poniedziałek, 28 października 2013

Jesień Północy

Długo nie wiedziałam, co napisać o tym pachnidle. Zwlekałam tyle czasu, że w końcu się wzięło i prawie wyparowało. W końcu miałam poświęcić mu chwilę w impresjach, jednak kiedy tylko wypsikałam resztki zawartości sampla na skórę zrozumiałam, że bez pełnej recenzji się nie obejdzie. Nie w tym przypadku.
R'oud Elements marki Kerosene z całą pewnością nie zasługuje na pobłażliwe traktowanie. Zbyt dużo w nim czystego, niezmąconego piękna. Wyciągnęłam więc stare notatki i dalejże recenzować, póki wrażenia gorące! ;)


Czystość, gęstość, moc oraz niski stopień banału wewnątrz kompozycji spotkały się z moim prywatnym gustem a ich zetknięcie było tak intensywne, że podczas wciągania wonnych molekuł w nos aż musiałam głośno westchnąć. ;)
Nie potrafiłam nie zachwycić się pachnidłem, w którym mocne, przewiewne oraz trochę ziołowe kadzidło spotyka się z frakcjonowanym oudem a wszystko to skontrastowane jest woniami świeżych roślinnych soków. Gdzieś pomiędzy Epic Man od Amouage, Jaisalmerem CdG, Pardon Nasomatto a Oud Wood z butikowej kolekcji Toma Forda znalazło się miejsce na wybitne, nowatorskie, odświeżające dzieło; łączące w sobie elementy wszystkich wspomnianych zapachów, lecz nie nawiązujące do żadnego z nich.

A na dokładkę wybitnie synestetyczne.
Ponieważ kiedy wwąchuję się we własne przedramię skropione R'oud Elements czuję się trochę jak zaklęta w takie oto dźwięki i klimaty:


Przy czym nie chodzi mi ani o film, z którego pochodzi muzyka ani nawet nie o powieść na której podstawie go zrealizowano [podkreślam, bo to ważne!], lecz li tylko o sam klimat. O chłód, pochmurno-wietrzno-deszczową aurę, o stare kamienne domostwa oraz o bezkres tego nieco mrocznego choć przecież malowniczego świata; o wrażenie, że zgaszone barwy na zawsze zdominowały krajobraz a słońce nie powróci już chyba nigdy. No, dla mnie to klimat idealny! :D

I R'oud Elements opowiadają mi dokładnie taką historię; jesienną, kiedy czas zbiorów już się kończy, przyroda szykuje się do zimowego snu a ludzie coraz częściej uśmiechają się w sposób nieobecny, melancholijny... Czas powoli zastygającego ognia.
W otwarciu czuję fantastyczny, przestrzenny oud wzbogacony o cienką strużkę olibanum, kilka drzazg postarzanego sandałowca jak również olejek lawendowy - wszystko razem zadziwiająco lekkie, chwytające za serce, ożywiające delikatną goryczką. Później też jest ciekawie, kiedy lawenda dyskretnie wycofuje się wgłąb obrazu a zamiast niej miejsce wśród krystalicznych akordów żywiczno-drzewnych zajmuje jasne, żywiołowe neroli, dodające energii podstawowym nutom mieszanki. Och, jakie piękne! Ta świeżość i chłód, ten złocisty promień, wcinający się między surowe północne krajobrazy... Skądś je znam.
I nagle: bach! Przecież to dokładnie ten sam akord, który kiedyś tak bardzo zachwycił mnie w otwarciu Rock Crystal Durbano! Jeszcze zanim Olivier polecił usunąć go z nut głowy, czyniąc pachnidło skończenie piękne troszkę bardziej banalnym, odbierając mu odrobinę magii. A że tym razem akcent z olibanum przesunięty został w stronę ciemnego, trochę lizolowego oudu, naprawdę nie mam na co narzekać. :) Jest super.
Nawet w bazie, której głównym aktorem pomału lecz konsekwentnie staje się drewno sandałowe, trochę w stylu niedoścignionego sandałowego wzorca z Mysore. To ono wraz z żywicami i oudem rozpływa się w delikatnym cieple ludzkiego ciała, układane do snu przez gorzką pomarańczę oraz nadtopione grudki mirry. Gdzieś w tle wyczuwam spokojną, ciemną waniliową słodycz oraz złocistą ambrę - a może to labdanum w postaci kilku frakcji? Lub coś zupełnie innego, udanie zwodzącego mój węch?
Czy w świecie zjaw, przychodzących wraz z gwałtowną jesienną burzą, można być czegokolwiek pewną...?

R'oud Elements to na pewno jedno z najbardziej zajmujących i zachwycających pachnideł, jakie dane mi było poznać. Porywająca historia, klarowny przekaz, złożona kompozycja, niemała moc - oto, czego mi trzeba. Kiedy jeszcze dzieło wpadnie w widełki mojego olfaktorycznego gustu, możecie być pewni, że się zakocham. :)


Rok produkcji i nos: 2011, John Pegg

Przeznaczenie: zapach stworzony ponoć jako męski ale niech mnie kule biją, jeżeli faktycznie nie jest uniseksem! Charakteryzuje się całkiem spora mocą oraz kilkunastocentrymetrowym śladem, z czasem redukującym się do niezbyt przyległej, gęstej aury.
Naprawdę na wszystkie okazje czy pory roku, dla każdego. Mniam! ;)

Trwałość: od ośmiu do prawie szesnastu godzin

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-drzewna

Skład:

gorzka pomarańcza, drewno sandałowe, irys, lawenda, wanilia, ambra, oud [i czyżby olibanum?]
___
W tej chwili Santal 33 od Le Labo.

P.S.
Pierwsza ilustracja pochodzi z http://www.flickr.com/photos/toktam/333664526/sizes/z/in/photostream/

2 komentarze:

  1. O, to ciekawe. Ja już miałam naskrobaną plugawą recenzję R'oud Elements, jaki to on wstrętny i w ogóle, ale jak ostatnio sobie jeszcze "testnęłam" kontrolnie, okazało się, że... wcale nie jest tak źle! Drugie dno mi się objawiło, wiec odłożyłam resztkę do kolejnego przyjrzenia się ;) A ty mi tu jeszcze o olibanum wspominasz... ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wstrętny? Jesteś pewna, że nie chodzi Ci o jakieś inne R'oud Elements? ;)
      Lecz faktycznie, temu zapachowi warto dać trochę czasu; pamiętam, że po pierwszym pobieżnym teście też na kolana mnie nie rzucił. Za to później... poezja! :) Olibanum i mnie zaskoczyło; nie piowiem,, żeby to była przykra niespodzianka. ;)
      Więc bardzo proszę, przetestuj jeszcze raz! Dobrze?

      Usuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )