piątek, 14 lutego 2014

Bal na sto par, tydzień drugi


Witajcie... w moich skromnych progach.

Wchodźcie. Śmiało, nie bójcie się!
Nalegam.
Wstąpcie z własnej woli i zostawcie mi trochę radości, którą ze sobą wnosicie. ;>


Będziemy bawić się już dziś. W piątek - dzień zabawom niegdyś niedostępny na pamiątkę męki i śmierci Chrystusa.
Któż sto lat temu miałby odwagę balować w piątek?

Chyba tylko studenci, dekadenci, innowiercy albo... Albo dzieci nocy. :] Imprezowanie w piątek miało w sobie coś z buntu; niosło posmak ryzyka oraz złudzenie odwagi, jaką zawsze daje świadomość łamania konkretnego tabu. Czyli w praktyce tylko trochę różniło się od tej nietypowej przyjemności, jaką daje nam... oglądanie horrorów.


Świadomość uczestnictwa w czymś, co jest mroczne, zakazane, złe, występne; czymś, co jawnie przeczy utartym normom społecznym. Z drugiej strony może chodzić także o dobrowolne - ale pośrednie - doświadczanie strachu, paraliżującej niepewności jutra, która jednak nijak ma się do naszych codziennych zmartwień. Dzięki horrorom mamy także możliwość zetknięcia się z tym, co przez ponowoczesną kulturę Zachodu zostało zepchnięte daleko poza jej główny obieg: od choroby, cierpienia i śmierci począwszy na brzydocie (tu: zniekształceniach ludzkiej sylwetki), okrucieństwie fizycznym i psychicznym, kanibalizmie tudzież najróżniejszych parafiliach - ogólnie: wszystkim, co skrajnie nieprzyjemne - skończywszy.

Horrory pozwalają nam w sposób wymierny obcować ze społecznym tabu, jednocześnie nawet przez moment go nie łamiąc. Doświadczać uczuć wybitnie negatywnych, abyśmy dzięki nim mogli docenić normalność, przewidywalność jak również względne bezpieczeństwo naszej własnej egzystencji.
Czy można więc powiedzieć, że dzięki oglądaniu horrorów doświadczamy katharsis? To pewnie zbyt daleko posunięty wniosek, jednak z pewnością coś jest na rzeczy. ;)


I czy z tego samego pragnienia udałoby się wyprowadzić sensowność istnienia brzydkich perfum? Perfum prowokacyjnie drażniących, rażących brakiem elementów łagodnych - lub przeciwnie, ich celowym uwypuklaniem albo kuszeniem użytkownika ciepłą, zmysłową stroną pachnidła?
Czy gniew oraz zło, pokusa i okrucieństwo, bezwzględność połączona ze skrajnym egoizmem dadzą się zakląć we flakonie wonności? Moim zdaniem - tak. Z powodzeniem.

Przynajmniej w jednym przypadku. Takim, któremu na imię... Kinski.


Perfumy Gezy Schoena rozpoczynają się agresywną szklistością nowoczesnych aldehydów, skontrastowanych gorącą goryczą przypraw, roztartych w moździerzu wraz z jakąś wyrazistą żywicą (mastyks? elemi?) na jednolitą, burą pastę. Do której niepokorny, nieco butny perfumiarz hojną ręką dorzucił sporo kastoreum.
Upewniwszy się, że nadało ono mieszance jeszcze więcej ciepła, zatopionego w naturalistycznej zwierzęcości zaschniętego męskiego potu [coś, co na własny użytek nazywam "akordem chłopięcej szatni", na cześć uroczego wspomnienia z czasów szkolnych :P ], z wrednym uśmiechem dorzucił go jeszcze więcej. Na dokładkę przywalając ciemnym, zwierzęcym piżmem :] Ktoś narzekał? ;>


Całą tę gorącą, cokolwiek metaliczną (tak bowiem rozwijają się aldehydy), naturalistyczną gorycz, cały ten pot i zatykającą kurzawę przypraw obudowano czymś kusząco słodkim; pozornie niewinnym oraz lekko dymiącym. Karmelowy benzoes mięknie dzięki lekko naszkicowanym nutom kwiatowym, zmieniając pachnidło w coś magnetycznie pięknego, zmysłowego, niemal wdzięcznego.

Wówczas pod całą tą brutalnością, pod nutami masywnymi, przypominającymi tłuste, grube maźnięcia ciemną farbą po papierze, mamy okazję dostrzec delikatność. Coś jednocześnie smutnego oraz tęsknego.
Coś, co tylko dla niepoznaki ubiera się w kostium krwiożerczej brutalności, zaś w istocie najlepiej czuje się w płaszczu dramatycznego poety i romantycznego kochanka.

Brzmi to pięknie, sama jednak nie mogę oprzeć się wrażeniu, że w istocie jest tylko iluzją. Piękna bajką, w którą chcielibyśmy uwierzyć. Z całych sił. Byle tylko nie widzieć strasznej, brutalnej, wpatrzonej w nas zimnym, kpiarskim wzrokiem - prawdy.


Ponieważ Kinski to nie są przyjemne perfumy. To zapach co najmniej trudny; głośny, pewny siebie aż do butności, agresywny. Tu nie ma piękna ani delikatności nawet, jeżeli w pewnym momencie zdaje nam się coś przeciwnego. Dostajemy za to suchość wetywerii, zmieszanej z kastoreum, piżmem oraz ziołową maślanością niepalonej marihuany. Dalej wyczuwałam zawsze akord drzewno-ambrowy wraz z przyprawami i ciepłymi żywicznymi grudkami, niczym drutem kolczastym obramowane suchym, drażniącym i mocnym kostowcem [kojarzycie tę roślinkę, która odpowiadała za cielesność w Opus VII od Amouage?].

Kinski jest brzydki brzydotą fascynującą ale jednoznaczną. Taką, która ze środka człowieka wyziera na zewnątrz, skaża jego fizyczność, infekuje duszę, zaburza wszelką równowagę. Zbyt mocno przypominającą prawdziwy charakter oraz skłonności patrona perfum, byśmy mogli poczuć się weń komfortowo. Ba! Tu nawet do zwykłej, przemijającej przyjemności jest tak daleko, jak z podgórza na Marsa. ;)
Oto pachnidło będące niewątpliwym dziełem sztuki, znakomitym przykładem olfaktorycznego turpizmu ale również - igraniem z żywym ogniem.
Klaus Kinski, wielki aktor ale malutki, raczej obrzydliwy człowiek; archetyp wampira, na naszych oczach tracący jakąkolwiek moc; zło - jakże łatwo jest to wszystko uwznioślić, usprawiedliwić, zrelatywizować. Ignorując niszczycielską siłę a tym samym nieświadomie zezwalając na jej dalsze, nieograniczone rozplenianie.

Aby stawić czoła takiej rzeczywistości nie wystarczy już dwugodzinny seans strachu, po którym spokojnie możemy wrócić do robienia obiadu, wypełniania PITów lub pomocy dziecku przy zadaniu domowym z matematyki. Nie, tu potrzeba czegoś znacznie, znacznie większego.
I obyśmy nigdy nie musieli dowiadywać się, czego właściwie.


Kinski, Kinski

Rok produkcji i nos: 2011, Geza Schoen

Przeznaczenie: zapach uniseksualny z niewielkim choć zauważalnym wahnięciem w męską stronę. A przynajmniej tak twierdzi Sieć.
Charakteryzuje się ogromną, nieznającą kompromisów mocą i równie potężną aurą; co ciekawe, choć nie zostawia za sobą typowego sillage, to szybko potrafi wypełnić całą dostępną przestrzeń. Posiada więc cechy charakterystyczne dla czarnych dziur. ;)
Na okazje, hmmm... sami oceńcie. :)

Trwałość: od dziesięciu-dwunastu godzin do ponad doby w ciepłe dni (wytrzyma nawet prysznic)

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-przyprawowa (i drzewna)

Skład:

Nuta głowy: czarna porzeczka, jagody jałowca, pieprz peruwiański, kastoreum
Nuta serca: gałka muszkatołowa, orchidea, magnolia, śliwka, akord marihuany, kwiat pomarańczy, róża
Nuta bazy: benzoes, drewno cedrowe oraz inne akordy drzewne, paczuli, wetyweria, labdanum, styraks, kostowiec, mech dębowy, szara ambra, piżmo
___
Dziś Orlando z Jardins d'Écrivains.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://www.cinefreaks.com/news/671/Top-10---Die-besten-Vampirfilme-aller-Zeiten
2. http://www.starburstmagazine.com/features/feature-articles/1077-dracula-on-film-is-he-dead-and-buried-part-one
3. http://www.telegraph.co.uk/culture/film/filmreviews/10417692/Nosferatu-the-Vampyre-review.html
4. http://theredlist.fr/wiki-2-20-777-782-view-1990-2000-profile-1992-bdracula-b-ff-coppola-t-sanders-g-lewis-a-precht.html
5. http://blog.kaleidico.com/art/5-movies-one-tv-show-one-can-see-22634

6 komentarzy:

  1. kocham zapachy z 2 km ogonem:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Chodzę za Kinski'm od ponad roku, ktoś znający moją wielką słabość do Sycomore poleciła mi przetestowanie go. Nie piszesz nić o ewentualnym podobieństwie obu zapachów. Warto, w moim przypadku, zabijać się o zdobycie Go? Encre Noir, podobno wielki bliźniak Sycomore, na mnie okazuje się mało klimatyczny...w porównaniu:)) Ufam Twoim ocenom, wiec wdzięczna będę za opinię. Pozdrawiam:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kinski jako zapach mi się nie podoba - nie wciąga mnie, wprost przeciwnie. Za to zapachem, który budzi coś w rodzaju lęku, a jednak nie mogę mu się oprzeć (nie w noszeniu, tylko powąchaniu od czasu do czasu) jest AB Blood Concept.
      Co do horrorów - ja się po prostu lubię bać na niby, zastanawiałam się kiedyś, czy to nie katharsis, ale chyba nie.

      Usuń
    2. Marzeno - przepraszam, że odpowiadam z opóźnieniem. Choroba, rozumiesz. :) Jeśli chodzi o Twoje pytanie, to stanowczo zaprzeczam, jakoby między tymi dwoma zapachami było jakiekolwiek piorunujące podobieństwo. Jedyne, co je łączy to podobnie ujęta wetyweria - ale to wszystko. Sycomore to zapach zimnego lasu, Kinskiego czuć przede wszystkim aldehydami, przyprawami oraz nutami animalnymi. Na mojej skórze są to dwie kompletnie różne bajki. Jednak to na mnie; nie zaszkodzi, byś przekonała się osobiście. :)

      Ju - bywa i tak. Zdążyłam już zauważyć, że nasze interpretacje zapachów często są zupełnie rożne. (Bo gusta już nie tak bardzo. :) ) Bo AB i lęk? Przecież to taki milusi, metaliczno-słodki przyjemniaczek! :)) Wall-E, jeżeli kojarzysz tę bajkę. :)
      A nie myślałaś kiedyś, że boisz się na niby, żeby później nie bać sytuacji prawdziwych? Oczywiście strasznie uproszczam i spłycam ale w sumie często rzecz do tego się sprowadza. Zauważ, że wielkimi fanami horrorów często są ludzie w wieku nastoletnim oraz osoby o dużej wrażliwości artystycznej. Czyli ci, którzy na co dzień mierzą się z silnymi lękami egzystencjalno-tożsamościowymi (nastolatki) albo muszą jakoś godzić niepewność zarobków z taką czy inną kontestacją zastanej rzeczywistości; może chodzić o polityczny sprzeciw albo o wkurw na zaśmiecanie przestrzeni miejskiej reklamami czy psimi kupami, bez różnicy - ważny jest sprzeciw wobec "czegoś publicznego".
      To oczywiście luźny, niepodparty na razie niczym konkretnym trop (nie mam dziś ochoty robić riserczu w mądrych książkach na temat), więc pewnie łatwo byłoby go podważyć. Sama jednak zauważyłam, że kiedy zmagałam się z silną depresją niemal nałogowo oglądałam i czytałam najróżniejsze opowieści z dreszczykiem. :)

      Usuń
    3. Ja chyba po prostu lubię skrajne emocje - a żeby nie doświadczać ich wysokim kosztem, wybieram horrory - że na niby wiem, kiedy wchodzę i wychodzę z sali - ale podczas beznadziejnie się angażuję (choć oczywiście nie zapominam, gdzie jestem).
      W realnych sytuacjach lekowych raczej mi nie pomagają, nawet wprost przeciwnie - wystarczy "kadr" z filmu (a mam bogate archiwum obrazowe - w wyobraźni) i już mam gęsią skórkę.
      Sytuacji analogicznych do horrorów, albo przynajmniej podobnych nie doświadczyłam, więc nie wiem, czy WTEDY by mi pomogło.
      Ale może coś jest w tym, co mówisz? Flirt ze strachem?

      Usuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )