sobota, 1 marca 2014

Bal na sto par, tydzień czwarty, zaangażowany


Na dzisiejszy bal zaprasza nas ten oto dżentelmen. Człowiek, któremu natura poskąpiła co prawda oczywistych talentów artystycznych, jednak nie ogromnego poczucia estetyki oraz potrzeby piękna. Nie mogąc stać się twórcą, został impresario muzycznym i twórcą jednej z najważniejszych grup baletowych XX wieku. Odkrywcą talentów nie tylko kolejnych wybitnych tancerzy płci obojga ale również mecenasem największych artystów minionego stulecia, z Igorem Strawińskim, Claudem Debussy, Henrim Matissem, Pablem Picassem, Mauricem Ravelem, Jeanem Cocteau czy Maxem Ernstem na czele.

Umówiłam się więc dziś na spotkanie z najprawdziwszym kołem zamachowym nowoczesnej europejskiej kultury, de facto jednym z "pośrednich twórców" neoklasycyzmu oraz kubizmu.
Oto przed nami Osobistość przez duże O, Siergiej Diagilew. :)


Zaś zespołem tanecznym, bez którego sporo z wymienionych artystów nie stworzyłoby wielu ze swoich najbardziej znanych dzieł, były powstałe w 1909 roku Ballets Russes, Balety Rosyjskie. Jednak to nie nimi chciałabym się zająć - ani nawet nie człowiekiem, bez którego trupa nigdy by nie powstała - lecz pachnidłem nazwanym na cześć słynnego rosyjskiego mecenasa oraz impresario: Diaghilevem, którego twórcą jest Brytyjczyk Roja Dove.

Aromat ten, istniejący wyłącznie w postaci niezwykle cennego ekstraktu, w niczym nie odstaje od innych olfaktorycznych dokonań marki, mających wedle słów twórcy "rzucać czar na nasze emocje i (...) sekretnie prześladujące nasze zmysły; [tworzę - przyp. WzP] zapachy, które chwytają nas za serce; zapachy, które mam nadzieję będą kochane i zapamiętane". [ŹRÓDŁO] I tak rzeczywiście jest!
Perfumy takie, jak Diaghilev tworzą w mojej głowie gotowe obrazy, które jednak okazują się na tyle złożone, iż nie sposób okiełznać ich w jednym krótkim, blogowym tekście. Miałabym spory kłopot z zawarciem tu całej opowieści, jaka rysuje się w moim umyśle, kiedy wwąchuję się w meandry omawianej mieszaniny. Powiem Wam więc, że jest to historia zdecydowanie nie z naszych czasów, skomplikowana ale o jednoznacznym przekazie, dźwięczna i wdzięczna, jeżeli tylko okażemy jej wystarczającą ilość uwagi.
Opowieść niby dobrze znana, niby oczywista w formie ale niepokojąca nas - leniwych ludzi przeestetyzowanego XXI wieku - pewnymi szczegółami, na które chętnie przymknęlibyśmy oko. To się jednak nie uda.
Trzeba patrzeć i rozumieć, aby móc docenić rzadkie dziś piękno.


Przy Diaghilevie szczególnie "trudny" może okazać się sam początek pachnidła, suchy i bardzo, barrrdzo kminowy. Sytuacji nie poprawia wyczuwalny już w tej pierwszej fazie, nieco maślany (dlaczego? dzięki jakim dodatkom?) cywet; wyraźny w tle staroświecki, bogaty bukiet kwiatów dopełnia obrazu ciepłej, staroświeckiej zmysłowości.
Nie zmienia się to i po kilkudziesięciu minutach, kiedy woń przyschniętego ludzkiego potu powoli roztapia się w chłodniejszym, troskliwie ukształtowanym akordzie skórzano-wetyweriowym, pozwalającym kwiatowemu bogactwu (ach, tuberoza! ach, heliotrop! ach, ylang-ylang i jaśmin!) obrać kurs na przyjemną, brzoskwiniowo-meszkową, ciepłą słodycz. Pojawia się i wanilia, i miks pikatno-gorzkich sproszkowanych przypraw, i krągła, niejadalna wanilia, i karmelowo-zamszowy benzoes, i lekko słone, złocisto-krystaliczne labdanum, i mech dębowy o niezaprzeczalnym naturalnym pięknie [na kolana, Unio! :P ] jak również esencjonalne drzewne balsamy. Wyczuwam wyraźną eugenolową szramę, przycinającą kwiatową słodycz niczym strzała oraz dodającą jej nieoczekiwanej, bardzo niestereotypowej świeżości. Wyczuwam staroświeckie paczuli i "urynalne" aspekty czarnej porzeczki; zauważam charakterystyczne, oleisto-ostro-puchate drzazgi sandałowca. Oraz wiele innych rzeczy. Lecz wiecie co?
To wszystko blaga. :>


W istocie Diaghilev poza pierwszą i ostatnią fazą przedstawia sobą obraz tak złożony, istne wielowymiarowe kłębowisko osób, zjawisk, doznań czy miejsc, że tak naprawdę nawet Aleksander Wielki nie zdołałby go rozplatać. ;) I bez oparcia w spisach nut bez cienia wątpliwości mogę tylko jedno - czuć. Zdać się na żywioł. Z błyskiem w oczach obserwować zawiłości, które słodycz kwiatów oraz cały, rozłożony na wiele godzin motyw cielesności, orientalną miękkość jak również rozgrzewającą energię przyprawowo-żywiczną jednocześnie jednoczy ale i antagonizuje. Spaja i skłóca jednocześnie.
Istnieje w świecie intensywnych emocji, życia przeżywanego najintensywniej, jak to możliwe.

Diaghilev zachwyca ale też wprawia w lekkie zakłopotanie całkiem, jak największe dzieła sztuki olfaktorycznej sprzed lat. Jak Mitsouko, Shalimar, Piątka Chanel czy Miss Dior sprzed kilku dekad. Stawia ludzi przyzwyczajonych do bledziuchnej transparentności przed koniecznością ogarnięcia - zmysłami ale i rozumem - całości, której pojmowanie przychodzi nam z coraz większym trudem.
Osłabieni świeżaczkami oraz delikatnością cudów nowoczesnej chemii nie potrafimy już zrozumieć dzieł bardziej złożonych; takich, gdzie poszczególne nuty nakładają się na siebie tak, jak malarz kładzie na płótno kolejne warstwy olejnej farby, chcąc osiągnąć dzieło w oddawaniu natury możliwie najbardziej finezyjne.
Jak w we współczesnych sztukach plastycznych, tak i w perfumiarstwie dziś cenimy przede wszystkim - abstrakcję. Wydmuszkową lekkość albo pseudozaangażowanie uporczywie udające Wielką Ideę; lichotę i marność wyzierające zza "dzieł" dalece umownych, że właściwie nie trzeba już silić się na próby ich zrozumienia [wystarczy opis autorów wystawy :P ]. Wszystkie tym wyraźniejsze, im mniej dany twór ma nam naprawdę do zaoferowania. We współczesnej sztuce perfumiarskiej również.

Diaghilev boleśnie uświadamia mi, co tracimy, potulnie godząc się na kolejne prawne ograniczenia swobody twórczej perfumiarzy. Gdybym mogła, wyniosłabym go na sztandary. A następnie ruszyła na barykady.
W rytmie marsza; ostatecznie wciąż mamy karnawał, zatem muzyka jest bardzo mile widziana. ;)


Rok produkcji i nos: 2010, Roja Dove

Przeznaczenie: zapach typu uniseks  znacznej mocy oraz sillage, z czasem redukującym się do gęstej, rozgrzewającej aury.
Na okazje, jakie chcecie; teoretycznie kosztowność perfum jak również ich imponująca projekcja sugerowałyby te najważniejsze, najbardziej uroczyste i wieczorowe, jednak skomplikowanie tudzież węchowa "trudność" mieszanki mogłyby w istocie wprowadzić niepotrzebną konsternację w nieuświadomioonym olfaktorycznie otoczeniu.
Zatem decyzja należy tylko do Was (czyli żadne novum :) )!

Trwałość: mordercza; od niecałych dwunastu godzin do ponad doby na włosach (spryskanych przez przypadek). Zapach zatrzymany na ubraniu przetrwał dwa prania.

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-drzewna

Skład:

Nuta głowy: pomarańcza, bergamotka, limonka, cytryna, estragon
Nuta serca: róża, fiołek, jaśmin, ylang-ylang, tuberoza, brzoskwinia, heliotrop, pąki czarnej porzeczki
Nuta bazy: drewno cedrowe, drewno sandałowe, benzoes, nasiona piżmianu, cywet, goździki (przyprawa), gałka muszkatołowa, labdanum, drewno gwajakowe, paczuli, mech dębowy, wetyweria, styraks, balsam peruwiański, wanilia, piżmo, skóra
___
Dziś Lolita Lempicka Midnight.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://www.theguardian.com/stage/2010/sep/12/sergei-diaghilev-and-the-ballets-russes
2. http://www.vam.ac.uk/page/d/diaghilev-and-the-ballets-russes/
3. http://www.theguardian.com/stage/2010/nov/20/ballets-russes-style-review
4. http://www.telegraph.co.uk/culture/art/art-features/7999849/Diaghilev-and-the-Golden-Age-of-the-Ballets-Russes-VandA-review.html

8 komentarzy:

  1. O borze szumiący! Cóż za bogactwo składników!

    Lubię taką złożoność. Tęsknię za tym starym perfumiarstwem, coraz rzadziej je można spotkać. A tak poza tym, czy uzyskałaś jakąś odpowiedź od europosłów(lub potencjalnych europosłów) ? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda? :) Tyle składników to nie tylko wyzwanie dla nosa ale i przyjemność z obcowania z czymś bardziej skomplikowanym, nie walącym od razu kawy na ławę. No ale Roja właśnie takie dzieła tworzy ze stuprocentową premedytacją. ;)

      Odpowiedź już jest na blogu. :)

      Usuń
  2. Wiedźmo - pójdź w me ramiona! Bo klasykę cenię i od niej zaczynałam - w perfumowej pasji, ale i w artystycznej (cenię rzemiosło i nigdy go nie porzuciłam).
    "Osłabienie transparentnymi świeżakami" powoduje, że wręcz boję się o nosy innych w moim otoczeniu (ale tak na serio, tyle rzeczy śmierdzi, wcale nie perfumowych, że TO mnie osłabia i nasila się zjawisko, że nie mogę wchodzić do sklepów - szczególnie z działem wędlin i mrożonek)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A idę, idę! :D No tak, po Twoje pracy widać, że warsztat i podstawy do dla Ciebie ważne kwestie. I to nie tylko w deklaracjach ale naprawdę, co obecnie jest coraz większą rzadkością niestety...
      Oj tak, to prawda, że sami sobie wyrządzamy krzywdę także w taki pośredni sposób. Co prawda zapach wędlin bardzo lubię, szczególnie jeśli są to wędliny prawdziwe, ale już takie właśnie mrożonki czy przechodzenie obok ulicznej fryciarni to prawdziwy dramat. :/ Nie da rady wytrzymać.

      Usuń
  3. Po tym wpisie który dosłownie zmiótł wszystkie inne recenzje,koniecznie muszę poznać to dzieło:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ludzie, co z Wami? To naprawdę jest niby taka dobra recenzja?? O.o [Pytam, bo nie mogę wyjść z podziwu, autentycznie; i nie stanowczo nie domagam się komplementów, po prostu dziwi mnie taka reakcja na wpis imo co najwyżej przeciętny].
      Zresztą w polskim internecie póki co raczej nie roi się od recek Diagilewa. :D

      A poznać pachnidło warto, oj warto. Szczególnie Ty powinieneś. :)

      Usuń
  4. Jeszcze chyba nie widziałam tak bogatego składu, matko ile tam składników aż dech zapiera!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt, skromny to on nie jest. ;) Jednak lata temu takie składy widywało się o wiele częściej.

      Usuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )