środa, 13 lipca 2011

Złoto dla nie-zuchwałych

Bez cienia wątpliwości, co stwierdzam z pełną odpowiedzialnością za własne słowa. ;)
Wypada narazić się kilku osobom. ;) Jako, że w moim odczuciu męska wersja Gold od Amouage jest wtórna. I to podejrzanie, aż do granic plagiatu.

Kiedy powstało Złoto, trudno powiedzieć; dwa największe portale perfumowe proponują dwie różne daty: 1983 lub 1998. Jednak kiedy by to nie było, dla mnie ma średnie znaczenie. Ponieważ pierwowzór rzeczonego zapachu, Cinnabar od Estée Lauder, został zaprezentowany światu w roku 1978. Co niestety rzutuje na moją percepcję jednego z najpopularniejszych produktów omańskiej marki.
Gdyż Gold jest ni mniej, ni więcej jak spokojniejszą, wydelikaconą wersją Cynobru.


Inaczej być nie chce. Goldi to popołudniowa herbatka przyjaciółek-emerytek, od ponad półwiecza okupujących ten sam stolik, w tej samej herbaciarni, w tym samym prowincjonalnym brytyjskim miasteczku [choć Irlandia również nie jest wykluczona ;) ].

Nie chcę przez to powiedzieć, że omawiana kompozycja jest wstrętna, marna czy choćby mało staranna. Co to, to nie!
Czuć po niej sumienne, troskliwe wychowanie, rękę najlepszych kreatorów, umiar i wyrafinowanie. Prawdziwy, wypływający z wnętrza człowieka, Styl. Lub chociaż jego zręczną iluzję. ;) Do tego nosi się go nad wyraz przyjemnie, a wyczuwalny jest chyba aż z orbity okołoziemskiej.

Problem w tym, że Cinnabar jest psychopatycznym mordercą, zdolnym wyludnić ulice miasta średniej wielkości, a wyczuć go można z krańców pasa Kuipera. Dziwnym trafem właśnie ta opcja odpowiada mi bardziej. :)
Wyjąwszy lauderowskie akordy jawnie aldehydowe, rozkład sił i podobieństwo zapachowe między obiema mieszaninami jest naprawdę bardzo zbieżne. Wonie prawie bliźniacze.

Są równie bogate, równie mocno pomieszane. Ich składniki tak samo trudno podzielić na stosowne kupki celem usystematyzowania. Lecz sam początek Golda, hitchcockowskie trzęsienie ziemi w jednej chwili przywołuje skojarzenia z obłędnie orientalnym dusicielem z lat 70., dając nadzieję na podobny, zgodny ze słynną maksymą mistrza sztuki filmowej, rozwój zdarzeń.
Tymczasem po iście zbójeckim, przepotężnym otwarciu z palonym kadzidłem, kilogramami sproszkowanych przypraw, pudrowych żywic tudzież dosłownych akordów (teoretycznie) odzwierzęcych w rolach głównych, Złotko podkula ogon pod siebie, włazi pod stół i zaczyna bawić się piłeczką. ;)
Nic gorszego nie mogło sobie zrobić. Choć, z drugiej strony, dlatego właśnie napisałam na początku o ocieraniu się o plagiat. :) Wykastrowany Cinnabar nie jest przecież sobą!

Jakiś jaśmin, nieco ostrego irysa, wycofany (lecz nie "mleczny") sandałowiec, mech dębowy, metaliczne paczuli - to dalszy ciąg opowieści panów Robert. Spokojny, przewidywalny, śmierdzący kasą. Co nie jest złym rozwiązaniem, wszak perfumy powstawały między innymi po to, by podkreślać wysoką pozycję społeczną stosujących je osób. Lecz - po opisanym wstępie - nie spodziewałam się podobnej zachowawczości rozwinięcia. Tu pojawiają się moje starsze panie. Kiedyś z niejednego pieca chleb jadły i niejedną rewolucję wsparły czynnym udziałem, lecz dziś za szczyt szaleństwa mają zmianę miejsca swych cotygodniowych spotkań. Nadal są ciekawymi osobowościami, tylko sił witalnych jak na złość brak. Chciałyby, lecz nie mogą.
Dlatego, mądre doświadczeniem, przestały kopać się z koniem (czy raczej osłem) i postanowiły zaakceptować zmiany, których i tak nic nie cofnie. W tym momencie pojawia się mech dębowy by tradycyjnie uspokoić pozostałe nuty; bez znaczenia, że przecież i tak są spokojne. :) Zasusza resztki mieszaniny, wędzi je w oparach kadzidła i nieco słodkiej, wwiercającej się w nos, mirry. Cywet zapewnia niezbędną nutkę cielesności.

Jak napisałam wyżej, w sumie nie jest źle. Jest nudno. Być może moja opinia byłaby łaskawsza, gdybym nie miała wcześniej przyjemności poznać Cinnabar. Nie ma czego żałować, widocznie tak miało być; z zaprezentowanej perspektywy woń zacna, szlachetna i bardzo dżentelmeńska stała się jedynie wątłym odbiciem rzezi w Noc św. Bartłomieja. Trudno.
Bywa.

Rok produkcji i nos: 1983 lub 1998, Guy Robert i François Robert

Przeznaczenie: zapach teoretycznie męski, lecz dobrze czułyby się w nim silne kobiety, lubiące wyraziste orientalne wonie. Doskonały na Ważne Okazje, choć nie tylko.

Trwałość: typowo Amouage'owa - od dwunastu godzin do ponad doby

Grupa olfaktoryczna: orientalno-drzewna

Skład:

Nuta głowy: posłonek (roślina z rodziny czystkowatych), srebrne kadzidło, konwalia
Nuta serca: mirra, irys, jaśmin, paczuli, mech dębowy
Nuta bazy: drewno cedrowe, drewno sandałowe, cywet, ambra, piżmo

P.S.
Pierwsza ilustracja pochodzi z
http://rmontalban.blogspot.com/2010/11/refreshing-tea-in-tea-set-from-1800s.html

3 komentarze:

  1. O proszę..... a ubrany w tak drogie szaty;) Cywet mówisz? W Cinnabar jest też, bo ja nie wyczaiłam?
    Tak się zastanawiam .. może wykastrowany Cinnabar dla mnie byłby łaskawszy;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Kurczę, a ja Cinnabar wziąż nie znam... :/

    OdpowiedzUsuń
  3. Skarbku -szaty kosztowne, ich zawartość też [tyle, że zapomniała o mało znanym i biedniejszym bliźniaku, przetrzymywanym w komórce pod schodami ;P ]
    Cywet w Cinnabar jest, a w każdym razie coś podobnego (ostra ambra? kastoreum?), tylko w Goldzie został bardziej wyeksponowany; brak hałdy aldehydów jednak robi swoje. ;)
    Faktycznie mógłby być mniej morderczy. Polecam (Żanet Kaleta ;P ).

    Sabbath - rzeknij tylko słowo. Jeszcze Lapsang od Tokyomilk, zgadza się? Akurat mam kilka pustych fiolek.. :)

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )