poniedziałek, 10 września 2012

Kankan industrialny

Slumberhouse ma talent do tworzenia kompozycji w zdumiewający sposób łączących w sobie wytrawną drzewność z futurystyczną duszą. A może raczej z industrialną..? Przy perfumach surowych, ostrych, pełnych kantów oraz chropowatości naprawdę trudno o jednoznaczną ocenę. I bardzo dobrze!
Nie ma to jak sztuka, która uparcie wymyka się ludzkim klasyfikacjom. :)


W przypadku Norne szorstkość obycia łączy się z ciekawą, zaskakującą lekkością, z jasnością daleką od dosłownych interpretacji. Zawierającą się w aurze silnej, na wskroś nowoczesnej, ujętej w ramy akcentów słonych i ziołowych jednocześnie.
Bardzo to przyjemne.

Pachnidło rozwija się sferycznie, więc raczej trudno oczekiwać w nim klasycznego przemijania kolejnych nut zapachowych. Wiem, ze w otwarciu Norne jest tak gęste, że aż zawiesiste, smoliste bez mała [o konsystencję mi chodzi, aczkolwiek coś z brzozowej, zwęglonej ciężkości także jest tu obecne]. Ułożone z akordów ziołowo-drzewnych (jakby tek zmieszać z dużą ilością szałwii, majeranku, piołunu, z odrobiną aromatu cyprysowego, sosnowego, jak również czymś, co roboczo nazwałam "kiszonym selerem". ;) Mieszanka okazuje się gęsta, lepka, dosadna. Przypomina wówczas nieco lżejszą wersję Grev tej samej marki (o którym kiedyś też muszę napisać ;) ). Dopiero po pewnym czasie pojawia się przestrzeń jak również wspomniana jasna lekkość, spokojna i ożywcza, chętnie zlewajaca się w całość z pozornienie niepasującymi doń aromatami początku. Które najpewniej zwyczajnie utraciły coś ze swej pierwotnej mocy i stąd wrażenie lekkości. :)
Wówczas zresztą w Norne pojawia się delikatna gorycz suchych traw; lecz nie wetyweriowa, raczej stanowiąca pomieszanie wspomnianych nut z mchem dębowym i gałką muszkatołową. Nie bez znaczenia jest również dyskretny, czający się tuż za sceną aromat ciepłego labdanum, łagodzący niezamierzony industrialny chłód, z czasem zmieniające go w ciepłe chociaż nie parzące, przejrzyste kryształki. W czym przypomina trochę Vikt tej samej marki, zacne choć niepokorne. Omawiana mieszanka w finale wydaje się jednak znacznie bardziej spokojna. Co nie znaczy jednak, iż staje się bezpieczna. O nie, ona nadal ma całkiem pokaźne rogi; okazuje się tylko, po raz kolejny, że "nie taki diabeł straszny jak go malują". :)

Diabeł z Norne wydaje się wręcz osobnikiem silnym, zdeterminowanym lecz dyskretnym i - summa summarum - niegroźnym. :) O ciekawym, spójnym wnętrzu, udanie łączącym w sobie tony wysokie oraz niskie. W pewien sposób bliskim Kankanowi Dymitra Szostakowicza. :)


Dzięki czemu tradycji stało się zadość i perfumy od Slumberhouse skojarzyłam z muzyką klasyczną. One naprawdę świetnie się komponują. :D

A za możliwość poznania tego pięknego zapachu chciałabym podziękować Dominceb. :*

 Rok produkcji i nos: 2012, ??

Przeznaczenie: zapach stworzony z myślą o mężczyznach, choć uważam, że mogą go nosić wszyscy miłośnicy perfum dziwacznych silnych, bez różnicy płci. Bo silne Norne jest na sto procent; może nie odstaje od skóry jakoś znacznie, lecz wyczuwalne jest bez problemu.
Niektórych może męczyć intensywnością.

Trwałość: w granicach dziesięciu godzin

Grupa olfaktoryczna: aromatyczna

Skład:

igły jodłowe, mech, paproć, sosna, nasiona selera albo szalej (hę?)
___
W tej chwili noszę Royal Muska od M. Micallef. :)

P.S.
Pierwsza ilustracja pochodzi z http://wvs.topleftpixel.com/05/10/04/

2 komentarze:

  1. Dla mnie Norne to zapachowa trauma. Gęsta, oleista lukrecja w połączeniu z leśnymi żywicami daje aromat do złudzenia przypominający bardzo zużyty olej silnikowy, tłusty, brudny, wżerający się w skórę.
    Gdybym miała znaleźć jakąś ilustrację muzyczną dla tego zapachu byłby to jakiś death metal. Taki brzmienia robią mi w uszy taką samą krzywdę jak Norne zrobiło mi w nos.

    OdpowiedzUsuń
  2. Cóż, współczuję ale też nie mogę się dziwić. Samo otwarcie jest tak wymagające, że faktycznie może budzić skojarzenia z olejem silnikowym (zużytym :) ). W końcu napisałam o smolistości, czyli wychodzi na to samo. :)
    Z tym, że mnie rzecz wydała się na tyle ciekawa, że umiałam się do niej przekonać. Dużo trudniej jest natomiast z Grev. ;)

    Death metal? Znając Twoje gusta muzyczne, rzeczywiście musiała Cię ta woda sponiewierać. Tym bardziej współczuję. Mam nadzieję, że miałaś na podorędziu wodę i mydło oraz coś pachnącego pięknie, żeby wyleczyć traumę. :)

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )