czwartek, 9 lipca 2015

Czas zabawy! czyli bal na sto par, suplement wakacyjny

Pamiętacie cykl recenzji pisanych podczas zeszłorocznego karnawału? :) Bal à Versailles marki Jean Desprez, Kinsky, Rose de Taif od Perris Monte Carlo, Diaghilev marki Roja Dove oraz Bal Musqué od Nez à Nez - czyli parę charakterystycznych woni, które przywodzą mi na myśl atmosferę szampańskiej, szalonej (niekoniecznie beztroskiej) zabawy. Dziś dołącza do nich kolejna mieszanka, jednocześnie szykowna, w sposób dosłowny cielesna oraz przyjemna. Powstałe całkiem niedawno Opus IXKolekcji Bibliotecznej marki Amouage. :)
Zapach tańca; eleganckiego, klasycznego ale i zupełnie spontanicznego, niewykwintnego za to radosnego.

Chociaż, jak głoszą materiały prasowe, omawiane pachnidło powstało ku czci Marii Callas i jej olśniewającej kreacji w lizbońskiej Traviatcie z 1958 roku [w co jestem skłonna uwierzyć, pamiętając o fascynacji operą (i w ogóle łzawymi historiami miłosnymi :> ) dyrektora artystycznego omańskiej marki, Christophera Chonga], w mojej opinii Dzieło Dziewiąte pochodzi z nieco innej bajki. Niczego nie ujmując wielkości legendarnej śpiewaczki muszę przyznać, że zapachowi naprawdę daleko do historii tak ckliwej, niemiłosiernie zgranej oraz - nie bójmy się powiedzieć głośno - nudnej, jak wałkowana w nieskończoność Traviata. :]
Nie, nie i nie.


Zamiast taniutkiej historyjki miłosnej, którą mogli wymyślić [lub raczej podrasować ;) ] tylko dziewiętnastowieczni europejscy mężczyźni, Opus IX w mojej interpretacji porusza inny temat związany z muzyką, czyli wspomniany wcześniej taniec. :)
Od początkowej ekscytacji rozpoczynającym się balem u ambasadora, potańcówką w remizie lub czymkolwiek innym, co ujawnia się elektryzującym akordem czarnego pieprzu, osiadającego na jasnych i gładkich kwiatach, przez jaśminowe szaleństwo, gdzie nie trzeba nikogo udawać ani za nic przepraszać aż po ciemne, gęste a z czasem coraz bardziej suche opary cywetowego potu, który został na skórze po oficjalnej, tanecznej części przyjęcia ale równie dobrze po nieoficjalnych pocałunkach i uściskach w ukrytym w ciemnościach odosobnieniu. ;) Kompozycja decyduje się opowiedzieć nam o emocjach, jakie wyzwala w ludziach taniec, o wysiłku fizycznym, jaki się z nim wiąże ale przede wszystkim - o aktywności, którą w naszej kulturze taniec symbolizuje i której w oficjalnej narracji (np. dziewiętnastowiecznej) był czytelnym dla wszystkich substytutem.

Jest w kolejnym Dziele Amouage naturalna, spontaniczna radość w postaci lekkich kwiatów o wodnym wydźwięku, jest też całe mnóstwo energii, skumulowanej w potężnej dawce pieprzu - to właśnie nimi rozpoczyna się mieszanina. Jest stereotypowa kobiecość w postaci jaśminu, chociaż.... czy na pewno jest to taki oczywisty stereotyp? Chyba jednak nie, skoro zdecydowano się pokazać ów kwiat au naturel, takim jakim jest naprawdę: mocny, o bardzo wyraźnych, głęboko animalnych oraz "brudnych" indolowych splotach a jednocześnie przecież cały czas jasny, seledynowo-kremowy, zachwycający i elegancki. Jaśmin, którego nie sposób dopasować do któregokolwiek z elementów zakłamanego, mizoginicznego podziału kobiet na "ladacznice" i "dziewice". Taki jaśmin, który ludziom o wąskich horyzontach poznawczych potrafi zabić niezłego ćwieka. :P Podobną bezwstydność w prezentacji tego naturalnego, indolowo-skatolowego oblicza kwiatu znam chyba tylko z Jasmine marki Maison Dorin.
Tym razem jednak kwiatu towarzyszy wspomniany pieprz: świeżo utłuczone w moździerzu, wiercące się w powietrzu i wpadające w nozdrza pikantne drobinki, ożywiające białego dusiciela i szybko prowadząc ku niemu kolejną ważną nutę mieszaniny, czyli skórę. Czy to miał być godny towarzysz potężnego jaśminu, przeciwnik albo partner? Możliwe ale nie na mnie. ;) Chociaż skórę wyraźnie wyczuwam - ciemną, w początkach przypominającą starannie nawoskowaną starą galanterie, rękawiczki albo portfel, później raczej zamszową i irysowo-chłodną - mocą i charakterem daleko jej do wszechpotężnej jaśminowej piękności czy nawet czarującego swadą pieprzowego wodzireja.
Kosa na kamień trafia dopiero w późnym sercu mieszanki, kiedy na scenę parkiet wkracza cywet - suchy, gęsty i mocarny; najpierw nieco woskowy i oleisty, głęboko atawistyczny, ponieważ przypominający zapachem rozmaite "niewymowne" wydzieliny ludzkiego ciała (czasem kał, kiedy indziej spermę), w miarę upływu czasu schnie i zmienia się w ciemną, zwierzęcą sierść, piżmowo-wetyweriowe zwierzę z akcentem ambrowej słoności w tle. Natomiast pośrednikiem między nim a jaśminem są delikatne, obecne jedynie w tle niejadalnie słodkie nuty drzewno-balsamiczne; tłusty gwajak, odrobinę wędzonej wanilii oraz benzoesu (a może to nie on, tylko skóra?) pięknie spajają w jedną całość żywiły, mające zadatki na ogromnych indywidualistów ale przecież znakomicie potrafiące działać w tandemie. Widząc to, pieprzowy wodzirej z tajemniczym uśmiechem na ustach wycofał się w cień. ;) On już wie, że idealnie harmonijna współpraca tej pary pozostaje jedynie kwestią czasu...

Brzmi to może z pozoru kontrowersyjnie i niezbyt zachęcająco ale uwierzcie: im częściej poznajecie podobne pachnidła, tak bardzo utrzymane w stylu dawnych lat, kiedy jednym z zadań stawianych perfumom było podkreślanie a nie maskowanie naturalnych woni ludzkiego ciała, tym bardziej będziecie do nich tęsknić. Są uzależniające a w dzisiejszych czasach paradoksalnie wyzwalające z okowów wszechobecnego terroru czystości oraz minimalizmu. ;]
Opus IX rzeczywiście okazał się być hołdem złożonym sztuce dawnych czasów, tak w muzyce, jak w stosunkach międzyludzkich czy przede wszystkim w perfumach. Tak się bowiem składa, że odnajduję weń ducha tak wspaniałych wód, jak wspomniany Bal à Versailles tudzież baza przywoływanych niedawno Quelques Fleurs l'Original od Houbigant, natomiast ciałem zdradzając wyraźne pokrewieństwo ze starszymi wcieleniami wielkiego Jicky marki Guerlain (wyjąwszy wątek paprociowy w postaci lawendy, kumaryny oraz ziół), gdzie również starły się ze sobą pełne, uderzająco piękne kwiaty, drapieżny cywet, skóra oraz gęste i ciemne słodkości, natomiast miejsce pieprzu zajmowała szczypta brunatnej korzennej masali. Jak widać, pochodzenie omawiana kompozycja ma nie byle jakie.

Zatem śpieszmy się ją poznać, nim dopadną ją restrykcyjne prawa rynku. ;) Jest się czym zachwycać.


Rok produkcji i nos(y): 2015, Nathalie Lorson oraz Pierre Negrin

Przeznaczenie: pachnidło uniseksualne o ogromnej mocy, zarówno pod względem śmiałej, zamaszystej projekcji (która dopiero po około dwóch godzinach przylega co ciała jako gęsta aura), jak i oddziaływania na nasze otoczenie. ;) W związku z czym nie polecam stosowania Opus IX w sytuacjach, które wymagają od nas olfaktorycznej spolegliwości.
Za to po godzinach pracy hulaj dusza, piekła nie ma! ;)

Trwałość: wspaniała, ponieważ blisko dobowa

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-kwiatowa (i piżmowa, jeżeli rozumieć ją jako ogólny "zbiór zapachów animalnych")

Skład:

Nuta głowy: czarny pieprz, kamelia, jaśmin
Nuta serca: drewno gwajakowe, pszczeli wosk, skóra
Nuta bazy: szara ambra, wetyweria, cywet
___
Dziś noszę to, o czym powyżej.

P.S.
Pierwsza ilustracja jest kolażem mojego autorstwa, złożonym z następujących fotografii:
http://sheris-musings.tumblr.com/post/20355823676/vintage-ballroom-dancers-jack-holland-and-june oraz
http://www.pulpinternational.com/pulp/entry/Fifteen-shots-of-1930s-swing-dancers.html

2 komentarze:

  1. Hihihihih , wiedzmo ja akurat w przyszłym tygodniu wybieram sie na przyjęcie w męża pracy . D: ale z takimi zapachami wolalabym nie ryzykowac . ( ; nawet pomimo twojej rekomendacji . : P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, wszystko zależy od tego, czy lubisz współpracowników swojego Męża, czy nie. ;P Bo jeżeli to drugie, to po co się ograniczać? ;)

      Usuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )