środa, 2 października 2013

O sześciu Dorinach

Maison Dorin - marka, które swego czasu kupiła moją uwagę fenomenalnym Oudem z arabskiej serii. Kilka miesięcy temu mogłam, dzięki Lorienie, poznać kilka innych dokonań francuskiego domu perfumeryjnego. O cyklu Un Air de Paris pisałam w lipcu, dziś chciałabym pokrótce zająć się jeszcze inną serią a do opisów arabskiej dodać dwa kolejne punkciki.
Krócej, niżbym chciała, ponieważ wzywa mnie życie pozablogowe. ;)


Zgodnie z porządkiem alfabetycznym, na pierwszy ogień pójdzie Fullah. Teoretycznie dzieło proste, stworzone wokół endemicznej roślinki z okolic Damaszku o nazwie takiej, jak tytuł pachnidła. Na szybko nie zdołałam znaleźć o niej więcej informacji poza faktem, że najprawdopodobniej wygląda TAK. Zaś w zestawieniu z jaśminem i bergamotką pachnie niemal identycznie, jak zielona herbata aromatyzowana jaśminem właśnie. Czyżby więc sam/a/o fullah pachniało zieloną herbatą? Śmiem wątpić; tym bardziej, że w miarę upływu czasu pojawia się więcej roziskrzonych soków, przypominających wonią kwiaty oraz zmiażdżoną łodygę rośliny o zapachu trochę piwonii, trochę jakby herbacianych róż. A do tego jaśmin.
Po kolejnych kilkudziesięciu (a raczej kilkudziestu ;) ) minutach Fullah ciemnieje, nabierając mocniejszych (acz nie topornych ani nie zwierzęcych) piżmowych nut, rozgrzewane ciepłem intensywnie pracującego ciała. Fantastyczne uziemienie dla florystycznych akcentów! :) Oraz moc i emanacja, głębokie, poważne, zamaszyste; iście Dorinowe.
Można polubić.

Skład:
bergamotka, jaśmin wielkolistny, fullah, piżmo


Jasmine z kolei nie bawi się w żadne podchody. To klarowny, pozłocisty, odświeżający kwiatowiec o zielonym, skrzypiącym ale i seledynowo-świeżym otwarciu z niekoniecznie słodkich cytrusów oraz kwiatowych soków, które jednak musiały ustąpić miejsca głębokiej, porażającej dosłownością jaśminowości. Zbliżonej do zapachu naturalnego ekstraktu owego kwiatu tak bardzo, że przy cieplejszej aurze nie sposób opędzić się od skojarzeń urynalnych, z toaletą na postpeerelowskim dworcu lub w innej, równie przyjemnej lokacji. ;) Tak wyraźny oraz nie bawiący się w półśrodki jest tu składnik tytułowy. Co wbrew pozorom bardzo mnie cieszy, bowiem współcześnie nieczęsto mamy okazję obcować z jaśminem o tak naturalnym kształcie i zapachu, będącym samą esencją życia oraz - paradoksalnie - piękna. Anglojęzyczni miłośnicy perfum zachwycają się perfumami określanymi jako 'sweaty' czyli 'duszne', 'przepocone'. Jasmine jest jednym z takich właśnie przypadków. :) Ponieważ  sama należę do fanów podobnych olfaktorycznych zestawień, więc zwyczajnie musiałam się zachwycić. Szczególnie, że nawet jako woń ostra i teoretycznie odrzucająca ów konkretny jaśmin cały czas mógł poszczycić się jednolitą kremową barwą oraz śmietankową konsystencją. Może to zasługa resztek zieleni z otwarcia a może do gry włączyły się jasne drewna bazy...? Nie wiem. Grunt, że nosi się to wspaniale - choć z konieczności trzeba starannie dobierać dawki. ;)

Skład:
bergamotka, jaśmin, akordy drzewne, piżmo


Następnym zapachem jest Rose. A konkretnie legendarna, cudowna róża damasceńska. Okolona słodyczą, rozjaśniona lekko skórzanymi sokami bergamotki, ubarwiona wyciągiem z  konwaliowych kwiatków [tylko niech Was ręka Boska broni przed wypiciem tego! ;) ], od początku do końca przejmująco głośna a jednocześnie czysta i przyjemna. Płożąca się na ludzkim ciele od pierwszych sekund po aplikacji, rozprzestrzeniająca niczym dym, we wszystkich możliwych kierunkach. Zabrana gdzieś spomiędzy potpourri a konfitur i nawodniona seledynowymi sokami - naturalna. Siedząca na ludzkim ciele stabilnie dzięki przebijającej od spodu ciemnym, piżmowym pazurom [albo raczej pazurkom, gdyż wcale nie są takie duże :) ]. Ani gęsta ani przejrzysta, nie zimna ale i nie gorąca. Cudowna. Żywa. Oddychająca i, być może, czująca.
Ukochana Małego Księcia...? Chyba nie. Dorinowska Róża jest zdecydowanie zbyt mało wymagająca i mniej skupiona na sobie. Choć pewnych tendencji do zaborczości nie sposób jej odmówić. ;)

Skład:
bergamotka, konwalia, róża damasceńska, piżmo


Ostatnim elementem serii damasceńskiej jest Tubereuse: sprężysta, elastyczna, energetyczna ale przecież tak bardzo kobieca i ciepła, jak to tylko możliwe. I jak tylko tuberoza potrafi. Ta najczulsza tyranka wśród kwiatów została przedstawiona w swym najbardziej klasycznym, najbardziej wdzięcznym ale i najtrudniejszym wcieleniu. Początkowo prześwietlona kilkoma jasnymi cytrusowymi promieniami szybko zapada się w siebie, oplata własnym cieniem oraz rozgrzewa własnym ciepłem. Do szczęścia nie potrzeba jej nikogo i niczego. No, może poza ludzkim żywicielem. ;) Dzięki któremu ma szansę ujawnić swoje miodowe piękno chwilami tak wyżłobione, że wręcz drzewne. Doskrobujące się nawet do ukrytej wśród kwiatów ciepłej i suchej sierści jakiegoś dzikiego zwierzęcia. To piżmo, utrwalacz ale i najbardziej intymna z twarzy Tubereuse. Udana kompozycja.

Skład:
bergamotka, tuberoza, piżmo, akordy drzewne


Lubię cykl Un Air de Damas; postawiono w nim na naturalne piękno kwiatów - i tylko na nie, czego dowodzą powtarzające się nuty dookolne. Jeśli nie identyczne to choć zbliżone do siebie, mające tylko dopełniać tudzież podkreślać piękno głównych bohaterek olfaktorycznych opowieści: kwiatów, które same z siebie lśnią, niczym najcenniejsze klejnoty. Nic nie powinno tłumić ich urody.


Wszystkie pachnidła powstały w roku 2008, zaś ich twórczynią jest Nejla Barbir.

Charakteryzują się bardzo dobrą, przeszło ośmiogodzinną trwałością.



W przypadku serii arabskiej zmuszona jestem ograniczyć się do dwóch kompozycji. Jedną już kiedyś opisałam, natomiast próbki Ambre nie potrafię odnaleźć [czy w ogóle ją otrzymałam? Nie mogę sobie przypomnieć]. Jednak nawet dwie opisywane dziś mieszaniny warte są wielkiej uwagi.

Na przykład Musk, które do pewnego stopnia przypomina mi Al Ward Al Musk od Rasasi; wyczuwam w nich te same paliwowe ciągoty, zbliżone fascynacje, pokrewieństwo dusz. Oraz piżmo, które wbrew oczekiwaniom wcale nie jest ani mydlane ani wyraźnie zwierzęce (przynajmniej nie na początku). Za to pojawiają się spalane w trybularzu drzazgi cennych drzew, bliżej niezidentyfikowane żywice i sporo lizolowego oudu. Później pachnidło delikatnieje, nabierając spokojnego ciepła oraz słodkawej delikatności, bardziej z kierunków gwajakowych aniżeli waniliowych. Jako pośrednik między wszystkimi frakcjami dzieła - kadzidlaną, piżmowo-benzynową, cielesną oraz słodką - występuje labdanum, złociste lecz nie zmysłowe, sklejające kompozycję w jedno.
Zaskakująca delikatność tam, gdzie spodziewałabym się raczej demonstracji siły. Musk to wyjątkowo udana niespodzianka. :)

Skład:
rumianek, róża, drewno cedrowe, paczuli, drewno gwajakowe, drewno sandałowe, labdanum, kadzidło frankońskie, (oud?), wanilia, piżmo


Ostatnim z moich dzisiejszych bohaterów będzie kolejna róża, tym razem Rose of Taif, w pierwszych chwilach jakby węglowa, zbliżona klimatem do otwarcia opisywanego piętro wyżej Piżma, szybko jednak wracająca na właściwe tory. Właściwe, czyli każące myśleć o kwiecie jasnym, o delikatnych, jakby ażurowych płatkach. O kwiecie tak subtelnym i świeżym, że aby dostosować go dla wymagających nosów obywateli krajów arabskich, trzeba było otoczyć różane pąki wąskimi strużkami kadzidlanego dymu, przeplecionych ze skórzanymi rzemykami oraz przyprószonych cennym szafranem (trochę w stylu Saffron Rose marki Grosmith). W miarę upływu czasu akordy różane tak silnie zlewają się z dymami i cieniami stonowanego ale jednak wyraźnego Orientu, że Rose of Taif niemal traci prawo do swojej nazwy. Na szczęście nuty bazy, ciepłe dzięki woniom teoretycznie odzwierzęcym oraz przyjazne dzięki słodkiemu duchowi waniliowych ziaren pomagają róży po raz kolejny - i ostatni - wybić się na światło dzienne. Wkrótce wszystkie wątki dzieła zleją się w jednolitą, miękką ale pyłkową całość, niemożliwa do rozdzielenia.
Perfumy obiektywnie przyjemne, miłe w codziennym użytkowaniu jednak na tle wcześniejszych dokonań marki podejrzanie przeciętne. Zbyt przewidywalne. Choć na pewno warte poznania. :)

Skład:
rumianek, szafran, róża, frezja, skóra, paczuli, drewno sandałowe, ambra, styraks, wanilia, piżmo, kastoreum, cywet


Oba zapachy powstały w roku 2012, również dzięki talentowi Nejli Barbir.

Ich trwałość jest trochę lepsza, niż serii damasceńskiej.


Kurczę! Pisanie notki znów zajęło mi więcej czasu (oraz przestrzeni), niż początkowo planowałam...
___
Dziś było X for Men marki Clive Christian ale już zatonęło pod naporem dorinowskich mocarzy. :)

7 komentarzy:

  1. Ciekawa jestem zapachu Rose. Niedawno testowałam Rose de Chloe właśnie z różą damasceńską w składzie i gdyby nie była ona tak leciutka i tak szybko znikała, zatrzymałabym się na dłużej przy tym zapachu. Tutaj piszesz o 8 godzinnej trwałości, więc jest szansa, że zapach ten mocniej się rozwija, taką mam nadzieję. Cóż, muszę zatem wypróbować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rose de Chloe jeszcze nie miała okazji poznać ale skoro ona taka niemrawa, to chyba szybko tego błędu nie nadrobię. ;) Za to powiem, że róża damasceńska to to samo, co róża bułgarska - a ją łatwiej wyczaić, np. po opisach nut na Frag. Może w ten sposób znajdziesz więcej wód godnych uwagi? Doriny są niestety średnio dostępne a na moje sample już jest jeden chętny. :)
      Róża, jakakolwiek to przecież taki wdzięczny i piękny składnik perfum!

      Usuń
    2. Roses de Chloe wcale nie jest niemrawa - owszem , jest delikatna i bliskoskórna , ale całkiem ładna i długotrwała , zamierzam - gdy finanse staną sie sprzyjające - nabyć flaszkę :P

      Usuń
  2. Praktycznie cała marka zachwyca od A do Z a już w szczególności orienty:)
    Również ciekawi mnie jta róża a także piżmo:)
    pozdr,

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda. :) Naprawdę trzymają poziom oraz nie trzymają się mód (zbyt kurczowo), co już samo w sobie bywa zaletą.
      Na pewno warto poznać obie te kompozycje - i całą resztę również. :)

      Usuń
  3. Przyznam , że oud Dorin to były pierwsze perfumy , których absolutnie nie mogłam znieść i które puściłam w świat natychmiast po powąchaniu odlewki.... A wytrzymałość na perfumy mam dużą ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Mniemam, że tuberoza by mnie uwiodła. a im więcej "paliwowych" akcentów, tym lepiej!

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )