początkowo znacznej, z czasem zbliżający się ku skórze oraz miękko ją okalający.

Trwałość: w granicach dwunastu-osiemnastu godzin

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-przyprawowa (oraz orientalna)

Skład:

Nuta głowy: cynamon, róża
Nuta serca: geranium
Nuta bazy: drewno sandałowe, goździki (przyprawa)

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. Potpourri, którego autorem był amerykański malarz i ilustrator Edwin Austin Abbey; pochodzi z:
http://en.wikipedia.org/wiki/File:Abbey,_Edwin_Austin_-_Potpourri_-_1899.jpg
2. http://www.ticcity.de/imagepoolPopup.php?pool=148

8 komentarzy:

  1. Absolutnie, trzeba kochać:) A kochasz już flaszkę czy jeszcze testowe ilości podduszasz miłością?

    OdpowiedzUsuń
  2. Skarbka cytat dnia:
    "testowe ilości podduszasz miłością"
    zapach znam.
    szkoda że mnie nie uwiódł.
    pamiętam że odrzuciła mnie ta początkująca kamfora,później było już o niebo lepiej,gdyż kocham przyprawowe nuty.Ale wiedz że biłem się z tym zapachem,lecz tę walkę przegrałem:(
    lecz przysięgam sobie iż powrócę do niego jeszcze raz,i stoczę kolejny bój:)
    zapach wart poznania.

    OdpowiedzUsuń
  3. Skarbku - oo, tak! ;)
    No niestety, podduszam, zagłaskuję na śmierć, osaczam jak rasowy stalker. ;) Jeszcze zacznie się mnie bać! ;D Katuję tak już drugą próbkę. Na flakon póki co, z powodów finansowych, raczej się nie zanosi. Ale to się zmieni! :)

    Jarku - prawda; Skarbek świetnie to ujęła. :)
    Trudno; jest wiele więcej pięknych zapachów. Pomyśl, ilu ambr jeszcze nie poznałeś! ;)
    Nie ma sensu się przymuszać; chyba, że naprawdę tego chcesz. :) W takim razie życzę powodzenia!
    Tak, to jeden z tych zapachów, które po prostu trzeba poznać, kiedy chcemy zgłębić temat.

    OdpowiedzUsuń
  4. wiem Wiedzmo, temu zapachowi nie przepuszczę,gdyż on ma w sobie coś takiego co nie pozwala zapomnieć:)
    prawdopodobnie nie zdąże poznać wszystkich ambr,lecz jeżeli mi się uda to wtedy mogę spokojnie odejść z tego świata:)

    OdpowiedzUsuń
  5. z odejściem oczywiście żartuję:)

    OdpowiedzUsuń
  6. A to już jak sobie chcesz. ;)
    Właśnie; uważaj z podobnymi deklaracjami, nigdy nie wiadomo, kto ich słucha. ;) Na znanej zasadzie: "oddasz mi coś, co pojawiło się w twoim domu podczas twojej nieobecności a o czym jeszcze nie wiesz".

    OdpowiedzUsuń
  7. Cynamon i kamfora kojarza mi sie z 'woda' Hermesa. Znasz? Na moje oko podobienstwo jakies jest, zastanawiam sie czy faktycznie? ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Chodzi o Wodę Cudów? Znam, ale nie wyczuwam w niej wiele ponad galopujące, megasłoneczne cytrusy.
    Cynamon? Kamfora? Nie, chyba jednak nie myślimy o tym samym. ;)

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )