piątek, 22 maja 2015

W ofierze Słońcu Najwyższemu

"Nie pozwolisz żyć czarownicy"
Księga Wyjścia 22,17

"[Allah jest] stwórcą nieba i ziemi. (...) Nic nie jest do niego podobne"
Koran 42,11


Zanim przejdziecie do tekstu, bardzo proszę, włączcie Całonocne czuwanie Rachmaninowa. Co zalecam szczególnie tym z Was, którzy uwielbiają, kiedy muzyka burzy ich emocje oraz przyprawia o dreszcze. :)


Ileż to razy prawo ustanowione przez człowieka ze szlachetnych - lub przynajmniej pragmatycznych - pobudek ze zdumiewającą łatwością przemieniało się w barbarzyńskie bezprawie? Jakże często próby stworzenia raju na ziemi sprowadzały na jej mieszkańców najprawdziwsze, szalone, totalne piekło. Jak łatwo dobrą energię przemienić w koszmar!

Przykładem tego niech będą dwa cytaty, wykorzystane przeze mnie jako motta niniejszego (niegodnego, jak się obawiam) tekstu.
Pierwszy to klasyczny przykład konstytuowania obowiązującej religii strachem przed innymi wierzeniami. Za umieszczeniem go w bodaj najstarszym wciąż obowiązującym (niektórych) zbiorze praw i zasad współżycia społecznego musiała stać mniej więcej taka konstrukcja myślowa: "Tylko bóg, w którego wierzy nasze plemię jest jedyny i prawdziwy; tylko on zna ciebie, twoją przeszłość i przyszłość, twoje najskrytsze myśli, zatem tylko on mógłby ci coś o nich powiedzieć. Więc jeżeli ktoś inny mówi ci, że zna je również, to znaczy, że cię okłamuje. A skoro świadomie chce cię okłamać, robi to ze złych pobudek. Jest więc człowiekiem złym i niegodziwym i, jako takiego, należy go wykluczyć z naszej społeczności. Najlepiej będzie zrobić to raz a skutecznie". No cóż, starożytność koczowniczego plemienia z Bliskiego Wschodu z całą pewnością nie pochwalała tolerancji, równości ani pluralizmu. ;)
Z podobnych przesłanek wychodził autor drugiego z cytowanych wersetów. Pewnego dnia musiał sobie usiąść i pomyśleć, że "rety, ludzie (a szczególnie faceci) to jednak są wzrokowcy! Tu kobieca nózia, niby przypadkiem wystająca spod kiecki, tam pstrokate obrazki, od których można dostać oczopląsu, jeszcze gdzieś indziej rysunki wulgarne i rubaszne, odwracające myśli od kwestii poważnych, od prawdy, którą chcę im przekazać. Rozbiegane spojrzenie rozprasza myśli! Więc nie może być tak, że moje plemię zajmuje się głupstwami, uniemożliwiającymi wysiłek umysłowy i duchowy, którego od nich wymagam. No to trzeba ich przekonać, że tworzenie rysunków i rzeźb jest niewłaściwe, że tylko bóg ma prawo tworzyć nowe życie, nadawać mu kształt i kolor - na początek powinno wystarczyć". Yhm, tak to mogło wyglądać.

Jak widzicie, były to postulaty z naszego punktu widzenia może okrutne, niesprawiedliwe czy wręcz manipulatorskie ale z perspektywy ówczesnego świata logiczne i zrozumiałe. Stworzone dla grupy małej, jak pierwsza ze wzmiankowanych albo dopiero się tworzącej, jak druga - obu zaś słabych i podatnych na niszczące jedność wpływy z zewnątrz.
Dopiero z czasem, po setkach lat i wielu, wielu powtórnych interpretacjach stały się tarczą skrywającą morderców i okrutników, opętanych szałem radykalizmu tudzież opacznie rozumianej pobożności. W pierwszym przypadku ów obłęd dziś (mam nadzieję, że już na stałe) jest tylko ponurym wspomnieniem przeszłości, za to drugi w ostatnich latach pozwala ludziom złym, cynicznym i niemoralnym nienawidzić wszystkiego, co Inne czy Obce oraz niszczyć wszelkie jego symbole.

Okrucieństwem, ślepą nienawiścią, żądzą zniszczenia na równi "błogosławiąc" świat w zasięgu swych uzbrojonych ramion. Jawnie występując przeciwko wartościom, na których oparto trzy największe monoteistyczne religie naszego świata. Grzesząc przeciwko ich wspólnemu trzonowi, z którego wyrosło tyle wspaniałych kultur i z którego wartościami niemal wszyscy się utożsamiamy - niezależnie od kwestii, czy wierzymy w boskie posłannictwo ich twórców.
Odwracając się od życia i światłości, od których ponoć wszystko się zaczęło.


Niezależnie, czy niszczone są wiekowe posągi Buddy w Afganistanie, liczące kilka tysięcy lat pomniki z irackiego muzeum, sto tysięcy irackich książek, bezcenne woluminy z bibliotek Timbuktu, niezliczone pamiątki bogatej i trudnej syryjskiej przeszłości czy - co może stać się lada dzień - pięćdziesiąt hektarów bezcennych zabytków istniejącego od ponad czterech tysięcy lat miasta Palmira w środkowej Syrii, tym co najbardziej rzuca się w oczy, jest pogarda, nienawiść oraz ignorancja oprawców. Zupełnie, jakby cierpiąc na chwilowy brak ofiar do mordowania, w zastępstwie wyżywali się na wspólnym dziedzictwie całej ludzkości.

A my się temu bezczynnie przyglądamy. Bo cóż innego możemy zrobić...? Najwyżej zapłaczemy trochę żałośniej, kiedy za parę lat szaleństwo fanatyzmu ogarnie Egipt z jego zdawałoby się odwiecznymi i niezniszczalnymi słynnymi świątyniami, grobowcami czy eksponatami muzealnymi. Najwyżej śmierć poniesie jeszcze kilka składów redakcyjnych satyrycznych gazet Zachodniej Europy. Najwyżej w imię opacznie rozumianego oświecenia pozwolimy, by zgładziła nas czyjaś opacznie rozumiana religijność. Najwyżej nas wszystkich, jak dziś siedzimy przed komputerami, w końcu i tak zagarnie czyjeś bezładne szaleństwo niszczenia.
Aż w końcu zapamiętamy się do tego stopnia, że złożymy samych siebie w całopalnej ofierze Słońcu za pomocą serii potężnych, ognistych rozbłysków. ;>

Temu Słońcu, od którego pochodzą trzy wielkie religie monoteistyczne; temu Słońcu, które czcimy od tysiącleci. Zarówno tu, w Polsce lub gdzie teraz jesteście, jak i w syryjskiej Palmirze.
Temu Słońcu, które miało już tyle różnych imion! Szamasz, Re, Helios, Inti, Sawitri, Swaróg, Lug, Mitra ale też Jahwe czy Allah.
Temu samemu, które upamiętniamy niezliczonymi symbolami, wśród których Europejczyk najszybciej rozpozna krzyż oraz aureolę [a od dwudziestego stulecia, obawiam się, także swastykę]. Temu, bez którego nie byłoby nas i naszego świata.

Słońcu, którego niezwykłą siłę mito- i kulturotwórczą potrafią wykorzystać nawet marketingowcy firm perfumeryjnych. :] Przynajmniej w jednym przypadku przechytrzeni przez komponującą pachnidło perfumiarkę. ;) O czym dziś chciałabym napisać [i do czego cały powyższy wstęp był mi oczywiście niezbędnie potrzebny ;) ].


Arabskie słowo "shams" oznacza właśnie słońce. Ma więc ogromne znaczenie dla tamtejszej kultury oraz mentalności. I z miejsca gwarantuje sympatię ogromnej, coraz większej, rzeszy ludzi z innych stron świata. :) Nic dziwnego, że wykorzystano je do nadania imienia pachnidłu francuskiej marki Memo.

Shams Oud teoretycznie łączy w sobie chwytliwe słoneczne skojarzenie z modnym składnikiem perfumeryjnym, wszystkim osobom, dla których arabski jest pierwszym językiem, kojarzącym się dodatkowo z obrzędami społecznymi i religijnymi. To zapach niemal krzyczący: "hej, zauważcie mnie i kupcie! Jestem orientalny i arabski, i modny, dla jednych egzotyczny a dla drugich swojski! No jak tu mnie nie pokochać?" ;) Idealnie skalkulowany i zaplanowany hit sprzedażowy, działający na kilka poziomów ludzkiej świadomości. O nazwie takiej, że za jej pomocą można byłoby bez większych kłopotów sprzedać praktycznie każdy soczek, bez oglądania się na staranność wykonania czy wrażliwość artystyczną. Do tego jeszcze niedawno ten konkretny nazywał się po prostu Shams, więc oczywistym jest, kiedy i dlaczego dorzucono doń drugi z wyrazów.
Tym bardziej doceniam więc decyzję twórców Memo, by pozwolić pachnidłu dorosnąć do swego odwiecznego, potężnego miana.

Jest bowiem w Shams Oud jednocześnie i porażająca uroda, i moc, niezbyt wyrazista ale konsekwentna, śmiało podążająca naprzód, i niezłomny charakter, i nawet szlachetne, kojarzone z transcendencją składniki. Zauważam wszystko, co niezbędne do zachwytu a nawet jeszcze więcej. :) Stąd moje wcześniejsze słowa o przechytrzeniu marketingowców przez perfumiarkę: tamtym pewnie zależało na bestsellerze, ona stworzyła zapachowe odwzorowanie nieśmiertelnego kultu.

Kiedy tuż po aplikacji na mojej skórze pojawia się stonowana ale pikantna mieszanka przypraw, oparta przede wszystkim o czarny pieprz oraz imbirową pastę, a tuż za nimi przybywają złociste, krystaliczne labdanum wraz z gorzkimi, ciemnymi dymami kadzidła wiem, już, że będzie dobrze. Czuję, że ktoś stara się skierować moje myśli ku bogom. Tym mocniej, gdy po krótkiej chwili ze skóry znika wszelka lekkość i świeżość imbiru, pozostawiając po sobie pieprz, do którego dołączyło pełne, żywe, ciepłe oraz zmysłowe szafranowe nitki w rodzaju Saffron Rose marki Grossmith.
Dzięki nim pieprz matowieje i odsuwa się gdzieś na drugi plan pozwalając, żeby najważniejszymi aktorami przedstawienia stały się cudowne akordy drzewne. Cudowne! ;) Jednocześnie w oczywisty sposób kadzidlane, chociaż pozbawione wsparcia olibanum, osnute wokół gry styraksu z balsamem tolutańskim oraz ciemnymi, krystalicznym akordem oudowym ale przy tym ślicznie podkreślone żywszymi nutami cypriolu czy później wetywerii a także ocienione sandałowcem, gorzką, lekko słodową dębiną i nadającą północnego sznytu brzeziną. A także paroma innymi drzewnymi nutami, których w radosnym węchowym oszołomieniu nie potrafię nazwać. Za to z pewnością wszystkie one ściśle i z finezją owinięto wokół arcyzłocistego labdanum; omywając je miękkimi, srebrzystymi strugami dymu, oszałamiające, głębokie, poruszające, inkrustowane migoczącymi klejnotami gagatowego pieprzu, rubinowego szafranu, szmaragdowego cypriolu (a może wawrzynu?), kusząco bursztynowego akordu ambrowego.

Co ciekawe, nie byłoby Shams Oud aż tak szczególne, gdyby nie decyzja o umieszczeniu nad nimi lekkiego, jasnego i powiewnego baldachimu z jasnej, niewinnej słodyczy bobu tonka. Bez niej olfaktoryczna konstrukcja przypominałaby jedynie przytłaczająco bogate, oszałamiające dzieło sztuki sakralnej: może wota, może ołtarz, wspaniałą rzeźbę, ikonostas... Bez tego delikatnego, ożywczo słodkiego kontrapunktu przyprawy, kadzidła i cenne drzazgi (prawdziwe czy wytworzone w laboratorium, żadna różnica) byłyby pozbawione punktu odniesienia. Dopiero z nim pozwalają nam chociaż trochę zrozumieć zdumiewającą, odwieczną moc dymu, który paląc cenne substancje unosi ku górze ofiarę z ludzkiego całkowitego oddania bóstwu. Słodycz jest tym, z czego rezygnujemy, spędzając czas w świątyni.


Shams Oud to niezwykłe, porażające bogatą urodą ale prostym, jasnym przekazem, najbardziej pozytywne oblicze ludzkiej religijności. Całkowicie zaspokojone pragnienie przynależności oraz uczestnictwa. Poczucie bycia cząstką czegoś, co jest niewyobrażalnie większe i ważniejsze od nas samych.
Co prawda w perfumiarstwie wyrażane już dotychczas wiele razy: w Messe de Minuit od Etro, w Krysztale Górskim Durbano, w kadzidlanej serii Comme des Garçons, w zapachach Sonoma Scent Studio, szczególnie w Incense Pure oraz Ambre Noir, w Labdanum Donny Karan, w Sahara Noir Toma Forda, w Fire from Heaven od CB IHP, Bois Lumière Anatole'a Lebretona czy wreszcie w Calling all Angels marki April Aromatics. Tak, to prawda: przykładów na podobną grę nut mamy całkiem sporo. A jednak każdy kolejny porusza we mnie wrażliwą strunę, każdy odwołuje się do z grubsza podobnych skojarzeń, każdy nakazuje mi pomyśleć o sacrum, tym sprzed wieków lub współczesnym.

Zdumiewa moc, jaką nosi w sobie podobne zestawienie woni, jakby zakodowane gdzieś głęboko w ludzkim DNA, od tysiącleci utrwalane ofiarami, jakie kolejnym bóstwom składamy z wonnego dymu palonych cennych substancji, drzewnych oraz przyprawowych, roślinnych ale i niekoniecznie.
Wszystko zależy od tego, co dokładnie gotowa jest poświęcić społeczność, aby uczynić zadość prawom swej religii. Czy będzie to żywica drzewa, płody rolne, niewinne zwierzę czy dziesiątki, setki, tysiące istnień ludzkich, decyzję podejmuje ten, kto trzyma rząd dusz. Od tego kogoś zależy, czy religijne oddanie nie przerodzi się z czasem w fanatyzm i obłęd, nad którymi nikt już nie będzie w stanie zapanować.


Rok produkcji i nos: 2011, Aliénor Massenet

Przeznaczenie: zapach typu uniseks z samego środka skali; idealnie dopasowujący się zarówno do skóry kobiet, jak i mężczyzn. Silny, potężny, o wyraźnym drzewnym sznycie nie boi się jednak miękkości i pewnej dozy dyskretnej, niekulinarnej słodyczy. :) Cudownie balsamiczne pachnidło o więcej, niż średniej mocy oraz bardzo zadowalającej projekcji i krótkim ale wyczuwalnym sillage.
Na dosłownie wszystkie okazje.

Trwałość: wyśmienita; w bardzo ciepły dzień Shams potrafi utrzymać się na skórze ponad dobę, przeżywając nawet prysznic. Przy niższych temperaturach rzecz jasna traci żywotność ale i tak bez trudu osiąga dziesięć czy dwanaście godzin wyraźnej obecności na skórze.

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-drzewna (oraz przyprawowa)

Skład:

Nuta głowy: czarny pieprz, imbir, róża (?)
Nuta serca: szafran, wetyweria, cypriol
Nuta bazy: bób tonka, labdanum, brzezina, balsam tolutański, styraks, akord oudowy, kaszmeran
___
Dziś noszę to, o czym powyżej. I jestem w siódmym niebie! ;)

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://www.albawaba.com/news/daesh-executes-26-civilians-near-syria%E2%80%99s-palmyra-monitor-694730 [Prawa: syndigate.info]
2. http://www.meghansayres.com/syria-2/ [Autorka: Meghan Nuttall Sayres]
3. https://www.travelblog.org/Photos/4998133 [Autorstwo: TSSR Breeze]
4. http://tripwow.tripadvisor.com/tripwow/ta-00bb-be82-7bfc [Autorstwo: Juliank]

2 komentarze:

  1. Muszę w końcu poznać zapachy Memo. :) Czaję się zwłaszcza na Irish Leather. Tak, z dość płytkiej przyczyny -- podoba mi się bardzo flakon.

    A czy Shams Oud jest w jakiś sposób... słoneczny, czy jednak mocniej -- że tak to ujmę -- religijny?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, Irlandzka Skóra zdecydowanie jest warta poznania! :) Przetestuj koniecznie.
      Flakony Memo rzeczywiście są niebrzydkie ale czy to faktycznie jest tak bardzo płytkie podejście...? Na pewno, jeżeli wygląd flaszki stawiasz ponad - lub na równi - z zawartością, jednak sądząc z bloga, Tobie raczej to nie grozi. ;)

      Natomiast jeżeli chodzi konkretnie o Shams, to ono jest, że tak powiem, słoneczne na sposób nardzo wschodni. :) Czyli rozgrzewające, energetyzujące, duchowe. Religijne też ale niekoniecznie w wydaniu rzymskokatolickim (czy jakimkolwiek innym chrześcijańskim (no, ewentualnie koptyjskim ;) )), prędzej abstrakcyjnie uniwersalistyczne, nawiązujące do bliżej niezidentyfikowanego, "jakiegoś" sacrum. W każdym razie księdza wymachującego trybularzem w nim nie znajdziesz. ;)

      Usuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )