W dalszym ciągu pozostaje Dziki. ;)
Czyli po kilkudniowej przerwie wracam do tego, co w zamierzeniu miało być podwójną recenzję perfum określonej marki z kowbojami, Indianami i w ogóle westernem w tle. Poprzednio zainteresowałam się produktami marki Lubin, dziś powrót do dzieł duetu D. S. & Durga. W miarę krótko, bo jestem zmęczona (ale pisania sobie odpuszczę, nie trzeci dzień z rzędu ;) ).
Cowboy Grass oraz Freetrapper, dwaj poszukiwacze przygód w bezkresie amerykańskiej przyrody.
Pierwszy pojawia się Kowboj Trawek, na rączym rumaku, późnym porankiem przemierzający aromatyczne łąki pełne na wpół uschniętej wetywerii. ;)
Z początku słoneczny, nieco zawadiacki, z czasem nabiera mrocznej ostrości, jakże podobnej do "zwęglonych" akordów niezrównanej Encre Noire w wydaniu męskim! Jednak myliłby się ktoś sądząc, iż Cowboy Grass to jedynie plagiat głośnego poprzednika. Jest na to zbyt ciepła, choć w dalszym ciągu sucha oraz przyjemnie pobudzająca nos do działania, zbyt optymistyczna. Tę łagodna pogodę ducha daje Trawie mieszanka gorzkich choć smacznych ziół: szałwii, tymianku, rozmarynu, sprytnie połączona z wetywerią w coś szlachetnie, nowocześnie drzewnego (cedr?), z delikatnym akordem tytoniowo-przyprawowym w tle.
Nie jest to może silna aura Lonestar Memories Tauera ani tym bardziej mroczny, stoicki chłód Czarnotuszowych zgliszczy, niemniej jednak nosi się omawianą mieszankę z nadspodziewaną lekkością, wciąż ciesząc powonienie jej spokojnym, choć dalekim od miałkości, charakterem.
Chętnie zanurzałabym się w tę opowieść częściej. :)
Następny w kolejce ustawia się traper, jednoosobowa instytucja: myśliwy, handlarz, pośrednik, czasem nawet dyplomata krążący pomiędzy osadami białych kolonistów a terenami zamieszkanymi przez rdzenną ludność Północnej Ameryki. Człowiek pogranicza, dosłownie i w przenośni; taki, który równie dobrze czuł się wśród Indian jak i w gronie przybyłych z Europy - a może równie źle, może tak naprawdę nigdzie nie był u siebie...? Poza chwilami, kiedy przemierzał amerykańskie lasy, prerie, góry i pustynie w zupełnej samotności, w zgodzie z sobą i własnymi myślami?
Nic dziwnego, że dedykowany mu zapach osnuto na bazie nut suchych i ostrych, z wetywerią potraktowaną identyczne, co w przypadku piętro wyżej oraz ciekawym "bergamotkowym piżmem" na czele. :) Ciekawy jest to akord, jednocześnie lekko cytrusowo-cierpki, łagodnie skórzany ale też w jakiś sposób kojarzący się z piżmem pudrowym choć zwierzęcym [trochę jak u Ramona z Molvizar, wyjąwszy słodycz]; nie jest to woń nieprzyjemna a tylko odrobinę drażniąca.
Szybko zresztą pokrywa ją aromat schnących na słońcu cedrowych desek, zapewniających mieszaninie luz i rodzaj dobrotliwej ironii. Szybko dołącza do nich aromat ziół, jednocześnie lekko gorzki, spokojny, odrobinę kumarynowy (choć siana jako takiego w Freetrapperze nie czuję), niczym pomieszanie majeranku z szałwią jak również odrobiną bazylii. W miarę upływu czasu wszystko do zlewa się w jedną całość: suchą ale rześką, nieco pikantną choć niepozbawioną bardzo niedosłownej (rzekłabym nawet, że niesłodkiej ;P ) słodyczy. :) Drzewno-wetyweriowo-ziołowo-piżmową, aczkolwiek ostatni akord ucieka ze skóry już w początkach bazy.
Udał się Freetrapper niesłychanie. Lubię gościa; szanuję jego świat i rozumiem samotność, do której prędko zaczyna się świadomie dążyć a kiedy jesteśmy jej pozbawieni - tęsknić. Dobrą samotność.
Pomimo, że świat Dzikiego Zachodu stanowczo nie jest moim ulubionym, po drugim i ostatnim odcinku mini-serii czuję, iż wcale nie chcę go opuszczać. Jeszcze nie teraz.
Dopiero, kiedy już nacieszę się samotnością, twarzą w twarz z Matką Naturą. Choć... czy wtedy nadal będę tęsknić do świata "cywilizowanego"? :)
Cowboy Grass
Rok produkcji i nos: ??, David Seth Moltz
Przeznaczenie: zapach stworzony z myślą o mężczyznach, choć mnie wydaje się ciekawym, wymagającym uniseksem. O średniej mocy, dosyć bliski skórze. Na wszelkie okazje, w szczególności jednak z tymi wysoce nieformalnymi, kiedy niczego nie musimy. :)
Trwałość: od blisko sześciu do ponad ośmiu godzin
Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-drzewna
Skład:
tymianek, szałwia muszkatołowa, szałwia lekarska, wetyweria
Freetrapper
Rok produkcji i nos: 2011, David Seth Moltz
Przeznaczenie: zapach dla mężczyzn, choć w zasadzie mogłabym skopiować stosowny podpunkt z podsumowania powyżej. :) Z tą różnicą jednak, że Traper w głębokiej bazie dosłownie wczepia się w ludzką skórę, choć nadal jest dobrze wyczuwalny - o ile przyłożyć nos do uperfumowanego miejsca. ;)
Trwałość: do siedmiu godzin
Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-drzewna
Skład:
drewno cedrowe, drewno sosnowe, bergamotka, wężowy korzeń
___
W tej chwili noszę Insherah Gold od Rasasi, ale coś czuję, że muszę się umyć.. jeszcze raz. :>
P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://designspiration.net/image/1236404996329/
2. http://www.posterlux.ru/artists/gallery/clymer-john/2494/page/1
Gdy przeczytałam tytuł tej recenzji pomyślałam, że opisywać będziesz perfumy o nutach tak interesujących jak: błoto, nieświeże, z dawien dawna niemyte ludzkie ciała, gnijące rany, krew i efekty epidemii dyzenterii.
OdpowiedzUsuńPrzyznam że na bloga Twojego wchodziłam z obawą.
I sama nie wiem czy czuję bardziej ulgę czy zawód że opowieści dotyczą zapachów z Dzikiego Zachodu, a raczej jego legend.
Rybko , mylisz się ;) koński pot , końskie kupy , skóra , nieprana wełna , proch , saletra , tytoń , kawa , fasola , bekon , dym z ogniska , krowie łajno , siano , stare drewno , piach , kurz , whisky - oto zapach Dzikiego Zachodu z lat 70-90 XIX wieku , okresu kowbojskiego ;). Wcześniejszy to surowe nie wyprawione skóry , zieleń , tak samo proch i saletra , pakuły , dużo świeżo okorowanego drewna , rośliny dające barwniki , krew , tytoń , słód i surowe mięso - to okres traperski . I zależnie od regionu jeszcze błotnista wilgoć - to rejony południowe , Floryda , rejon Mississippi , a na północy jeszcze troche herbaty , drzewa iglaste i żywice .
OdpowiedzUsuńParabelko, zgoda. Takie wonne wizje także są interesujące- choć tytuł recenzji Wiedźmy mam skonotowany z książką Remarqua i żadne, ale to żadne perfumy z bardzo Dzikiego Zachodu tego powiązania nie wyrugują.
OdpowiedzUsuńA to swoja drogą - mnie się też tak kojarzy na wieki wieków amen , wtedy Twoja wersja zapachowa jest jak najbardziej na miejscu i słuszna - bym tylko dodała troche prochu , gazu musztardowego i odrobine lizolu . I paradoksalnie odrobinę L'Heure Bleu .
OdpowiedzUsuńRybo - stąd przymrużenie oka po zdaniu wyjaśniającym tytuł; dlatego, ze troszkę sobie z naszych (bo i moich tak samo) skojarzeń zakpiłam. ;) I tylko z nich; bo ani z Dzikiego Zachodu ani z książki Remarque'a tym bardziej.
OdpowiedzUsuńTakie małe zwodzonko. ;D
Parabelko - nieładnie tak mity psuć i niszczyć integralność ładnej opowieści [nie swoją mam namyśli a romantyczny mit kowbojów, traperów i im podobnych :) ]. ;P Wstrętne i obrazoburcze Parabelsko jesteś. ;))
A poważnie: perfumy odwołują się do mitów - jak każde inne zresztą ;) - to i w kontekście mitu je rozpatrywałam. A że przypadły mi do gustu, nie miałam siły legendy Dzikiego Zachodu dekonstruować. :)
L'Heure Bleue na froncie pierwszej światowej to pomysł w rzeczy samej przewrotny i wart własnej opowieści. :) Mogę go podkraść do recenzji? Plis, plis, plis! ;D
He he , Wiedźmo , ja nie Burzę , ino prawdę walę w oczy ;P
OdpowiedzUsuńPodkradaj znaczy korzystaj ile chcesz - mnie się skojarzyło przewrotnie przez "Młodą kobietę w roku 1914" - czym mogła pachnieć młoda kobieta z zamożnej mieszczańskiej rodziny ? Wyłącznie L'Heure Bleu ;)
A żołnierz do okopów i koszmarów zabrał pachnącą L'Heure Bleu apaszkę ukochanej. Kiczowate strasznie ale nie można odmówić temu obrazowi siły oddziaływania...
OdpowiedzUsuńDzięki, Parabelko. :* W takim razie skorzystam, nawet przyszedł mi do głowy pomysł na pewien cykl. :)
OdpowiedzUsuńŁadna wizja, Rybo. :) Co z tego, że kiczowata? Kiczowate jest zazwyczaj też najbardziej prawdopodobne. :)