środa, 9 listopada 2011

Shiny, shiny...*

Skóra, skóra, skóra. Coś dużo jej ostatnio na Pracownianych łamach. :)
Dziś co nieco o takim jej wcieleniu, które skojarzenia budzi jednoznaczne. Niespodziewanie.
Chociaż.. czy aby na pewno?


Są ludzie, którym Cuir Venenum marki Parfumerie Generale pachnie słodko, miodowo, cukrowo-karmelowo, kwiatowo czy jak tam jeszcze. Świetnie ich rozumiem, ponieważ sama nawiązań słodkich nie potrafię uniknąć. Jednak najsilniejszym i - co ważniejsze - dojmującym skojarzeniem okazała się woń skórzanych utensyliów do niezbyt grzecznych zabaw erotycznych.
Jako osoba, która nie jest entuzjastką gierek z zakresu dominacji i poddania, muszę wyraźnie zaznaczyć jedną rzecz: aromat, choć mocarny i dosłowny ponad wszelką wątpliwość, nie jest wulgarny. Nie próbuje nikogo zelżyć, sponiewierać bądź zgwałcić przez nozdrza. Nie męczy ani nie próbuje przejąć nade mną kontroli.

Zwyczajnie jest, jaki jest, nie tuszuje prawdy o sobie, z ochotą przystaje na dialog, a nawet - dąży do konsensusu. :) Wówczas jasne staje się, iż cały ten sadomasochistyczny entourage to przede wszystkim kreacja, nie tyle "poza" co "konwencja", sposób na ożywienie bliskości, poszukiwanie nowych form intymności. A coś takiego, moi mili, nie tylko rozumiem, ale i pochwalam. Nic, co szczerze cieszy wszystkie zainteresowane strony, nie może być złe [oczywiście, jeśli nie kończy się wizytami na ostrym dyżurze bądź nie neguje prawa jednostki do poszanowania jej/jego godności osobistej poza terytorium miłosnych zmagań].
Cuir Venenum jest kompozycją głośną i ostrą, lecz nie ukrywającą swego drugiego, miękkiego oraz słodkiego oblicza. Tym samym daje mi do zrozumienia, iż daleko jej do bezczelnego nihilizmu markiza de Sade, natomiast blisko ku trawiącej bodaj wszystkie dusze, dojmującej tęsknocie za duchowym i cielesnym Absolutem, ku nadziei znalezienia "drugiej połówki" swojego owocu. I jak tu się nań obrażać? ;)
Mała odmiana nie powinna nikomu zaszkodzić. :)


Pomysł na Cuir Venenum odbieram jako prawdziwie odważny: co wyjdzie z połączenia ostrych akcesoriów erotycznych i woni ludzkiego (męskiego zwłaszcza) potu z akordami perfumiarsko klasycznymi, unurzanymi w głębokiej słodyczy?
Nie trzeba być znawcą tematu, by spodziewać się rażącej kakofonii bądź tańca na wulkanie. Efekt końcowy może być wstrętny bądź zachwycający, jednak zawsze będzie budził obiekcje czy choćby kontrowersje. Pierre Guillaume jednakowoż do chałturników się nie zalicza i przez rafy i mielizny przeprowadzi bodaj każdą jednostkę pływającą. ;) Dlatego trzecią część jego kolekcji jednoznacznie zaliczyć muszę do udanych. Takich, których się nie zapomina.
Mam właściwie tylko jedno maleńkie "ale", choć o nim napiszę więcej dopiero pod koniec notki.
Tymczasem przejdźmy do tego, co najbardziej istotne.

Zapach otwiera się przemożnym, intensywnym, nieznoszącym konkurencji akordem świeżej skóry. Sklep z galanterią to przy nim betka. ;) Oto najbardziej dosłowna, najtrudniejsza do zaakceptowania odsłona kompozycji PG. Trudno uciec od skojarzeń z czarnym,wściekle błyszczącym, inkrustowanym żelazem lateksem. Szczególnie po chwili, gdy pojawiają się nuty ciemnego, prawie wytrawnego miodu spadziowego [sami sprawdźcie, czym jest spadź] oraz kwiatu pomarańczy, które razem tworzą zapach do złudzenia przypominający cywet.
Jako, że kolejna odsłona omawianej właśnie kompozycji to skóra sztuczna zlepiona ze skórą żywą, ludzką, za pomocą potu. I to już nie pierwszej świeżości a będącego jedynie kolejną warstwą potnego przekładańca, położoną, gdy poprzednia całkowicie zaschnie. Przy czym mamy do czynienia z potem wybitnie męskim: ostrym, "gryzącym" powonienie, ciężkim. A do tego skorelowanym z aromatami miodowej słodyczy, kwiatu pomarańczy, także tuberozy oraz jaśminu. Kto wie, może właśnie ostatni z wymienionych odpowiada za animalne dosłowności? Wszak tyle naczytałam się o jaśminowej urynie, iż w końcu musiałam poczuć coś do niej zbliżonego. ;) Tym bardziej, że z czasem kompozycja przycicha, ociepla się, powoli zestala z moim ciałem, dokładnie w stylu jaśminowym.
O charakterze ostatniego stadium stanowi suchy miks skóry, potu, wiercącej się po skórze, niepokornej mirry oraz intrygującej drzewnej świeżości. Okala je przydymiony, słodki woal skrystalizowanego miodu, podkręconego przypalonym karmelem.


Wszystko razem brzmi, jakby było brudnym, lepkim, groteskowym potworkiem, gdy w istocie okazało się barwną, mroczną, chwilami niszczącą namiętnością, rozedrganym pragnieniem, zbłąkaną Miłością we własnej osobie.
Zastanawialiście się kiedyś, co mogłoby powstać z połączenia Lutensowego Fleurs d'Oranger z Kourosem? Odpowiedź znajdziecie powyżej. :)

Kompozycja bezsprzecznie zrobiona koncertowo: poprowadzona pewną ręką mistrza, pełna przyciągających uwagę meandrów, wahnięć, ozdobników w jednych miejscach, a wyrównywaczy w innych; unikająca prostych rozwiązań czy monotonii, cudna. Tylko, że...
Nosząc ją, czuję się testowana, podglądana, poddawana próbie, której sensu nie pojmuję. Mam chęć zerknąć ukradkiem za lustro i na żyrandol, w poszukiwaniu ukrytej kamery. Mam wrażenie, że wszyscy współużytkownicy przestrzeni publicznej gapią się na mnie, myśląc tylko o jednym: co takiego ona robiła w nocy, skoro nadal ją czuć?? ;> Odziana w Cuir Venenum popadam w obsesję. Voyeuryzm definitywnie kończy wszystkie ewentualne "chciejstwa".
Nie widzę siebie w tym pachnidle.

Ono stanowi obraz pewnego specyficznego rodzaju intymności, umowy między dwójką [lub każdą inną liczbą] ściśle określonych osób, z których żadna nie jest mną. Cuir Venenum to perfumy tajemne, łączące ludzi niczym sekret. Nie do użytku publicznego stworzone.
Choć piękne niewątpliwie.

Rok produkcji i nos: 2004, Pierre Guillaume

Przeznaczenie: właściwie już o nim napisałam, dwa piętra wyżej. ;) Dodam tylko, iż jest to uniseks o potężnej mocy rażenia, bardzo "niedosłownie dosłowny".

Trwałość: od dwunastu godzin do blisko doby

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-skórzana

Skład:

skóra, kwiat pomarańczy, jaśmin, drewno cedrowe, mirra, cytrusy, orzech kokosowy (!), miód, piżmo (!!)
___
Właśnie pachnę Cristal de Roche od Oliviera Durbano. Wcześniej była Imperialna Ambre Russe, drugi dzień z rzędu i wszystko zapowiada powtórkę jutro rano. ;)

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://blog.myfdb.com/2010/12/i%E2%80%99d-rather-go-naked-and-wear-fur/
2. http://www.flickr.com/photos/slickerdrips/sets/72157603566155360/with/2143889427/
3. http://susannassketchbook.typepad.com/susannas_sketchbook/2008/08/august-1-2008.html

* - oczywiście powinno być "Shin
y, shiny boots of leather". Dziękuję Michałowi za zwrócenie uwagi! :)

2 komentarze:

  1. A na mnie Cuir Venenum wali straszliwą , brudną nigdy nie czyszczoną metalową popielniczką i niczym więcej , zatyka od smrodu popiołu papierosowego , woni wyjątkowo przeze mnie znienawidzonej :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Brzmi mało intrygująco. Ale biorąc pod uwagę, że ludziom się kojarzy nawet z karmelem, to chyba pełna subiektywność jest jedną z cech charakterystycznych tych perfum.
    Zresztą cała twórczość PG ma to do siebie, jak przypuszczam...

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )