Dlaczego więc 'namiętność'? Z powodu skojarzenia, takiego oto:
Mnie owa pani kojarzy się bardzo zwyczajnie; z sennym wyluzowaniem, błogością wypoczynku, rodzajem okołosjestowej ociężałości w chwili, kiedy na zewnątrz domu jest zbyt gorąco, żeby myśleć o czymś istotnym. :) Tak po prostu. Bez usilnego doszukiwania się emocji. Orientalna błogość.
A kolorystyka, familiarna poza, intymność gołych stóp i ogólne "nieprzyzwoite rozchełstanie" [hłe, hłe, hłe]? One po prostu są, podkreślają, że mimo wszystko jesteśmy daleko od chłodnego, europejskiego domu.
Namiętność przywodzi mi na myśl perfumy równie ciężkie, cielesny, przyjazne, ciepłe, pełne zupełnie niezobowiązującej, leniwej zmysłowości. Zapachem, jaki mógłby rozpościerać się w ożywającym dzięki wyobraźni słynnego wiktoriańskiego malarza [znacie wiele jego prac, jestem pewna ;) ] świecie, jest Rasha od Rasasi.
Arabska marka, o której ostatnio wiele słychać w rodzimej pachnącej blogosferze (dzięki pewnej perfumerii :) ) tworzy dzieła mogące śmiało konkurować z pachnidłami od Amouage. Oczywiście nie tyle jakością - choć czuję, że tu raz i drugi mogłoby spotkać nas zaskoczenie - co gatunkowym wysmakowaniem, eleganckim, bardzo dosłownym ciężarem. Mnie osobiście odpowiadającym bardzo.
Rasha okazuje się dobrym przykładem. Oto kompozycja bardzo dosłowna, klejąca się do ciała nie tylko dzięki olejowemu nośnikowi o konsystencji zawiesiny. Ciężka, słodkawa, o poszczególnych akordach sklejonych w całość tak jednolitą, iż trudno powiedzieć o niej coś więcej. Wiadomo tylko, że w otwarciu zachwyca słodyczą animalnej ambry, delikatnie podkreślonej przez ciężkie nuty owocowe, wpadające stopniowo w łagodny puch białych kwiatów. Przy czym ze wszystkich akordów "wyciągnięto na wierzch" te ich wonie składowe, które tylko mogą kojarzyć się z wydzielinami ludzkiego ciała; oczywiście w sposób na tyle ograniczony, by skojarzenia nie dryfowały w stronę "zapaszków" znacznie mniej ciekawych. ;)
Po kilku chwilach kompozycja traci nieco początkowej słodyczy, którą zastępuje suchy i ciepły drzewny akord. Lekko pikantny, choć w sposób niebudzący podejrzeń co do jego łagodności, rozgrzanej południowym powietrzem a leniwej (choć nigdy gnuśnej czy znudzonej). W jakiś subtelny sposób drażniącej powonienie, przywołującej ducha bliżej nieokreślonych zamorskich przypraw. Spis nut chce, by owym drewnem był sandałowiec. Nie wykluczam. :) Jak napisałam, naprawdę trudno jest nazwać po imieniu wirujące wokół mnie składowe molekuły zapachu. Wiem tylko, że jest mi przyjemnie. :)
Także po kolejnych kilkudziesięciu minutach, może nawet po dwóch godzinach, kiedy ta sympatyczna, łagodnie zmysłowa drzewność powoli zaczyna ustępować miejsca powracającemu akordowi plastycznej szarej ambry. Aż gęstej od cielesnych konotacji a przy tym ujmująco niewinnej [a może totalnie niezainteresowanej tym, co my zwykliśmy najczęściej ze "zmysłowością" kojarzyć?], statycznej aż do niedręczącej ociężałości, nasyconej, pełnej. A do tego okraszonej wytrawnymi żywicami, z mirrą, balsamem tolutańskim oraz leciutkim woalem zielonego galbanum na czele. Pojawia się też ciężka, tłusta mleczna woń. Skąd pochodzi? W tej chwili kompletnie mnie to nie interesuje.
Gdyż zajęta jestem kontemplowaniem ogółu wrażeń, jakie zapewnia mi Rasha, dziś bardziej drzewna i ambrowa, kiedy indziej w ostatniej odsłonie ukazująca jeszcze inną, różaną twarz.
Cudna mieszanina! Do tego w cenie, która czyni ją jeszcze bardziej atrakcyjną. Zamierzam nabyć Rashę. Kiedyś. Szybko. :)
Rok produkcji i nos: nieznane
Przeznaczenie: zapach typu uniseks; wyczuwalny i silny choć trzymający się blisko ludzkiej skóry. Jeżeli będziecie uważać z aplikacją pachnidła, ono sprawdzi się w każdych okolicznościach. :)
Trwałość: w granicach dziesięciu-dwunastu godzin, może troszkę dużej
Grupa olfaktoryczna: orientalna
Skład:
Nuta głowy: czarna porzeczka, tropikalne owoce
Nuta serca: jaśmin wielkolistny, kardamon
Nuta bazy: szara ambra (lub coś co bardzo, ale to bardzo ją przypomina), drewno sandałowe, akord laktoniczny
___
W tej chwili noszę to, o czym powyżej. I jestem w siódmym niebie. :)
P.S.
Za ilustrację posłużyła mi Namiętność pędzla brytyjskiego malarza, Franka Bernarda Dicksee, inspirującego się twórczością prerafaelitów. Jak wspomniałam w tekście, z pewnością znacie przynajmniej jedną z pozostałych jego prac, tylko możecie nie wiedzieć, kto jest jej autorem. ;) Ciekawe, czy podacie mi ich tytuły?
Wiedźmo wysłałem ci maila.Daj znać:)
OdpowiedzUsuńJakoś coś mnie zniechęca do tej popularnej ostatnio marki. Nie do końca umiem zidentyfikować w sobie źródło tej niechęci- flakoniki, które na zdjęciach wyglądają jak "perfumy" które moja sąsiadka przywoziła (i skrapiała się nimi obficie) zza wschodniej granicy.
OdpowiedzUsuńLęk przed ciężkim orientem? Przed tym, że spodoba mi się orient w wydaniu hardcore?
Ki diabeł.
Jarku - dziękuję. :) Już odpisałam.
OdpowiedzUsuńRybo - lęk przed Orientem? Przed hardkorem? A może skrywany rasizm? ;>
Flakoniki rzeczywiście odbiegają od konwencjonalnych europejskich gustów, choć mnie to nie przeszkadza - w ramach akcji oswaja "narodu europejskiego" z prawdziwą estetyką jego protoplastów, Greków i Rzymian, wydają się wręcz idealne. :D Ale przecież i tak najistotniejsza jest zawartość. W tym przypadku warta grzechu. Zaprawdę. ;)
A marka popularna, ponieważ recenzje pojawiły się na blogach trzech osób ceniących sobie brzmienia mocniejsze oraz dziwaczne [oczywiście chodzi głównie o Sabbath i jeszcze o Piratha i moją skromną personę ;) ] oraz, co chyba istotniejsze, na Wizażu. A że napędzamy perfumerii koniunkturę? Ani mnie to cieszy ani martwi; liczą się zapachy.
Masz rację, chyba taką czkawką odbija się moja islamofobia.
OdpowiedzUsuńGłupie to. Ta czkawka. Bo islamofobia też głupia, ale już mniej.
O nieeeee...tylko nie jaśmin! ;-) Zapach zdecydowanie nie dla mnie, choć flakonik mi się podoba :)
OdpowiedzUsuńRybo - zalecam szklankę zimnej wody. Dla uspokojenia emocji i zyskania dystansu. :D
OdpowiedzUsuńOlfaktorio - obawiam się, że na jaśmin jesteś skazana. ;) Ale może warto się przekonać do niego? Sama kiedyś nie znosiłam irysa a potem, dzięki różowemu Shalimarowi, niejako "zmusiłam się" do polubienia go, teraz powolutku oswajam się z piżmem. A przecież i u mnie w kontaktach z ww. nutami bywało nieraz ostro. ;) Co piszę, by udowodnić, że "się da". :)
Może spróbujesz? Poza tym jaśmin w Rashy występuje raczej pro forma, w składzie - podobnie, jak reszta nut. :D To naprawdę jest abstrakcyjna mieszanka.
Pięknie piszesz i wyłapujesz fajnie miuanse a ja z przyjemnością i nieskrywaną satysfakcją Cię czytam! I tym bardziej nie mogę się doczekać w ciemno zamówionych kilka dni temu zapachów od Rasasi. Jednym z nich ma być Rasha, chyba będzie mi się podobać.
OdpowiedzUsuń