czwartek, 18 grudnia 2014

Giętkie języki i wrażliwe nosy, czyli rzecz o słowach

"...szablistą polszczyzną tnie, świszcze i chrzęści..."
Jacek Kaczmarski

Od kiedy właściwie tu, nad Odrą, Wisłą i Bugiem, interesujemy się perfumami? Od kiedy uznajemy za przedmiot poważnego, hobbystycznego i artystycznego zainteresowania? Od dziesięciu lat? Piętnastu? Dwudziestu?


Pewnie pojedyncze przypadki uznawały perfumiarstwo za ważną gałąź sztuki (albo chociaż wzornictwa) jeszcze wcześniej ale statystyka w tym wypadku wydaje się być nieubłagana: poważnie do tematu perfum zaczęliśmy podchodzić dopiero, kiedy zaczęło nas być na nie stać. Jako całego nowoczesnego społeczeństwa [dlatego pozwoliłam sobie pominąć ewentualnych pasjonatów przedwojennych czy  jeszcze w czasach socjalistycznych wyrywających Zachodowi jego pilnie strzeżone dobra konsumpcyjne ;) ] wcześniej nas nie interesowały a nawet dzisiaj kwestia perfum żywiej obchodzi może z dziesięć procent Polaków.
To wciąż jest temat raczej niszowy; nawet, jeżeli hipotetyczna zażarta dyskusja dotyczy wyższości Pink Sugar Aquoliny nad Midnight Fantasy od Britney Spears lub odwrotnie. ;)
Nad istotnością doboru perfum do naszego wizerunku, charakteru czy okazji w dalszym ciągu rozmyśla zdecydowana mniejszość rodaków, chociaż w ostatnich latach trend zaczyna się odwracać. W czym jednak nie ma żadnej magii: po prostu, nawet pomimo kryzysu, żyje nam się coraz lepiej [i, przede wszystkim, nauczyliśmy się skutecznie polować na okazje :) ].

Wspominam o tym nie bez powodu.
Niedawno robiłam mały olfaktoryczny rachunek sumienia, z którego wynikło, że choć wcześniej temat miał dla mnie spore znaczenie, aktywnie interesuję się perfumami od około siedmiu lat. To już całkiem duży kawałek czasu, nie sądzicie? Do tego czarno na białym [lub raczej biało na czarnym, zważywszy na tło ;P ] widać, iż bloguję już od czterech i pół roku: pierwszy wpis na łamach Pracowni alchemicznej pojawił się dokładnie 20 kwietnia roku 2010. Również niemałe osiągnięcie.

Przy okazji zaczęłam też zastanawiać się nad językiem, w jakim piszę ten oto blog. Spokojnie jednak, nie włączajcie translatorów Wujka Gugla, nie zamierzam przestawiać się na notki po mandaryńsku. ;)
Chodzi o mi sposób, w jaki o perfumach mówi się - a znacznie częściej pisze - wewnątrz polskiego żywiołu językowego. Trochę nieskromnie przyszło mi na myśl, że i na niego miałam jakiś-tam wpływ.
Oczywiście wśród hobbystów ale przecież zmiany gdzieś muszą mieć początek. :D


Zaczynając blogować o perfumach byłam świadoma, jak wiele w tej dziedzinie jest jeszcze do zrobienia. Prawdę mówiąc to założyłam bloga między innymi dlatego, ponieważ wiele rzeczy w dotychczasowym pisaniu o zapachach porządnie mnie irytowało; motywacja infantylna, przyznaję, jednak całkowicie prawdziwa. Przynajmniej wtedy. :)
Gorąco pragnęłam nie tylko wypowiedzieć się o perfumach, którym (jak wtedy uważałam) inni pasjonaci poświęcili nie dość uwagi ale też zrobić to w sposób, który uważałam za odpowiedni. Co akurat nie zmieniło się do dziś.
Chcecie wiedzieć, jaki to sposób?

Przede wszystkim zgodny z zasadami i tradycją polskiej gramatyki. Zarówno w 2010 roku, jak i obecnie szczerze nie cierpiałam dosłownych kalek z języków obcych, ze szczególnym uwzględnieniem angielskiego.
Staram się konsekwentnie przestrzegać zasady, by rzeczowniki istniejące w polszczyźnie od wielu lat wciąż w niej pozostały. Dlatego prędzej udławię się klawiaturą komputera, niż wyraz "patchouli" przetłumaczę na "paczula" a z "vetiver" zrobię "wetiwer" albo inną "wetiwerę". Pierwsze to "paczuli", drugie "wetyweria", nie inaczej. Lepiej dobrze to sobie zapamiętajcie! :P
Innym przykładem może być nadużywanie liter "x" i "v" oraz apostrofu. Nie rozumiem - no po prostu nie rozumiem i zabijcie mnie a nie pojmę! - dlaczego w imię wszędobylskości języka angielskiego mamy cofać się do osiemnastego wieku i przyjmować pokutujące wówczas kalki z łaciny, skoro przecież od dwustu lat powszechnie stosowany jest doskonały zamiennik tych dwóch głosek?? "Xiążęcy mixer na xiężycu Venus, obserwowany z Vatykanu" - naprawdę na co dzień tak piszecie??? ;P Stare, dobre "ks" oraz "w" tak bardzo ranią Wasze oczy i uszy?
Z apostrofem zresztą jest jeszcze gorzej. Tu jakiekolwiek zasady w ogóle olały sprawę i poszły radośnie chędożyć się za krzakiem. :] Do pewnego stopnia je rozumiem: w końcu są dosyć młode i niemal całkiem anonimowe (w szkole o nich nie uczą), więc im wolno. ;) Przyzwoitość nakazuje jednak, abyśmy postępowali konsekwentnie i estetycznie, apostrofem dzieląc tylko te rzeczowniki, w których polska odmiana przez przypadki uniemożliwia prawidłowe wypowiedzenie ostatnich liter. Dla przykładu: w nazwisku Serge Lutens (czyt. Serż Ljitąs) apostrof trafi tylko i wyłącznie do imienia. Kto odgadnie, dlaczego, w nagrodę może sobie przetestować dowolne perfumy od mistrza Serge'a. :P


Kolejna z zasad, których konsekwentnie staram się trzymać, dotyczy odmitologizowania języka okołoperfumowego. Za jej stosowaniem stoją przede wszystkim wspomnienia sposobu, w jaki te sześć czy pięć lat temu pisano o perfumach: z namaszczeniem, czołobitnością, niekiedy wręcz z uniesieniem. Jakby dyskutujące osoby przekazywały sobie wieść o cudownym leku na AIDS, którego recepturę odkryto przypadkiem w notatkach Leonarda da Vinci. ;) Oczywiście nie wszędzie i nie w każdym przypadku ale moc tej maniery była na tyle silna, że początkowo uważałam, iż tak właśnie należy pisać o perfumach [bo to Najprawdziwsza Sztuka i wewogle ;) ] - a jednocześnie starałam się dawać jej odpór.
Kurczę, przecież tych pięć lat temu nikt nie wyrażał się o flakonach perfum per "flaszka"! :D To był dopiero mój wynalazek; coś, co miało zadziałać jak granat ręczny i rozwalić od środka całe to napuszenie. Pamiętam też pewną sentencję, jakoby miłośnicy perfum w rozmowie o pierwszej lepszej wodzie toaletowej, perfumowanej czy kolońskiej celowo unikali słowa "perfumy", wyrażenia ponoć "świętego", zbyt wartościowego aby je szargać częstym używaniem. Zamiast tego używano wyrazów "zapach" albo "aromat" bądź tykano dany twór imiennie. :) Nie zgadzałam się z podobnym podejściem ale w imię bogactwa językowego znalazłam jeszcze kilka synonimów, w tym "mieszankę", "mieszaninę" i "pachnidło", do tej pory wśród hobbystów kojarzone głównie z powieścią Süskinda tudzież filmem na jej podstawie. ;) Z kolei w środowisku skupionym wokół pewnego, już nieistniejącego, forum protestowano przeciwko infantylizacji języka, w którym opowiada się o perfumach. Choć jest w tym pewien sens, dziś uważam, że za każdym razem, gdy do zapachów podchodzimy tylko super-hiper poważnie, gdzieś na świecie ginie mały kotek. ;>

To właśnie w imię powyższego przekonania postanowiłam również trochę to nasze perfumowe gadanie ubarwić oraz odmłodzić. W praktyce odbywa się to za pomocą warstwy najbardziej dla Was widocznej: dziś mogę uchylić rąbka tajemnicy i wyjawić, że szyk przestawny, nadmierne bogactwo epitetów czy porównań oraz kontrastujące z nimi wstawki z języka potocznego, regionalizmy i kolokwializmy na łamach Pracowni nie wzięły się znikąd. ;) O tym, dlaczego o perfumach warto opowiadać długo i zajmująco, pisałam już TUTAJ, dlatego dziś dam sobie spokój z wyjaśnieniami. Powiem tylko, że konsekwentne trzymanie się tak dobranego stylu pomaga mi między innymi w doborze czytelników. ;) Wyobrażam sobie, że dzięki niemu zaglądają - i wracają - tutaj przede wszystkim te osoby, które naprawdę chcą. :D Jakoś tak mam, że wolę pisać dla czytelnika już poznanego [wiedźma jako inżynier Mamoń ;) ].


Natomiast jeżeli chodzi o odmładzanie, to decyduję się na nie przede wszystkim w przypadkach, kiedy język nie nadąża za zmieniającym się światem. Dlatego konsekwentnie staram się wprowadzić do polszczyzny wyrazy takie, jak "perfumiarka" na określenie kobiety profesjonalnie zajmującej się perfumiarstwem. I choć znacie mnie jako przebrzydłą feministkę wiedzcie, że za tą decyzją stoi przede wszystkim moja miłość do języka polskiego. :) [A kogo podobne formy rażą, temu radzę przeprowadzić prosty eksperyment: w stosunku do jakiegoś znanego Wam mężczyzny zastosujcie żeńską formę wyrazu określającego jego zawód, pochodzenie, charakter itp. A potem nie bójcie się wypowiedzieć tego na głos; wsłuchajcie się uważnie, jak takie zdanie brzmi. "Znany aktorka Bogusław Linda wydał kilka lat temu płytę z poezją śpiewaną. Linda stał się więc także piosenkarką", "Bronisław Komorowski jako prezydentka Polski powinien...", "Pan Kowalski to najlepszy nauczycielka w naszej szkole!" I jak? ;> Skoro w takim wydaniu podobne stwierdzenia Was rażą, dlaczego akceptujecie sytuację odwrotną?? :] Zastanówcie się i nad tym].
Z nie innych powodów eksperymentuję też z formą poszczególnych określeń cech pachnideł. Perfumy orientalne od niedawna nazywam "orientalami", coś może być "zeskorupiałe" a coś innego "igiełkowe". Również określenia składników perfum staram się konsekwentnie sprowadzać do mowy potocznej a także spolszczać. To właśnie dlatego niejakie "iso e super" na niniejszej stronie występuje wyłącznie pod postacią małych liter, chociaż świetnie wiem, że jest to nazwa handlowa, zatem powinno się je pisać raczej z wielkich. Podobnie syntetyczna aromamolekuła o handlowej nazwie "Cashmeran" u mnie była, jest i pozostanie "kaszmeranem". W tym przypadku wymogi gospodarcze muszą ustąpić przed - z braku lepszego określenia - racją stanu. ;) Ważniejsze jest wprowadzenie twórczego fermentu w tkankę języka, który przecież i tak jest wspaniale plastyczny: sprzyjający ludziom o większej wrażliwości na słowo, wprost stworzony do tego, aby się nim bawić i tworzyć nowe określenia. :)
Głupio byłoby świat perfumowych hobbystów pozbawiać podobnej frajdy!


Żeby być jednak całkiem uczciwą muszę wyznać, że w kilku przypadkach poniosłam porażkę. Nie umiem znaleźć odpowiedniej polskiej formy dla wyrazów takich, jak "flanker", "gourmand", "sillage"...
Bo weźmy ostatni z przypadków: utarło się nazywać go "ogonem" ale mnie to słowo bardzo nie pasuje. Ogon to coś w sumie deprecjonującego, ośmieszającego; pośledniejsza część zwierzęcia. Ogon to też podogonie a ono do najpiękniej pachnących raczej nie należy. ;P Kiedyś eksperymentowałam z wyrażeniem "tren zapachowy" ale ostatecznie zarzuciłam je z powodów psychologicznych; współcześnie mało kto w Polsce nosi tren a już na pewno nie są to mężczyźni. Przeciętny mężczyzna i tren, choćby tylko symboliczny, stworzony z zapachu perfum? ;] To się nie zgrywa. Dlatego coraz częściej skłaniam się ku tłumaczeniu dosłownemu, w myśl którego "sillage" to po prostu "ślad". Całkiem, jak na śniegu, tylko jeszcze bardziej ulotny.
Nie jestem jednak tłumaczką, dlatego podobne zagadnienia to dla mnie łamigłówka na wolne chwile i czasami naprawdę trudna sprawa.

Zresztą prawda jest taka, że wszyscy uczymy się od siebie nawzajem. Tu coś podpatrzymy, tam usłyszymy lub skojarzymy i jest! Kolejna cegiełka trafia prosto do gmachu okołoperfumowej polszczyzny. :) Wykuwamy ten nasz język może nie w bólach ale na pewno z niemałym wysiłkiem. Przecież nie dostaliśmy w spadku gotowych określeń, wypracowanych przez poprzednie pokolenia miłośników perfum. W Polsce nie mamy swoich pachnideł "skanky" ani "catty"; rozróżnienie między "perfumes" a "fine fragrances" jest kompletnie nieprzetłumaczalne. Nie mamy też żadnego nośnego, działającego na wyobraźnię odpowiednika słowa "drydown" a nawet trudno jest ocenić, kiedy "amber" oznacza "ambrę", kiedy "bursztyn" a kiedy coś, co [trochę w zastępstwie nieszczęsnego bursztynu] nazwałam "akordem ambrowym". Z tym wszystkim póki co sobie nie radzimy. Jeszcze nie. :>
Wierzę jednak, że wszystko przed nami. Nie teraz, to za lat kilka albo kilkadziesiąt. Czasu mamy w bród. :) I nie zawahamy się go użyć.


...a i tak wszyscy świetnie wiedzą, że największy problem mam z powtórzeniami i literówkami. ;P


P.S.
Wykorzystane dziś ilustracje pochodzą z planów zdjęciowych reklam perfum; to przecież także jest jakiś sposób opowiedzenia o zapachu. ;) Pochodzą kolejno z:
1. http://www.dolcegabbana.com/beauty/perfumes/women/dolce/
2. http://imgkid.com/david-gandy-and-bianca-balti.shtml
3. http://www.thedollsfactory.com/2013/04/gentlemen-only-givenchy-fragrance.html
4. http://www.chilexions.com/2013/08/downtown-backstage-exclusives.html
5. http://www.michaelmacalos.com/2011/09/charlize-theron-at-dior-jadore.html

11 komentarzy:

  1. Jestem jedną z tych osób, które kaleczą j. polski :D, ale nie sądziłam, że robie to akurat słowem "paczula". Jesteś pewna, ze "paczuli" to poprawna forma? Bo oficjalna nazwa rośliny to brodziec paczulka lub paczulka wonna, a internetowy słownik PWN podaje, że słowo "paczula" istnieje:
    paczula
    1. «roślina o karbowanych liściach i jadalnych bulwach korzeniowych»
    2. «olejek otrzymywany z liści paczulki; też: perfumy wyrabiane z tego olejku»
    http://sjp.pwn.pl/sjp/paczula;2497400

    I jeszcze skan z papierowego słownika:
    http://sjp.pwn.pl/doroszewski/paczula

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tym, że mianownik tego wyrazu powinien brzmieć: "paczuli" swego czasu zapewniła mnie znajoma polonistka. Zresztą tak właśnie mówiono w moim domu, odkąd pamiętam. Dlatego zawsze podejrzewałam, że "paczula" to jakiś kolokwializm; może obie formy są poprawne?
      W każdym razie postaram się wybadać sprawę. :)

      Poza tym na oficjalną nazwę rośliny w ogóle nie zwracałam uwagi, przyznaję. Dlatego jednak, że znam słownikową nazwę bakłażana. To... psianka podłużna. ^^ Znasz kogokolwiek, poza botanikami, kto by jej używał? Już nawet "oberżynę" częściej się spotyka! ;)

      Usuń
    2. W przypadku perfum zazwyczaj z ciekawości sprawdzam jakieś podstawowe, wikipediowe informacje o składnikach/nutach, bo też często są to rzeczy mi nie znane - co to jest np. nagarmotha czy pomyslałam czytające o jakichś perfumach O.o. Zanim nie zaczęłam interesować sie perfumami, to o paczuli nie słyszałam, mimo że teraz wiem, że wiele osób kojarzy ją z hippisami. Ja nie, może to kwestia wieku i braku zainteresowania ich subkulturą...Nazw i systematyki produktów z warzywniaka nawet nie sprawdzam, bo jeszcze bym zaczęła chodzic po kalafior do kwiaciarni :P

      Zaczęłam sie zastanawiać nad tym "sillage". Dotychczas, wnioskując z kontekstu, byłam przekonana, że po naszemu to "projekcja". Dziś sprawdziłam znaczenie i mysle, że można to dosłownie przetłumaczyć jako "ogon". Ale "ogon" to znowu oznaka mocnej projekcji, wiec sillage=projekcja?

      Usuń
    3. Przecież z tymi nieznanymi nutami każdy tak ma (a przynajmniej mieć powinien)! Nie zliczę, ile razy podlinkowywałam pod spis składników z recenzji wikipediowe notki o co bardziej enigmatycznych roślinkach.
      Inna sprawa, że trudno każdą jedną rzecz sprawdzać przed opublikowaniem. Blognocia to jednak nie artykuł dla prasy. No i przecież, z technicznego punktu widzenia, kalafiory powinno się sprzedawać właśnie w kwiaciarni. ;) [A marchewkę z całą resztą owoców ale to trochę inna historia. ;P ]

      Sillage to owszem, do pewnego stopnia projekcja. Jednak jak określić parametr, kiedy perfumy odstają od skóry i są łatwo wyczuwalne dla otoczenia (czyli silnie projektują) ale po wyjściu uperfumowanego ludzia z pokoju nie zostają na miejscu ani nie ciągną się za nim? A takich przypadków jest całkiem sporo i z czasem będzie jeszcze więcej [bo nośność, jak zaproponował Kacper poniżej, staje się niemodna ale zapotrzebowanie na silne perfumy w najbliższym czasie raczej nie zniknie].
      Więc ów nieszczęsny ogon (już) wcale nie musi być oczywistą konsekwencją mocnej projekcji. Dlatego uważam, że trzeba na nowo zdefiniować sillage lub wynaleźć nowe określenie.

      Przy okazji: gdzie znalazłaś, że "sillage" znaczy "ogon"? W jakim słowniku, jeśli wolno zapytać?

      Usuń
    4. Z tym "ogonem", to zastosowałam skrót myślowy. Znalazłam tłumaczenie "trail", czyli jak to przetłumaczyłaś "ślad", ale że nie spotkałam się z tym słowem w perfumeryjnym (perfumowym?) żargonie to użyłam znajomo brzmiącego "ogona".

      Usuń
    5. Człowiek uczy się całe życie! Ja do dziś nie spotkałam się nigdy i nigdzie ze słowem "sillage", choć w światku perfumeryjnym siedzę od dawna. Tak mi się jednak spodobało, że namiętnie będę go teraz używać! :) Co się natomiast tyczy paczuli - gdzie nie spojrzeć wszędzie stosowane jest słowo "paczula" - w spisach nut, słownikach, na blogach, stronach, no wszędzie...więc może nie jest już kolokwializm a stał się polskim słowem? :)

      Usuń
    6. Pierniczku - (właśnie zjadłam jednego pierniczka, mniam mniam! ;) ) no fakt, póki co jeszcze niewiele osób używa tego określenia ale myślę, że warto sprawić, aby już było potrzebne w polszczyźnie, kiedy stanie się już niezbędnie konieczne. Póki nie mamy jeszcze utartych i ustalonych tradycją terminów - a moim zdaniem nie będziemy mieć przez jeszcze pięć do dziesięciu lat - w kwestii słownictwa okołoperfumowego można (niemal) wszystko! :)

      Usuń
    7. Perfumoholiczko - to gdzieś Ty się dotąd obracała?? O.o Zdumiewa mnie to stwierdzenie, bo naprawdę nie mogę sobie wyobrazić, żeby to określenie dotąd Cię omijało; mnie wydaje się, ze ono jest niemal wszędzie, szczególnie wśród anglojęzycznych naszych braci i sióstr w pasji. ;)
      Do tego jak ładnie wygląda i brzmi, prawda? ;) Lubię obracać je w ustach: sijaaaaaż". ;P Prawie tak ładne i symetreyczne, jak "wanilia" czy "lawenda". :D

      Usuń
  2. sillage=dyfuzja, dyfuzyjność, nośność.
    bez obrazy ale sformułowanie wetyweria ma dla mnie jakiś obrzydliwy męski wydźwięk i niesie chore skojarzenia, wetiwer zdecydowanie milej dla moich uszu :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo ciekawe pomysły, dziękuję! :) [I właśnie tak to działa. ;) ]
      Rozumiem Twoje zastrzeżenie ale, bez obrazy, Twoje uszy są w błędzie. ;P

      Usuń
  3. Jeśli masz trochę czasu, to zapisz się na studia filologiczne. Wiele kwestii rozwiałoby się samo już na pierwszym roku. Na przykład sprawa zapisu słowa paczula. Bo jednak paczula. Niestety.
    Wszystkie te silaże, flankery to zwykłe makaronizmy.
    Określenie "super-hiper" to slang młodzieżowy. W komunikacie pisanym nie do zaakceptowaniaa.
    Odradzam eksperymenty z językiem - typu perfumiarka, bo jest przecież ładowarka, zamrażarka.

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )