"W groźną, mroźną noc zimową,
w ciepłej chacie u komina,
babka starym obyczajem
dawne baśnie przypomina..."
w ciepłej chacie u komina,
babka starym obyczajem
dawne baśnie przypomina..."
Ewa Szelburg-Zarembina, Szklana Góra
Ilustracje Jana Marcina Szancera były obecne w moim życiu od najmłodszych lat, przeplatające kartki choćby O krasnoludkach i sierotce Marysi, bajek Brzechwy czy właśnie Szklanej Góry. :)
Zresztą, świetna to opowieść. Do dziś pamiętałam tylko, że początkową najzwyklejszą w świecie bajkę zakończył uroczy, komunistyczny happy end, w którym Królewnę - wyrwaną ze szponów kapitalistycznego Czarnoksiężnika - oraz jej dzielnego wybawcę, Stacha, czekała wyśniona perspektywa długich lat pracy w hucie. ;) Absurd takiego zakończenia wyczuwałam już jako małe dziecko.
Mimo to, skoro mimo lat odizolowania od tej opowieści jestem w stanie przypomnieć sobie jej zakończenie oraz atmosferę splecioną z dziełami Szancera, musiała mieć jakąś moc.
A może chodziło nie tyle o same słowa Szelburg-Zarembiny, co o ilustracje właśnie? W końcu oprócz pierwszych wersów Szklanej Góry do dziś pamiętam lekko uśmiechniętego, zadowolonego z siebie sybarytę Lisa Witalisa. ;) I legendy starej Warszawy, z których też pochodzi powyższa ilustarcja.
Lub po prostu od zawsze lubiłam zanurzać się w cudowny świat bajek? :)
Co by się nie okazało, z kreską Szancera (wspomnianą też w ostatnim poście) kojarzę pewne ciemne, w beztroski sposób mroczne, baśniowe perfumy z drewnem agarowym w nazwie. Black Oud marki LM Parfums. Gdzie "black", choć ewidentnie występuje, nie ma wiele wspólnego z mrocznością czy grozą, zaś "oud" otoczony bywa składnikami, którym w niczym mu nie ustępują.
Po prostu bajka! ;)
Noc nie okazuje się przeto ani groźna, ani mroźna zaś zimowa jest w sposób identyczny, co np. jesienna - po prostu chłodna, nostalgiczna, zaczarowana ale przytulna. Znakomicie wprowadzająca słuchaczy w klimat niesamowitej opowieści.
Podobnie czuję się obleczona w Black Oud, pachnidło niezwykłe w tym sensie, że nigdy nie wiadomo, jakie wcielenie przybierze podczas kolejnego testu: czy oprócz nuty tytułowej dominować będzie suche kadzidło, czy aromatyczne przyprawy podkreślone pikantnym, naturalistycznym sandałowcem (w stylu Sandalo od Etro) a może złociste, głębokie, cielesne labdanum, jakby żywcem wyjęte z butikowej wariacji od Donny Karan? Trudno powiedzieć, jak potoczy się historia.
Lecz nie ma w tym niczego dziwnego: jak Opowieść do pewnego stopnia "snuje się sama", zaś pisarz czy poeta pozostaje tylko narzędziem, dzięki któremu ta pojawia się na świecie, tak wielkie perfumy w jakimś stopniu pozostają dla nas zagadką, nigdy nie pozwolą sobie na opowiedzenie ludziom wszystkich tajemnic.
W Back Oud zauroczyła mnie przede wszystkim jego zwodniczość, fakt, iż choć poza agarem nic nie zdaje się dominować, przy każdej kolejnej odsłonie towarzyszy mu odmienna gra pozostałych składników. Bywa, że pojawia się ciężka, lekko gorzka nuta gałki muszkatołowej i kminu z czasem przechodzących w nasycony, spokojny cywet, niekiedy lekko słodkie labdanum, dopiero po chwili przeistaczające się w suchą, żywiczno-ziołową kadzidlaną mieszankę, kiedy indziej pojawia się lekki, zwinny, pikantny sandałowiec stopniowo wpadający w akcenty ambrowe; dziś natomiast w otwarciu doświadczyłam ciężkiego, zmysłowego akordu osłodzonej puszystą wanilią skóry (najpewniej z jakiejś żywicy: benzoesu? elemi? jakowejś wariacji na temat mirry?), który z czasem zaczął dryfować ku wyciszającej choć wyraźnej paście z sandałowca, przypraw oraz kastoreum. Na to wszystko nakłada się piękny, krystalicznie czysty agar, kojarzący się z Oud Royal Armaniego czy Black Cube od Ramona z Molvizar, obecny w każdym z wcieleń Czarnego Oudu Mazzonego.
Zadziwia mnie ta baśń, zwana w świecie "najpiękniejszym wcieleniem oudu w perfumach". Czy tak jest w istocie - nie wiem, za to z pewnością dałam się jej ponieść. I nie żałuję.
Piękna jest. :)
Rok produkcji i nos: 2011, Richard Ibanez
Przeznaczenie: zapach typu uniseks, dla wszystkich miłośników Black Cube i innych szykownych drzewniaków. ;) O podobnej mocy i wyrazistości: silnej, choć znającej umiar. :)
Trwałość: w granicach piętnastu-osiemnastu godzin
Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-drzewna (oraz orientalna)
Skład:
Nuta głowy: gałka muszkatołowa, kmin rzymski, kadzidło frankońskie
Nuta serca: oud, labdanum
Nuta bazy: drewno cedrowe, drewno sandałowe, cywet, kastoreum, szara ambra, wanilia
___
Dziś noszę to, o czym powyżej.
P.S.
Dwie pierwsze ilustracje pochodzą z http://szancer.blogspot.com/
Tyle agarów do poznania, ze życia nie starczy. Co znaczy, że tego zapachu nie znam, a poznać powinnam :)
OdpowiedzUsuńTo prawda. Och, ach i ech. Choć pewnie błoga nieświadomość ratuje nas od absolutnego a nieodwracalnego bankructwa. ;)
OdpowiedzUsuńMyślę, że BO znajdziesz w swojej małej wioseczce na sto procent. ;)
Cześć !
UsuńUmieszczenie powyższej recenzji w kontekście twórczości Jana Marcina Szancera, uważam za zabieg niezwykle adekwatny i taki... oczywisty. Tym bardziej, że i moje dzieciństwo naznaczone jest jego artystyczną wizją. Pamiętam, jak w listopadowe wieczory chodziliśmy z moim nieżyjącym już tatą do pewnej - nie istniejącej już zresztą - starej biblioteki ( późne lata 80. ), gdzie w blasku rachitycznego blasku generowanego przez malutką lampkę na biurku pani bibliotekarki, buszowalem pomiędzy wąsko umieszczonymi szpalerami szafek z książkami, w poszukiwaniu kolejnej historii do odkrycia, kolejnej baśni zapraszającej mnie do zanurzenia się w nią bez reszty.
Black Oud - LM Parfums idealnie wkomponowuje się w ten klimat, w tę nostalgiczną atmosferę, przeto trudno mi nie mieć względem tego zapachu stosunku innego niż emocjonalny. Kontempluję więc sobie ( tak; kontempluję ) Black Oud od kilku miesięcy, i nadziwić się nie mogę temu szczególnemu wzruszeniu, jakie woń ta we mnie wyzwala. Owocem tegoż moja skromna recenzja ( którą pozwalam sobie podlinkować poniżej ), w której - jak się okazuje - zawarte są podobne do Twoich wnioski, chociaż oczywiście nie tak kunsztownie podane. Przy okazji - autorem tej niesamowitej kompozycji jest nie twórca marki Laurent Mazzone, a perfumiarz Richard Ibanez.
Recenzja pod poniższym adresem, na 23 stronie magazynu;
http://issuu.com/dayandnight/docs/maj2013?e=1565589/2254852
Serdecznie pozdrawiam -
Cookie
P.S.
UsuńSprostowanie; chyba coś nie tak jest z tym linkiem, więc wklejam nowy;
http://issuu.com/dayandnight/docs/maj2013
Serdeczności -
Cookie
Witaj!
UsuńWczoraj wieczorem byłam tak zmęczona, że zapomniałam odpowiedzieć na Twój komentarz. :)
Pamiętam, ze to skojarzenie z Szancerem dosłownie mnie uderzyło: "no przecież!", więc chyba rzeczywiście coś musi być na rzeczy. ;) A może po prostu jego rysunki działają na wyobraźnię równie mocno, co Black Oud? Bo na pewno są równie proste do zrozumienia a przy tym subtelne.
Ja z moim Tatą buszowałam po bibliotece w pierwszej połowie lat 90.; z tym, że zamiast bajek (te miałam w domu), sięgałam po powieści przygodowe dla dzieci i pierwsze opracowania popularnonaukowe do nich adresowane. Ech, wczesny kapitalizm! ;) Kurczę, rzeczywiście: nawet wspomnienie o BO prowokuje do zanurzania się we własną przeszłość. Niebezpieczny zapach. :)
Im dłużej "siedzę" w perfumach, tym mocniej utwierdzam się w przekonaniu, że piękno jakiejś kompozycji odkrywamy dopiero wtedy, gdy ta oddziałuje na nasze emocje. Inaczej możemy być wobec zapachu przychylni, możemy go doceniać albo nawet lubić - ale zachwytu brak. Czyli to emocje, silne i jawne odczuwanie jest kluczem do olfaktorycznego "tajemniczego ogrodu"! Marcel Proust miał rację. :)
Super, że czasem udaje nam się znaleźć takie własnie, niezwykłe wonie. Dla takich właśnie momentów warto brnąć w pasję: przewąchać sto zapachów, żeby znaleźć jeden magiczny.
Ech, ja się rozpłynęłam w Twojej opowieści (pierwszy link zadziałał). Choc za mile słowo dziękuję.
Dzięki za sprostowanie co do twórcy; recenzję publikowałam już jakiś czas temu; nie dam głowy, skąd wytrzasnęłam Mazzonego ale wtedy chyba nawet Fragrantica podawała info, jakoby twórcą zapachu był sam LM. W każdym razie zaraz poprawię błąd. :)