wtorek, 13 grudnia 2011

Słodkie Halloween

Spóźniłam się, bo - jak widać na załączonym obrazku - dzisiejsza notka powinna pojawić się już dawno temu. Choć może nie jest tak źle?
Może nie tyle jestem spóźniona, co mam duuży zapas czasu..? ;) [w rodzaju konstrukcji myślowych typu: "na szczęście następne Boże Narodzenie już za 363 dni!" ;)) ] W każdym razie u schyłku tegorocznego października z omawianym dziś pachnidłem nie miałam podobnych skojarzeń.

Postępująca makdonaldyzacja naszego świata, delikatnie mówiąc, nie zachwyca mnie. Nie jestem fanką plastikowej komerchy spod znaku Walentynek, Halloween czy jowialnego staruszka, którego w charakterystyczny czerwony kubraczek lata temu ubrał koncern Coca-Cola. Denerwują mnie jako kolejne preteksty do, jak to trafnie ujął Neil Postman, zabawienia się na śmierć, kompletnie nieświadomego utonięcia w perwersyjnym samozadowoleniu.
Lecz najbardziej irytującą jest myśl, iż sama, z tym blogiem i takim hobby, uczestniczę w zapasach w kilkukrotnie przetrawionym kisielu.
W tym miejscu pojawia się pytanie: i co teraz? Mam tupnąć nóżką i cała w dąsach zamknąć się w leśnej chatce, bez dostępu do jakichkolwiek nowoczesnych przekaźników informacji? Rozwiązanie tyleż wzruszające, co głupio-naiwne. Pozostaje zatem jedno wyjście: częściowo pogodzić się z komercjalizacją oraz uzbroić w grupy pancerz, zabezpieczający przed idiotyzmem świata tego. :) Warto pod pokładami jednorazowego (!) plastiku poszukać czegoś prawdziwego, treści autentycznych i przekonujących, dla zysku jeno skrytych wewnątrz multikinowego popkornu zagryzanego hamburgerem z bąbelkami. ;)
Wszak cóż jest złego w iście karnawałowym dniu w środku zimy, prowokującym miłosne wyznania i romantyczne gesty? Czy, nieco inny od "tutejszego", sposób uhonorowania mieszkańców Krainy Zmarłych naprawdę zasługuje wyłącznie na potępienie? Albo tak: jeśli przerośnięty krasnal nauczy jakiekolwiek dziecko [albo dorosłego] spontanicznego, pozbawionego ukrytego dna altruizmu, wówczas można tylko się cieszyć. O, właśnie. :) W końcu kultura, nawet najbardziej popularna, ma służyć nam, nie my jej. ;)

Ech, zrobiło się poważnie, a przecież miałam napisać tylko recenzję pewnego dosyć ciężkiego, mrocznawego zapachu. Przyjmijmy więc, że ciężkie myśli są do niego odpowiednim wstępem. ;) A może faktycznie - są?


Woń kminku, a znacznie częściej kminu, dziwnym trafem kojarzy się ludziom z aromatem wydzielanym przez niemyte ludzkie ciało tudzież (nie potrafię o tym zapomnieć ;) ) mokrą psią sierścią. Jakby nie spojrzeć okazuje się, że mamy do czynienia z nad wyraz trudnym składnikiem. Kiedy jeszcze otaczają go silne akcenty drzewno-żywiczne oraz słodkie, wtedy trudno uciec od skojarzeń cokolwiek kontrowersyjnych. W tym jednym przypadku jakoś nie potrafię im się dziwić.
Absolue pour le Soir autorskiej marki Francisa Kurkdjiana w rzeczy samej nie należy do miłych i "przytulaśnych" pachnidełek.

Długo nie byłam w stanie stanąć z nim w szranki, choć nie o moc mieszaniny chodzi a o moją niemoc słowną. Nie potrafiłam ubrać swoich względem AplS uczuć w słowa. Prawdę mówiąc, chyba niewiele się w tej kwestii zmieniło. ;) Omawiany zapach to przede wszystkim wrażenie, może nawet złudzenie, senna mara; choć nie powiem, żeby była szczególnie namolna.. :)

Tkwi w nim tak wiele pozornie niekompatybilnych składników, że przywodzi na myśl dosyć szeroką gamę pachnideł: od Arabie Lutensa przez legendarną Messe de Minuit aż po Cuir Mony di Orio. Wszystkiego po trochu, a jednak FK potrafił złożyć całość charakterystyczną i zapadającą w pamięć. To akurat trzeba przyznać, niezależnie od uczuć, jakie budzi w nas Absolut Wieczorny.
Mnie wspomniana kompozycja nieco przytłacza, lecz w tej samej chwili trzyma się daleko od wszelkiej niestosowności. Jednocześnie mroczna, przypalona, w jakiś sposób okultystyczna oraz przekorna, żywa, chochlikowo dowcipna. :) Nigdy nie wiadomo, z którym wcieleniem przyjdzie nam się zmierzyć.


Najbardziej mroczny Absolue pour le Soir zdaje się być w otwarciu, kiedy ostre przyprawy, podgrzewane na suchej patelni aż do granicy spalenia, mieszają się ze skórzano-eteryczną żywicą a w tle dają się wyczuć lekkie strużki kadzidła. Słodyczy ani widu ani słychu. Dzięki czemu nie znajduję żadnych problemów ani przeszkód, by móc AplS darzyć jawną sympatią.

Słodycz sama w sobie nie jest problemem, tym razem jednak wykorzystano ją w rozgrywce przeciwko kuminowi oraz żywicy. Pojawia się wraz z jasnymi, teoretycznie zmysłowymi kwiatami i nie pozwala nawet odetchnąć w spokoju. Uwypukla kadzidło, które staje się wręcz agresywne, kminowe ziarna łączy z czymś, co żywo przypomina kastoreum albo cywet, dając znany nam już efekt spoconego ciała. Co również mało kiedy mnie zniechęca. ;) Tym razem jednak sucha cielesność złączona z silnym "buchem" kadzidła ziołowo-brudnego (Incensi Villoresiego), wymierzonym prosto w moje oczy, oraz żywiczną słodyczą miodu [w polskich warunkach pomyślałabym, że lipowego] tworzy całość równie intrygującą, co męczącą. Nie chciałabym pachnieć tak na co dzień.
Wrażenie "wciągającej niechęci" okraszonej nutą wyśmienitego, cokolwiek czarnego, humoru nie słabnie nawet w bazie. Owszem, kompozycja nabiera statyczności, po kwiatach zostaje jedynie bliżej niezidentyfikowany jasny puder, zaś kadzidło ponownie zamienia się w kilka spokojnych strużek, lecz trzon pozostaje niezmienny: ostry kmin, kastoreum, żywice, miód. Jedynie od czasu do czasu na horyzoncie śmigną nuty egzotycznego drewna; niestety, tak odległe, że nie sposób ich zidentyfikować.

Dziwny zapach. Intrygujący, pobudzający, naprawdę i bez naciągania - inny. Jednak czy do zwykłego użytkowania? Na to pytanie każdy powinien odpowiedzieć samodzielnie. Bo każda z potencjalnych odpowiedzi będzie równie dobra. :) Nawet sugerująca użycie perfum wyłącznie jako ostatni dodatek do halloweenowego kostiumu. Na Dziady też będzie jak znalazł. ;)
Trafi na właściwe sobie miejsce, jeśli tylko do testów podejdziecie z odpowiednią dawką dobrego humoru oraz twórczego dystansu. :) Ku chwale kultury popularnej! ;>

Rok produkcji i nos: 2010, Francis Kurkdjian

Przeznaczenie: zapach typu uniseks, o dość sporym polu oddziaływania. Na okazje raczej nie-codzienne [a na pewno: do małych pomieszczeń zalecane stosowanie z umiarem :) ]. Dla każdego, kto zdoła unieść.

Trwałość: blisko dobowa

Grupa olfaktoryczna: orientalno-drzewna

Skład:

ylang-ylang, benzoes, absolut kadzidlany, różany miód, kmin rzymski, drewno cedrowe, drewno sandałowe (tylko?)
___
Aktualnie trwam w oparach wspomnianej Messe de Minuit od Etro. :)

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://www.flickr.com/photos/28493949@N02/4039459262/sizes/z/in/faves-46135171@N04/
2. http://www.flickr.com/photos/28493949@N02/4036879583/sizes/z/in/faves-46135171@N04/
3. http://www.flickr.com/photos/28493949@N02/4015847519/sizes/z/in/faves-46135171@N04/

8 komentarzy:

  1. A wiesz skąd wziął się zwyczaj świętowania Halloween z Europie? Ja się dowiedziałam przygotowując korepetycje. Myliłby się ten kto sądziłby, że to latynoski sposób świętowania :). W styczniu 1991 roku I wojna w zatoce perskiej do tego stopnia obniżyła nastroje europejczyków że zaczęli odwoływać bale karnawałowe a w handlu przebraniami maskami itp zrobił się taki przestój, że bano się plajt na masową skalę. wtedy ktoś wymyślił żeby te same utensylia wykorzystać i sprzedać w tym samym roku przy okazji Hallowen. Udało się i udaje się do dzisiaj :P.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawe. Dziękuję za podzielenie się informacją. :)
    Choć z Halloween to było tak, że tradycja świętowania wyniknąć miała z celtyckiej tradycji Samhain, które przypadało jak raz na przełom października i listopada a duchy i inne upiory miały w tę noc zakłócać spokój żywych. Na odwrót niż zazwyczaj. ;) Przynajmniej tak zawsze myślałam. :)
    Nie wnikając w mistyczno-egzystencjalne szczegóły, od komerchy dziś nie uciekniemy. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak zgadza się, z tego co czytałam po chrystianizacji np na półwyspie iberyjskim pozwolono zachować obrzędowość lokalną u nas święto zmarłych zlepiło się z nocą małych dziadów. Z resztą wiele świąt kościelnych zastąpiło pogańskie obrzędy i święta tak chyba było prościej :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Sprawdzony trik. :) U nas też dowalono św. Jana na Kupałę, na świętych wzgórzach (Ślęża, Święty Krzyż..), spójrz na menu wigilijne: pogańskimi zaświatami trąci na kilometr. Na jednej z prekolumbijskich piramid też zbudowano kościół. Misjonarze nie bez powodu uchodzą za mistrzów piaru (pijaru? ;) ). "Adaptować i wykorzystywać". :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Cześć !

    Absolue Pour Le Soir to pachnidło szalenie bezkompromisowe, niemal na granicy noszalnośći, lecz tej cezury nie przekraczające. Z całą pewnością ekscentryczne, a nawet odrobinę - jak sądzę z premedytacją - przegięte. Piszesz, że APlS jest kompozycją " mrocznawą " i " chochlikowo dowcipną ", ja natomiast w swojej skromnej recenzji tego zapachu ( na stronie 26 magazynu - http://issuu.com/dayandnight/docs/wrzesien2011?mode=embed&layout=http%3A%2F%2Fskin.issuu.com%2Fv%2Fcolor%2Flayout.xml&backgroundColor=000000&showFlipBtn=true )porównałem Absolue Pour Le Soir do pełnego gracji, tańczącego olbrzyma. I chyba coś rzeczywiście musi być na rzeczy, bo umieszczenie przez Ciebie tego zapachu w takim, a nie innym kontekście ( Helloween - a zatem także okoliczności tańców i figlarnej zabawy )jest wymowne.

    Serdecznie pozdrawiam -
    Cookie

    OdpowiedzUsuń
  6. Prawda, nie jest to zapach na co dzień a jednak trudno o nim zapomnieć. :) Kurkdjian świetnie wie, w którym momencie się zatrzymać, by nie przedobrzyć - udało się i tym razem.
    Świetne słowa, Cookie! Moje gratulacje. :) Opisałeś ten zapach chyba najcelniej - w ramach jednokolumnowego ograniczenia - jak to możliwe. Olbrzym zresztą pasuje równie dobrze; i w dniu Halloween pewnie czułby idealnie. ;) Coś w AplS kusi, by kojarzyć je w podobny sposób - obrazowo, jak w Twoim tekście czy na wyższym poziomie abstrakcji, jak powyżej. ;)
    Tak czy inaczej świetna kompozycja.

    OdpowiedzUsuń
  7. No i zamierzam od teraz śledzić Twoje teksty. ;)
    Mam nadzieję, że pisujesz regularnie?

    OdpowiedzUsuń
  8. Tak, pisuję regularnie od września 2010 roku, a zatem w tym miesiącu obchodzę swój mały jubileusz.
    Dziękuję za miłe słowa. Wierszówkowe ograniczenie rzeczywiście na początku mnie uwierało, ale na dzień dzisiejszy nie wyobrażam już sobie innej formuły. Nazywam to " pakowaniem próżniowym " - maksimum treści na niewielkiej przecież powierzchni.
    Swoją drogą nasze rodzime blogi poświęcone pachnidłom stoją na naprawdę wysokim poziomie; Ty, Sabbath, elve, fqjcior, belor i inni odwalacie wspaniałą robotę. Nic tylko się inspirować.

    Raz jeszcze gorąco pozdrawiam -
    Cookie

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )