wtorek, 5 lipca 2011

Królowa i rewolucjoniści

Dla pewnej przewrotnej mał.Gochy oraz dla Aileen

Gdzie ja niedawno przeczytałam, że Lutensy są mało eleganckie? Oczywiście w pierwszej chwili szczerze się na takie dictum obraziłam, a później zaczęłam myśleć. Bo niby co w naszej kulturze jest eleganckie? Ascetyczna a nieprawdziwa biel antycznych budynków Śródziemnomorza, proste skandynawskie wzornictwo, stonowana kolorystyka, wiktoriańska publiczna oszczędność słów, uczuć, gestów będąca w istocie wydmuszkowym, oschłym parawanem dla kolosa na glinianych nogach. Superhiperultraprzejrzystość oraz terror "naturalności". Tak prawdę mówiąc [pisząc] w życiu nie zetknęłam się z równym nagromadzeniem estetycznej nudy, co w europejskim rozumieniu elegancji! ;) Normalnie można umrzeć z zaziewania.
Patrząc z tej perspektywy, gros kompozycji spółki Lutens i Sheldrake a także Jubilation XXV czy Black Afgano to poematy stworzone ku czci wulgarnego, ordynarnego kiczu. Kompletny brak stosownego wycofania i nienawiści do wszystkiego, co przesadzone bądź "tylko" wyraziste. Nietakt stulecia. A fe! Królowa Elżbieta II byłaby zdegustowana.

Sęk w tym, iż z protokołem dyplomatycznym dworów Europy nie miałam jeszcze do czynienia i mam nadzieję, że w jego błogiej nieświadomości przyjdzie mi umrzeć. ;)
Dlatego, jako dusza wybitnie rogata, upodobałam sobie styl estetyczny, który współcześnie nie budzi powszechnej estymy. Co się tyczy także perfum: cóż piękniejszego nad "babcine śmierdziele" i "duszące killery"? ;>
Tam, gdzie mrok, gdzie dym, gdzie słodycz i gorycz zmieszane w jedność, gdzie ciężar zmęczonego miłością ciała i lekkość niewinnego ducha, gdzie żywice, przyprawy i kwiaty, znajdziecie obłęd i piękno z powodzeniem dążące ku Pełni. Szamański bieg we wszystkich kierunkach jednocześnie, którego cząstkę uchwycono w Borneo 1834.


Paczuli w perfumach ma zazwyczaj dwa oblicza: suche i czekoladowe bądź wilgotne, zimne, piwnicznym zwane. W Borneo ów składnik został poddany swoistemu uśrednieniu: jest jednocześnie ciepły i czekoladowy, jak i piwniczny, nie będąc w istocie żadnym z wyżej wymienionych! Skazany na wieczne "pomiędzy"a więc będący świetnym stelażem dla pozostałych elementów kompozycji.
Jako, że omawiana dziś mieszanka stanowi o ambiwalentnym pięknie paczuli, jednocześnie wyrazistym, kontrowersyjnym, niedosłownym i - tak po prawdzie - dyskretnym. Wokół niej osnute są dalsze elementy układanki, od gorzkiej czekolady, świeżo utłuczonych ziaren kardamonu, białych kwiatów oraz lekkiej mgiełki labdanum począwszy. Rozwija się to wszystko cichaczem wokół wypachnionego człowieka, oplata miękką, brązową, półprzejrzystą smugą, ogrzewa się i... rozpoczyna ofensywę. :)
Koniec z cackaniem się, koniec z grzeczną dyplomacją, koniec z suchą niewinnością! Ciepło ludzkiego ciała sprawia, że kwiaty znikają, kardamon stapia się z nie-wiadomo-czym, zaś ziarna kakao trafiają do pełnego żywic trybularza i ulegają spaleniu na chwałę bezimiennych bóstw. Początkowa cienka strużka labdanum zmienia się w istną zasłonę dymną [niemała w tym zasługa galbanum, ostrych drzazg drewna sandałowego oraz czegoś na kształt elemi]. W tej samej chwili dociera do mnie, co stało się z kardamonem: zniknął przyduszony ochładzającym powiewem kamfory, która do spółki z hebanem oraz gwajakiem (czy one naprawdę tam są?) nadaje dymnej epopei bardziej ożywczego charakteru.
Dzięki nim całość potrafi żywo zajmować aż do charakterystycznej, słodkiej, kakaowo-miodowej bazy; lejącej się, choć gęstej. Zastanawiającej, zapewniającej kolejny zwrot akcji. Do tego czystek przyjmuje postać rodem z Incense Kamali bądź butikowej serii Donny Karan. Jest bosko dosadny, ujmujący, ciężki. I to w takim wcieleniu, które czyni paczuli nutą żywą i rozedrganą, optymistycznie zalotną. Kto by pomyślał! ;)

Cóż, z całą pewnością nie są to perfumy dla angielskiej arystokracji. Lecz tak samo marnie pasują do kapiących złotem Nowych Ruskich czy ich polskich odpowiedników: za mało w Borneo taniego blichtru, za dużo świadomej przesady, zabawy bogactwem, które potrafi zmęczyć. Borneo chyba nigdy nie stanie się substytutem pawiego ogona. To esencja perfumiarskiego baroku, niepokornego braku stabilizacji. Zapach artystów i rewolucjonistów. Niechby i chwilowo znużonych.

Rok produkcji i nos: 2005, Christopher Sheldrake

Przeznaczenie: zapach typu uniseks na wszelkie okazje. Dla wszystkich, którzy perfumy stosują przede wszystkim ku własnej satysfakcji.

Trwałość: około siedmiu, może ośmiu godzin

Grupa olfaktoryczna: orientalno-drzewna

Skład:

białe kwiaty, czystek, paczuli, galbanum, kardamon, kakao, nuty drzewne, kamfora
___
Dziś noszę Delicious Chocolate od Gale Hayman.

P.S.
Druga ilustracja pochodzi z http://www.telegraph.co.uk/travel/celebritytravel/5485002/Michael-Dobbss-heaven-on-earth-Borneo.html

6 komentarzy:

  1. Przeczytałam dedykację i się rozpłynęłam w błogości - dziękuję :* Teraz się porozpływam, czytając recenzję ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojej, to teraz ja się porozpływam w uznaniu. ;) Dziękuję również! :* Jak to łatwo przychodzi (żeby tylko nie było, jak w przysłowiu! ;) ).

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzięki, Słońce!
    Pokażę to Pawiczkowi, dobrze? Niech zobaczy, że 'Borneo' JEST erotyczny. :P
    Podpisane mał.Gocha :))

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie ma za co, Gosiu.
    Pokaż swojemu Pawłowi albo komu tylko chcesz. :) Tylko nie wiem, czy moja opinia skłoni go do zmiany własnej. Prędzej będę mogła spodziewać się komandosów CBA o świcie.. ;P

    OdpowiedzUsuń
  5. Wiedźmo, piękna recenzja! I tak bardzo mi bliska :D [przybijam serdeczną 'piątkę']

    OdpowiedzUsuń
  6. Dziękuję, za komplement i za "piątkę". :)
    Jest mi tym bardziej miło, że w jakiś sposób podzielasz moje zdanie. :)

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )