Nie mogę być ani lepsza, ani gorsza; dobrze czuję się ze sobą i mam wrażenie, że Wam również w moim towarzystwie nie jest źle.
Nie, jeszcze mi nie odwaliło. ;) Więc ową deklarację przypiszcie, proszę, pewnemu miłemu zapachowi, z którego aż bije łagodna pewność siebie. Nic nie muszę, najwyżej chcę. :)
To Greyland od Montale.
Ujął mnie ten zapach, zainteresował pozorną mrocznością oraz chłodem, będącym jedynie atrapą niezbyt dosłownego, orientalizującego ciepła. Pachnidło okazało się tak przyjazne, naturalne ale i wytrawne, ze doprawdy trudno pominąć je milczeniem. :)
Internetowe plotki głoszą, jakoby Greyland miało przypominać słynne a nieodżałowane Gucci Pour Homme a także nie mniej dobre 2 Man od Comme des Garçons. Cóż, osobiście przychylam się raczej do drugiej ewentualności. Omawiane pachnidło kryje w sobie taką samą chłodnawą, kadzidlaną ziołowość, by z czasem podryfować w stronę znacznie cieplejszych przypraw na nieco metalicznej, drzewnej podstawie.
Składniki Greyland pomieszano tak doskonale, że czuję je jako jednolitą masę, pikantną, świdrującą przegrody nosowe, żywą ale również łagodną oraz wyciszającą. Skupioną na wsłuchiwaniu się w siebie, lecz nigdy egocentryczną. Zwyczajnie pewną siebie.
Greyland takie po prostu jest: po montalowsku ekspansywne, choć zdecydowanie mniej blisko- czy dalekowschodnie, niźli trzon jego perfumowej kolekcji. Ze świetnie rozpisanym trójgłosem czarnego i białego pieprzu [chyba gdzieś tam pojawia się nawet kilka ziarenek "pieprzu" syczuańskiego?], wetywerii oraz drewna cedrowego. A może raczej sandałowego...? Jak wspomniałam, trudno jednoznacznie ocenić, co w omawianej mieszance lgnie do czego - i dlaczego. ;) Na uwagę zasługuje również szczypiący w język imbirowy sok - z czasem przechodzący w akordy lekko pudrowe, przypominające raczej opiłki żelaza - wydelikacony słodkawym, szarym olejek drewna gwajakowego. Czy jest tam róża i skóra?
Wierzę, że tak. :) Tylko nie potrafię ich zlokalizować.
Naprawdę świetna, utrzymana w ciemnych barwach, pogodna kompozycja. Co tylko z pozoru brzmi jak sprzeczność. :)
Za próbkę Greyland chciałabym podziękować Aileen. :*
Rok produkcji i nos: 2008, Pierre Montale
Przeznaczenie: spokojny zapach typu uniseks. Świetny, bo introwertyczny. ;D O typowo montalowskiej mocy oraz sillage, z czasem redykującym się do wyraźnej aury.
Na wszelkie okazje.
Trwałość: blisko dwanaście godzin
Grupa olfaktoryczna: drzewno-przyprawowa
Skład:
imbir, pieprz, drewno cedrowe, drewno sandałowe, drewno gwajakowe, skóra, wetyweria, róża, piżmo
P.S.
Pierwsza ilustracja pochodzi z http://tailfeather.ca/2010/03/the-idea-of-hades/
Że quoi?? ;) Wszyscy nawijają o mhrroku a tylko dla mnie tego typu klimaty są łagodne i przyjazne? :o
Introwertyczny? Hm, to by wyjaśniało, dlaczego tak mi dobrze z Greylandem ;)
OdpowiedzUsuńA poza tym: bardzo się cieszę, że spodobał Ci się ten zapach. Serio.
Uwielbiam stan w którym nic nie muszę...
OdpowiedzUsuńWnioskując po Twoim opisie Greyland, raczej nie jest to zapach dla mnie ;) Ale jak zwykle dla pewności chętnie bym go sobie przetestowała :D Bardzo podoba mi się nazwa, trochę kojarzy mi się z Grenlandią i charakterystycznym dla niej chłodem, o którym też tutaj piszesz :)
OdpowiedzUsuńAileen - i nie tylko Tobie, jak się okazuje. :D
OdpowiedzUsuńZapach rzeczywiście świetny i jego poznawanie było dla mnie czystą przyjemnością, jestem Ci wdzięczna. :)
Polu - to prawda, fenomenalna błogość. :) Pamiętam, że ów stan mnie skojarzył się jeszcze z Quiet Morning Millera i Bertaux; nie ma to jak sugestia płynąca z tytułu. ;))
Olfaktorio - no, chyba tak. :) Cóż, kompulsywna chęć testowania nieznanych zapachów to chyba nasza, miłośników perfum, wspólna bolączka. :)
A wiesz, że nie skojarzyłam obu tych nazw? Choć rzeczywiście byłyby równie ciekawym tropem. :)