piątek, 9 września 2011

Dębowa kaplica

Najpierw obejrzyjcie poniższy film. Tylko, dla większego efektu, koniecznie włączcie tryb pełnoekranowy! :)



Aż wstyd przyznać, lecz do wczoraj nie miałam o nim pojęcia. Przynajmniej dopóki znajomi go nie pochwalili (pozdrawiam! :) ). Kiedy oglądałam kolejne zachwycające ujęcia odruchowo wtopiłam nos w okolice ponad nadgarstkiem i - poczułam, że dziś nie mogłabym napisać o niczym innym, jak o zapachu który, w mojej głowie, na stałe już zrósł się z Kaplicą.

Niech więc będzie. Światło, cień, stare drewno, kurz, dewastujący upływ czasu, odwieczne, niezależne od ludzkiej woli sacrum, słodycz i wytrawność, maestria, zew; Chêne od Serge'a Lutens.


Mieszkam w raju. Miejsc wartych zobaczenia jest tak wiele, że życia nie starczy, by je przemierzyć (a piszę tylko o jednym regionie niezbyt dużego kraju! ;) ). Mój region pełen jest tajemnic, niejednoznacznej magii, tysięcy ścierających się idei, szalonych marzeń i poszukiwania piękna,choć także ludzkiej ignorancji, pazerności czy zwykłej głupoty.

Z czasów studenckich pamiętam jedną opowieść doktor prowadzącej zajęcia z muzealnictwa. W połowie lat 70., jako młoda adeptka etnografii, podróżowała po Dolnym Śląsku w poszukiwaniu unikalnych haftów ludowych, przywiezionych przez kresowych przesiedleńców po 1945 roku. W jednym z typowych, wówczas szarych i niepozornych miasteczek skierowano ją do zdolnej hafciarki, która na moje ziemie miała przybyć z Huculszczyzny. Etnografka zatarła ręce i ruszyła w stronę wskazanego jej bloku. :) Drzwi otworzyła starsza pani, która po krótkich namowach zgodziła się pokazać swoje dzieła. Jeśli wierzyć mojej wykładowczyni, były po prostu śliczne: barwne, bogate, czyste, stworzone ręką najprawdziwszej mistrzyni.
W czasie prezentacji swoich dzieł "babcia" raczyła młodą naukowczynię opowieściami na temat swojej rodzinnej huculskiej wsi, nazwijmy ją X. :) Kiedy zauważyła, że dziewczyna zachwyca się jej dziełami, wyznała nie bez żalu, że to jeszcze nic, że jej matka i inne kobiety z rodziny tworzyły o wiele piękniejsze hafty.
Takie dictum podziało na młodszą z pań niczym kocimiętka na kota. ;)
- Ojej! Czy mogłabym je zobaczyć?
- Nie - odparła starsza pani.
- Rozumiem. Mogę spytać, dlaczego?
- Po prostu nie mam ich tutaj.
- A gdzie są?
- Zostawiłam w domu. Zapomniałam wziąć ze sobą.
- W domu? Myślałam, że tutaj Pani mieszka!
- Bo mieszkam. Ale to nie jest mój dom.
- Nie rozumiem... - miała stropić się etnografka - To gdzie jest Pani dom?
- Jak to gdzie?! - odparła zdumiona babcia - W X!

Przypominam, że rozmowa miała miejsce gdzieś w połowie lat siedemdziesiątych dwudziestego stulecia, trzydzieści lat po wojnie, konferencjach Wielkiej Trójki, przesunięciach granic oraz migracjach ludności. Trzydzieści lat! Wnuki tej pani, urodzone już w nowym miejscu, same płodziły i wychowywały dzieci gdzieś na Dolnym Śląsku, lecz dla niej czas zatrzymał się z chwilą wypędzenia z rodzinnej wsi.
Przez trzy dekady mieszkała "tu", lecz to nie był jej dom; ciągle miała nadzieję na powrót do swej małej ojczyzny.


Nie była wyjątkiem. Ponoć jeszcze w początkach stanu wojennego część przesiedleńców nadal nie potrafiła do cna rozpakować swych waliz czy tobołków.
Dolny Śląsk nie był ich Domem. Oni tu tylko mieszkali.

Piszę o tym, by uświadomić Wam, dlaczego ewangelicki kościół z podbolesławieckiej wsi Żeliszów wygląda tak, jak wygląda. :) Skoro mieszkasz gdziekolwiek, jeśli z Twojego Domu bezczelnie Cię wywalono, skazując na mieszkanie na obcej ziemi, pod obcym niebem, w murach, które szwargoczą do Ciebie po niemiecku (więc w języku Twoich wrogów), kiedy zmuszają Cię do zajmowania się światem, którego nie pojmujesz i - prawdę mówiąc - masz głęboko w d.. (ponieważ nie jest TWOIM), jeśli koniec końców zostawiają Cię z obcym, wrogim a co najważniejsze nie-Twoim dziedzictwem sam na sam, nic dziwnego, że zaocznie mścisz się na nim. Na murach, przedmiotach, na wytworach sztuki i miejscach ostatniego spoczynku. Mścisz się za wszystko: za wyrwanie z korzeniami, za biedę, za szok, za przerwanie wszystkich marzeń i planów odkładanych na "po-wojnie", za całą tę cholerną wojnę, za przymus życia na terenie wroga, w miejscu, którego za nic nie potrafisz zrozumieć.

Tak, jak w dawnych czasach, gdy za czyn popełniony przez nieuchwytnego przestępcę karano jego podobiznę lub czarnego kota. Na czymś swoją złość, frustrację czy ból trzeba wyładować! Na brak szacunku odpowiedzieć brakiem szacunku, zaś gwałt odcisnąć gwałtem.
A jeśli przy okazji da się zarobić na "szwabskich klamotach" to przynajmniej będzie z tego jakaś korzyść, co nie? ;> Dlatego, jeśli gdzieś na mojej ziemi zobaczycie zrujnowany dwór czy pałac [a do tego nawet nie będzie musieli szczególnie się rozglądać ;) ], dawny zbór, pusty cokół czy inną smętną ruinę i usłyszycie, że to wynik działań wojennych w 1945, nie wierzcie. Za żadne skarby.
To nie krasnoarmiejcy czy inne gestapo roznieśli budynek w drobny mak, tylko wasi przewodnicy, współcześni ruin sąsiedzi. Choć fakt, że dziś się tego wstydzą, jest dobrym znakiem. :)

Długo trwało układanie przesiedleńczego dobytku w poniemieckich szafach, kosztowało wiele nerwów i łez, lecz wreszcie się zakończyło. Ponad pół wieku po wojnie, jakieś dziesięć lat po pożegnaniu z władzą ludową. Dziś, po kolejnej dekadzie, niewielu potrafi powiedzieć o starej szafie: "ona nie moja" [i nie ma to wiele wspólnego z zagarnięciem mienia! ;) ].
Czas biegł utartym torem, nauczyliśmy się konwersować z niemieckimi murami. Teraz nareszcie mieszkamy w Domu.

Opowieść słodko-gorzka, nasycona, nieco ponura, choć z optymistycznym zakończeniem; po prostu piękna. :) Takie właśnie jest Chêne.


Zapach gęsty, ciemny, ciepły, nasycony aromatami żywic, antycznego drewna, przypraw, leśnego poszycia oraz znakomitego alkoholu.

Z początku ostry i wytrawny w sposób niedwuznacznie sugerujący bogactwo ducha i portfela, osadzony na wyraźnym akcencie wędzonego kminu i majeranku, z lekką nutą gładkiej, świeżo heblowanej cedrowej deski. Po chwili pojawia się tytułowy bohater Chêne, czyli dąb. A raczej zwęglone szczapy przedwiecznego świętego drzewa, którym towarzyszy zimna, soczysta brzoza (wiecie, że to drzewo miało za zadanie chronić ludzi przed szeroko pojętym złem?) oraz znakomity, plastyczny, nieco miękki tudzież aksamitny rum; jednocześnie miły oraz ostry i lekko drażniący symulowaną słodyczą, na swój przyrodzony sposób. ;) Kompozycja jest sucha, zmysłowa, drzewna aż do upojenia; utkana z setek odcieni czerni i szarości, złożona w hołdzie cieniom.
Lecz kto doceniłby znaczenie mroku, gdyby pozbawiony był światła?
Ono pojawia się w postaci smukłych, wysmakowanych promieni, przecinających nasyconą drzewność rumu i kminu. Lekka, nęcąca i niedosłowna słodycz miodu, chwilami podrasowana wędzoną wanilią rodem z Eau Duelle Diptyque bądź Vanille Noire od Yves Rocher. Jednocześnie mieszanka staje się jeszcze suchsza, głównie dzięki szykownej mieszance wymuskanego kadzidła z mchem dębowym. Kminem, brzozą, rumem, cedrem, majerankiem, miodem...

Zapach bogaty, skomplikowany i dumny niczym przebieg ludzkiego życia. Nie tyle żołnierzy frontowych, generałów, królów, prezydentów czy dyktatorów, zdrajców i bohaterów, ale tych, którzy musieli poradzić sobie z życiem, gdy ci wymienieni wcześniej znudzili się już zabawą losem oraz myślami bliźnich.
Piękny w sposób naturalny; tak oczywisty, że aż niewymagający tłumaczeń. Prawie doskonały. Mogę nosić Chêne w niemym zachwycie. Na przykład szukając wejścia do zamurowanego kościoła w Żeliszowie. ;)

Rok produkcji i nos: 2004, Christopher Sheldrake

Przeznaczenie: zapach uniseks; o typowo Lutensowej mocy, bukiecie i sile rażenia. Na wszelkie okazje.

Trwałość: od dziesięciu do ponad piętnastu godzin

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno- drzewna

Skład:

Nuta głowy: drewno cedrowe, kminek, tymianek
Nuta serca: miód, rum, dębina
Nuta bazy: kocanka, nuty żywiczne, bób tonka, mech dębowy
___
Dziś noszę Kryształ Górski od Oliviera Durbano.

P.S.
Trzy pierwsze ilustracje pochodzą z http://qbanez.wordpress.com/2011/08/09/266-kosciol-w-zeliszowie/
Polecam wizytę na tym blogu. Naprawdę warto! :) Autor o pseudonimie Qbanez tworzy fantastyczne fotografie.

11 komentarzy:

  1. Czasami gdy coś widzę, słyszę albo czuję, przebiegają mi po plecach specyficzne dreszcze i mam wrażenie jakbym wracała przez moment do miejsc, osób, odczuć dobrze znanych z poprzednich żyć. Kaplica osiągnęła ten efekt. Dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękny film i niesamowita opowieść w klimacie Chene.
    Dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
  3. Lubię takie miejsca, gdzie czuć historię, czuć biegnący czas, ot, takie 'vanitas vanitatum'... Za to nie cierpię jakichkolwiek reprodukcji, czy renowacji! Wolę stan jak na filmie wyżej ;) To egoistyczne może trochę, bo przyszłe pokolenia nie będą mogły tego oglądać, ale odrestaurowane zabytki nie mają tego klimatu. Kurz, światło, efekty tylko i wyłącznie dzięki dziurom w dachu, które wszędobylska ręka restauratorów już dawno by załatała...

    OdpowiedzUsuń
  4. Aileen - podziękowania należą się raczej Patrykowi Kiznemu, twórcy filmu. :) Takie wrażenie ma czasem chyba każdy z nas.

    3 - dziękuję. Starałam się. :) Ot, blaski i cienie synestezji. ;)

    Darla - też uwielbiam podobne klimaty. Co do dalszej części, utrafiłaś w sedno starych wątpliwości. Co jest lepsze: renowacja za wszelką cenę, możliwie najdokładniejsza, swobodne nawiązanie do pierwotnej formy czy ostre cięcie, by zwolnić grunt pod nową budowlę?
    Ilu konserwatorów zabytków, historyków sztuki, "zwykłych" czy archeologów, tyle opinii. ;)
    Nie mam pojęcia, gdzie mieszkasz, ale moja mała ojczyzna [dlaczego "mała"? Przecież czuję z nią o niebo większą więź, niż z Polską!], gdzie przez dziesiątki lat obserwowano masowe niszczenie zabytków, bez różnicy: arystokratycznych pałaców, świątyń (także katolickich) czy unikalnych chłopskich siedzib, nauczyła mnie szanować każdą kupę kamieni, zabiegając o przywrócenie ich życiu, w jakiejkolwiek formie. Po prostu są potrzebne do życia, trzeba mieć jakąś tożsamość, a pod bokiem jest tyle możliwości budowania poczucia przynależności regionalnej.. Budynki przez dekady zaniedbywane i traktowane bez mała jak budowlane śmieci. Więc: widziałam zbyt dużo ruin, by wszystkie uważać za jedynie słuszny sposób traktowania zabytków. :)
    Z mojej strony wygląda to tak. :) Choć rozumiem i Twój punkt widzenia.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja trochę bardziej z północy Polski, ale też mam w pobliżu dużo poniemieckich obiektów...Część z nich została rozebrana podczas obudowy Warszawy, a to co pozostało niszczeje, ale ma przecudny klimat... No i już sama nie wiem. Dość ciężka do rozstrzygnięcia kwestia ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Filmik z kaplicą już kiedyś widziałam, zaiste coś niezwykłego - to raz.
    Fiolkę z resztką próbki Chene przechowuję w pudełku niczym cenny skarb - to dwa.
    Na Dolnym Śląsku byłam kiedyś, ale tylko jakieś trzy tygodnie na praktykach. Wystarczyło, żeby obudzć fascynację tym regionem - to trzy.
    Podsumowując - świetna recenzja z co najmniej trzech powodów ;)
    A.

    OdpowiedzUsuń
  7. Darla - mam wrażenie, ze wszystko zależy od naszych doświadczeń, przemyśleń i setki innych uwarunkowań. Po prostu mamy inne podejście.
    Mazury czy Pomorze Zachodnie? :) Jedne i drugie tak samo warte zobaczenia!
    O co Ci chodzi z tą cegłą? W końcu "cały naród budował swoją Stolicę!" ;P Wrocławskie cegły też pojechały na wschód. W myśl przerobionego dowcipu: "jedź do Warszawy. Twój dom już tam jest!" ;) Może w częściach, ale zawsze...

    A. - właśnie dlatego kajałam się z początku wpisu: Kaplica jest już popularna, a ja do niedawna nie miałam pojęcia o jej istnieniu! Filmu, jak i jego bohatera.
    Mnie zostało próbki pół, ale i tak jakoś trudno zużyć..
    Mam nadzieję, że mieszkańcy D. Śl. niespecjalnie dali Ci w kość? ;) Choć to prawda, że nie trzeba tu mieszkać czy bywać co chwilę, aby poczuć klimat.
    A więc dziękuję po trzykroć! :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ty znowu tak pięknie o naszym województwie...! Wzruszyłam się, poważnie i bez złośliwości. :-) Kochana jesteś! Powinnaś zgłosić się do marszałka po nagrodę za pomysłową promocję regionu. ;-)
    Wieszba

    OdpowiedzUsuń
  9. Patrz! A my znowu mijamy się "o włos"! :)
    Dziękuję, poważnie i bez (zbytniej) złośliwości. Buziak!
    To jest taka nagroda? ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Mieszkańcy? Nie... zwłaszcza, że bardziej zajmowałam się kamieniami niż ludźmi ;P
    A.

    OdpowiedzUsuń
  11. Ach, to mi ulżyło. ;)
    Choć koleżanka na praktykach zajmowała się porostami, a i tak usłyszała propozycję małżeństwa. :) Nie do końca w żartach... ;)

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )