czwartek, 30 lipca 2015

W skrytości domowego zacisza

Trudno to ująć inaczej, aby z tytułu wpisu uczynić klamrę, skutecznie spinającą w całość obu jej bohaterów; dwa śliczne zapachy, przenoszące mnie w czasie i przestrzeni do miejsc oraz zdarzeń, które wydarzały się kobietom w intymnych wnętrzach ich domów.

Przed Wami Hatria i Rosarium, subiektywnie dwa najprzyjemniejsze pachnidła marki Angela Ciampagna, które miałam przyjemność przetestować. Oba opierają się o pierwiastek orientalny, lecz opowiadają mi dwie zupełnie różne historie.
Posłuchajcie...


Kiedy pierwszy raz naniosłam na skórę Hatrię i śledziłam kolejne fazy jej rozwoju, w mojej głowie nagle pojawiła się myśl: "To nie jest prawda. Ich życie nie mogło tak wyglądać". Zobaczyłam bowiem scenę haremową; jednak nie w wydaniu realistycznym czy dworsko-sensacyjno-intyganckim, znanym choćby z tureckiej telenoweli historycznej pt. Wspaniałe stulecie (której odcinek kiedyś z ciekawości obejrzałam), lecz kompletnie odrealnioną, pastelową wizję zachodnioeuropejskiego malarza orientalisty z przełomu wieków dziewiętnastego i dwudziestego.
Leniwe, rozkoszne dolce far niente grupy młodych, atrakcyjnych kobiet w (niekompletnych) egzotycznych strojach, uprzyjemniającej swoje sielskie bytowanie na tym łez padole tańcem, muzyką, kulturalną rozmową, zabawą ze swoimi zwierzęcymi ulubieńcami, barwnymi kwiatami lub zakupami z dostawą do domu. ;) A także wonią kadzideł i przypraw, które zawsze pojawiały się gdzieś w tle orientalistycznych obrazów, podobnie jak skryty w cieniu lub usługujący dziewczętom postawny eunuch. Ot, fantazje wykształconych, obytych mężczyzn z kręgu kultury zachodniej i czasów sprzed wynalezienia RedTube. ;>

Jednak tym właśnie pachnie mi Hatria i, jeżeli mam być szczera, właśnie za to ją podziwiam: symbolizuje w moich oczach kulturalny - a w czasach wiktoriańskiego tabu seksualnego powszechnie akceptowany - sposób wyrażania własnych emocji oraz potrzeb. Co prawda dostępny wyłącznie artystom ale zawsze lepsze to, niż nic. ;)

Początek kompozycji to oud, zatopiony w ciemnych przyprawach ale stosunkowo wyraźny, jednak całość szybko się zesładza, na pierwszy plan wysuwając kwiaty (przede wszystkim różę) i złocisty szafran. W tym miejscu mieszanka przypomina mi ciekawszą, mocniejszą czy lepiej skonstruowaną wersję Safran Troublant marki l'Artisan Parfumeur. Z czasem ilość słodyczy wznosi się na tyle, że zaczynam zauważać cokolwiek pod nią. A są to słodkie, oleiste drzazgi sandałowca tudzież gwajaku, delikatnie skropione lizolem a osadzone na gładkim i czystym, labdanowo-białopiżmowym ludzkim ciele.
W tym miejscu moja skóra tworzy z Hatrii coś na kształt bardziej miękkiego, pastelowego Black Saffron od Byredo czy Rose Oud Kiliana w wydaniu bardziej zmysłowym. :) Bo też i cały czas główne role w wonnym przedstawieniu odrywają konfiturowa różyczka do spółki ze stopniowo pikantniejącym szafranem. Choć z czasem ich dwugłos matowieje, aż do końca pozostaje najważniejszym bohaterem omawianej mieszaniny.

A oud, który tak wyraźnie zaznaczył się w otwarciu, by później przewinąć się gdzieś w trzecim planie rozwinięcia...? Trudno powiedzieć; prawdopodobnie znika zupełnie, zagłuszony oparami przyjemniejszych dla powonienie drzazg cennego drewna, czy delikatnie gorzkniejących (bo spalających się na węgiel) przypraw, tlących się gdzieś w trybularzu, dla ogółu historii zupełnie nieistotnym.
Po cóż komu dymy, skoro mamy szafranowe słońce oraz płatki wonnych kwiatów?


Zupełnie inaczej natomiast przedstawia się druga z moich dzisiejszych opowieści.
Chociaż kadzidlane i ciepłe Rosarium (czyli Różaniec) można porównać do takich wielkich dzieł perfumiarstwa, jak kamykowe Black Cashmere od Donny Karan, Avignon od Comme des Garçons, Encens Flamboyant marki Annick Goutal czy Sahara Noir Toma Forda - co przecież już z definicji rodzi określony ciąg skojarzeniowy - w istocie mój mózg chciałby w nim widzieć opowieść tak starą, jak chrześcijaństwo a dziejącą się w samej stolicy Imperium Rzymskiego, w najwyższych kręgach społecznych.

Kiedy spoglądamy na instytucję małżeństwa z naszej postromantycznej, dwudziestopierwszowiecznej perspektywy, niełatwo jest nam znaleźć parę gorzej dobraną, niż Klaudiusz i Messalina. On rozsądny, wyważony, skryty, ona to w gorącej wodzie kąpana, chorobliwie ambitna intrygantka; on wiedział, że względny spokój na pełnym niebezpieczeństw cesarskim dworze potrafi zapewnić mu jedynie reputacja osoby chorej umysłowo, ona nie znosiła, kiedy nikt o niej nie plotkował [współcześnie stałaby się zapewne celebrytką albo przynajmniej blogerką ;P ]; on nie wahał się wcielić własnych ułomności fizycznych do swego "aktorskiego" emploi, dzięki czemu z czasem stawał się rzeczywistym panem sytuacji [bo przecież brzydki, śliniący się, półgłuchy jąkała nie może być istotą rozumną! Zatem spokojnie można ignorować jego obecność i dalej beztrosko powierzać rozmówcy nawet największe sekrety, czyż nie? ;> ], ona nie miała najmniejszego zamiaru tonować własnego temperamentu, nawet erotycznego, co z czasem doprowadziło ją do zguby. On ponadprzeciętnie inteligentny, ona... no cóż... z doniesień historyków można wnioskować, że wprost przeciwnie. :] On wyrozumiały (do czasu), ona zawistna.
On wybaczał jej (?) zdrady, lecz już nie bigamię, której dopuściła się pod nieobecność męża, poślubiając publicznie jednego z senatorów.

Waleria Messalina zginęła w 48 roku naszej ery z ręki jednego z pretorianów. Ci podobno nie mogli znieść kolejnej hańby swego władcy i samodzielnie zaplanowali śmierć jego małżonki. Co ciekawe, jak donosi Swetoniusz, cesarz Klaudiusz nie raczył w żaden sposób zareagować na informację o śmierci żony i zamiast przynajmniej jakoś ją skomentować, zwyczajnie poprosił o kolejny kielich wina. Anegdota po raz kolejny dowodzi, że głowę to on miał nie od parady. ;)

Zatem Rosarium to dla mnie śmierć Messaliny doświadczana z perspektywy Klaudiusza: w ciszy i skupieniu, w smutku oraz z lekkim odcieniem nostalgii, lecz jednocześnie z ogromną ulgą.
Tutaj ciepłe kadzidła mieszają się z cierpkimi nutami drzewnymi oraz wytrawnym pyłkiem a z czasem pozwalają osłodzić się jasnym miodem. Dymy snują się powoli cienkimi strużkami po ogromnym, ukrytym w półmroku pomieszczeniu; teoretycznie przewiewnym, jednak tamtego dnia powietrze okazało się idealnie nieruchome. Na szczęście nie było upału. ;)
Skromnym uroczystościom pogrzebowym [czyżby z uwagi na wyrok Senatu, pośmiertnie skazujący cesarzową na potępienie pamięci?] zgodnie ze zwyczajem towarzyszyły co prawda cenne olibanum oraz mirra, jednak nie wyczuwam woni kwiatów. Zamiast nich pojawiają się gorzkie balsamy czy zioła, przywodzące na myśl raczej starożytną apteczkę z najprzeróżniejszymi miksturami, niż pachnidła i mazidła do ciała, których można by się spodziewać po komnatach pięknej, próżnej i rozpustnej władczyni.

Z czasem kadzidła oraz balsamy schną i lekko się przerzedzają, ustępując pola niekulinarnej słodyczy, tak ślicznie łączącej się z palonymi żywicami, jak we wspomnianym Avignonie, Cardinalu Heeleya a przede wszystkim w Incense od Matthew Williamsona. Dzięki niej a także łagodnemu fiołkowemu pudrowi baza Rosarium okazuje się uspokojeniem emocji, chłodną, komfortową kąpielą. Tym charakterystycznym rodzajem pozornego wytchnienia, którego doświadczamy przy końcu wyjątkowo trudnego i nerwowego dnia, kiedy staramy się ukoić poruszoną głowę w bezpiecznym domowym zaciszu.
Lecz strach przed jutrem pozostaje. Jak będzie wyglądało życie Klaudiusza bez Messaliny...?

O tym opowie jednak zupełnie inna historia. Kiedyś. Może.

Hatria

Rok produkcji i nos: 2015, Angela Ciampagna

Przeznaczenie: wbrew opowieści jest to zapach uniseksualny, początkowo dosyć głośny ale szybko redukujący się do niewielkiej, za to intensywne aury. Na wszystkie okazje, ze szczególnym uwzględnieniem tych oficjalnych i wieczorowych.

Trwałość: w granicach sześciu lub ośmiu godzin wyraźnego życia oraz dalszych parę stopniowego zamierania.

Grupa olfaktoryczna: przyprawowo-kwiatowa (i orientalna)

Skład:

Nuta głowy: szafran, goździki (przyprawa), kwiat dawana, jaśmin
Nuta serca: karmel, balsam gurjun, oud, róża
Nuta bazy: paczuli, drewno sandałowe, drewno gwajakowe, cypriol, labdanum, piżmo


Rosarium

Rok produkcji i nos: 2015, Angela Ciampagna

Przeznaczenie: zapach typu uniseks, który polecałabym przetestować szczególnie fanom perfum kadzidlanych sprzed dekady, kiedy debiutowały Kadzidlana Seria CdG czy Black Cashmere. Rosarium to woń w ich charakterze, sakralna ale jednocześnie przyprawowa, stworzona z pomysłem i targetowana, Mili moi, dokładnie pod nas. ;)
Na pewno trzyma się ludzkiego ciała dosyć kurczowo, szczególnie w bazie, promieniując łagodnie na dosłownie najbliższe centymetry od wypachnionej skóry. Dzięki czemu mieszanka spokojnie może być używana nawet do pracy w dużych zespołach, podczas zakupów, imienin cioci czy gdziekolwiek indziej, gdzie wolelibyśmy nie epatować wonią naszych perfum.

Trwałość: na mojej kadzidłolubnej skórze bez trudu woń utrzymuje się nawet dziesięć czy dwanaście godzin a zmywa ją dopiero prysznic.

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-drzewna

Skład:

Nuta głowy: kwiat tytoniu, nasiona marchwi, miód
Nuta serca: nasiona selera, jagody jałowca, fiołek, drewno irysowe
Nuta bazy: drewno cedrowe, wetyweria, kadzidło, wanilia, piżmo
___
Dziś noszę Lune Féline marki Atelier des Ors.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. W haremie pędzla hiszpańskiego malarza nazwiskiem Juan Jimenez y Martin, który to obraz (nie bez poszukiwań) zaczerpnęłam STĄD.
2. Śmierć Messaliny autorstwa Francuza, Georgesa Rochegrosse'a wypożyczyłam sobie z Wikimediów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )