czwartek, 25 grudnia 2014

Oud na święta, dyptyku część pierwsza

Woń drewna agarowego raczej nie jest tą, którą mieszkańcy Europy Środkowo-Wschodniej zwykli kojarzyć ze świętami Bożego Narodzenia; w ogóle z jakimkolwiek chrześcijańskim świętem. Lecz kiedy przyłożyć doń rzeczywistość europejskiego Zachodu, wtedy problem zaczyna wyglądać nieco inaczej...

Dlatego przez najbliższe dwa świąteczne dni chciałabym zaproponować Wam cztery oudowe pachnidła, dwa komplety dzieł od wybitnych twórców z najwyższej półki. Coś naprawdę szczególnego.
Przynajmniej w założeniu. ;)


Dziś udamy się do Francji, by w specyficznych warunkach zbadać, jak ów typowo arabski akord wyobraża sobie Patricia de Nicolaï.

A materiał badawczy mam doprawdy ciekawy; dwie mieszaniny: Amber Oud i Rose Oud, czyli... no właśnie. Czyli co?
Już na wstępie okazuje się, że styl perfumiarki na potrzeby tego jednego minicyklu perfumowego nie uległ najmniejszym zmianom. Nawet komponując soczki oparte o modną i "chodliwą" nutę - ewidentnie tylko po to, by uczynić zadość aktualnej koniunkturze - krewniaczka rodu Guerlain tworzy pachnidła przede wszystkim dla siebie oraz swoich kręgów towarzyskich; skrojone idealnie pod gusta francuskich wyższych sfer, czystokrwistych przedstawicieli arystokracji oraz burżuazji od nie wiadomo ilu pokoleń.

Jaki jest więc oud nadsekwańskich elit? Przede wszystkim stanowczo nie-oudowy. :> Zaprzeczający.
[Może nawet w imię własnej wygody konsekwentnie negujący i przekłamujący rzeczywistość...?]


Weźmy taki Amber Oud, którego nazwa sprytnie wprowadza nieuświadomionego użytkownika w błąd. Na szczęście dobór nut czy rozwój rozwiewają jakiekolwiek wątpliwości. W sposób równie elegancki i subtelny, co szybki oraz - nade wszystko - skuteczny. :]
Tutaj znacznie bardziej, niż jakiekolwiek orientalne składniki liczy się krzepka, szykowna oraz dojrzała paprociowość. Wykwintna, nieco staroświecka europejska Klasyka przez duże K. To ona najwyraźniej wskazuje na obraną przez twórczynię grupę docelową i sugeruje dlaczego, mówiąc obrazowo, znalazłby się w niej sparaliżowany paryski milioner Philippe z głośnego filmu Nietykalni ale stanowczo nie jego czarnoskóry opiekun z blokowiska, Driss.
Umiar, luksus, szyk, ekskluzywność, konserwatyzm - tego typu słowa koniecznie powinny znaleźć się w reklamie Amber Oud, gdyby w ogóle je reklamowano.

Od niemal balsamicznego, lawendowo-ziołowego otwarcia mieszanka wyraźnie opowiada się za ściśle europejskim poczuciem piękna oraz olfaktorycznej stosowności. Ciąg dalszy, już bardziej gorący, drzewno-przyprawowy na przyjemnej, gęstej i cielesnej bazie z piżma i kastoreum na wyraźnym sandałowcowym postumencie, tylko utwierdza pierwsze wrażenie. Pokazując jednocześnie, że podobnej postawy nie sposób automatycznie potępiać w czambuł. Ostatecznie niewielka część ludzkości potrafi panować nad swoimi myślami, ich źródłami, rozwojem oraz mutacjami.
Nie można obwiniać tygrysa o to, że poluje na małego, kulawego jelonka. :]
[Uwaga! Jeżeli ktoś wyczuł sarkazm w ostatnim zdaniu, wyczuł dobrze. ;P ]

Prawdę mówiąc, Amber Oud nawet przypadło mi do gustu. Lubię podobne, ortodoksyjnie męskie paprociowce z wyczuwalną nutą retro, nie bojące się zarówno surowości lawendy z ziołami, jak i niejednoznaczności nut odzwierzęcych czy - schowanego gdzieś na dnie bazy - tytułowego oudu. Przypadł mi do gustu jego nieco staroświecki umiar i szarmanckość, ujawniające się za pomocą projekcji, lecz ogół skojarzenia ostatecznie zniechęca. Boję się ludzi absolutnie przekonanych o własnej doskonałości.


A jak po szlachetnym ale zdystansowanym poprzedniku zaprezentuje się damska część duetu Patricii de Nicolaï, Rose Oud?

Na pewno więcej jest w niej ciepła czy bliskości, dawkowanej iście aptekarskimi miarkami, wbrew porywom kochającego serca - ale jednak wyczuwalnej. :) Obecnej w uroczej, niemal dziewczęcej słodyczy na samym wstępie, szybko ewoluującej w akord gęstej, szyprowej róży, która później do spółki z ciepłymi, nienachalnie orientalnymi nutami drzewnymi składa się na woń zmyślnego, pozbawionego przesady potpourri.
To ostatnie nie znika z mojej skóry przez długie godziny, pokazując kolejno oblicze mięsistej róży, z której płatków niemal widocznie skapują aromatyczne soki, później zasuszonego pąka w otoczeniu lekkiej, jakby pierzastej słodyczy a następnie abstrakcyjne drzazgi ciemnego drewna różanego o wyraźnie widocznych słojach. Dookoła wspomniane jasne drewna, dużo ciepła, suche szyprowe promienie oraz - akord ambrowy [czyli wielki nieobecny z Amber Oud :) ], oparty przede wszystkim o niejadalną wanilię i ambroksan.

Wszystkie te nuty dopełniają się i przenikają, rozwijając się zgodnie ze starą zasadą piramidy zapachowej: najpierw krótki, kolorowy błysk owocowej miazgi z maliny i osmantusa, później złożone, przewidywalne ale dumne różano-drzewne serce a na końcu stabilna podstawa z dalszych faz różano-drzewnych, syntetycznej ambry oraz dalekiego cienia lizolowego oudu. Co do którego nie mam jednak pewności: a nuż tylko o nim śniłam...? Jeśli pojawił się wśród pyłków i drzazg tylko dlatego, że przywiodła go tam moc sugestii?
Wiecie co? Może to nieprofesjonalne z mojej strony [bzdurne stwierdzenie, ponieważ recenzowanie perfum nie jest moją profesją] ale nie ma to dla mnie najmniejszego znaczenia. Jest czy nie ma, czy to naprawdę ważne? Grunt, że mój nos go rozpoznał - i tylko to się liczy. :)

Rose Oud, przejrzysty ale złożony z wątłej równowagi między światłem i cieniem, bogaty w soki i opary suchy szypr. Intrygująca historia ciepłej, kochającej kobiety, której normy społeczne zabraniają okazywać uczucia w sposób, jaki by chciała; opowieść, której nie miałam okazji wysłuchać. Choć wciągająca i piękna, to jednak mimo wszystko nie przeznaczona dla moich uszu.
O podobnych odczuciach tego specyficznego typu człowieka bez przeszkód może słuchać jedynie psychoterapeuta.


Szypry i paprocie to nie jest naturalne otoczenie dla drewna agarowego. W omawianych dziś przypadkach oud czuje się zapewne, jak ryba bez wody. ;) Nie pasuje do towarzystwa i dobrze o tym wie; podobnie, jak reszta nut.
Cóż, można pokusić się o analogię do przekonań dobrze sytuowanych, konserwatywnych Francuzów ale... chyba ją sobie daruję. Mamy wszak święta, czas pokoju i łaskawości. ;>



Oba pachnidła powstały w roku 2013 jako uniseksy a ich twórczynią jest Patricia de Nicolaï.


Amber Oud

Przeznaczenie: według mnie jest to zapach przede wszystkim dla mężczyzn, chociaż powinien spodobać się także kobietom ceniącym staroświeckie męskie paprociowce o suchym i sensualnym, zwierzęcym podłożu.
Brzmi to dziwnie ale w gruncie rzeczy chodzi o sympatię dla dosyć wiernie odtworzonego ducha retro-perfum, odpowiedniego przede wszystkim dla miłośników gatunku.
Trzyma się raczej blisko ciała, z początku tworząc łagodnie falującą aurę a później opadając bezpośrednio na skórę. W związku z czym perfumy nie powinny przeszkadzać osobom postronnym, zarówno podczas okazji zawodowo-rodzinnych, jak i wszelkich oficjalno-wieczorowych. :)

Trwałość: mogłaby być lepsza, ponieważ na mnie AO nie osiągnęło nigdy wyniku lepszego, niż siedem godzin wyraźnej emanacji [testowane kilkukrotnie w przeciągu ostatnich osiemnastu miesięcy, z dwóch próbek; identycznie testowałam także zrecenzowane wyżej Rose Oud].

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-drzewna

Skład:

Nuta głowy: tymianek, lawenda, szałwia
Nuta serca: szafran, cynamon, paczuli, drewno sandałowe, drewno cedrowe, oud
Nuta bazy: bób tonka, wanilia, styraks, kastoreum, piżmo, ambra


Rose Oud

Przeznaczenie: zapach dla kobiet oraz tych z mężczyzn, którym niestraszne róże. ;) Charakteryzuje się projekcją dokładnie taką samą, jak Amber Oud: najpierw spokojnie falująca, wąska aura, po której następuje prawie ostentacyjna bliskoskórność. I też nadaje się na okazje oficjalne, dzienne oraz wieczorowe; lecz w odróżnieniu od poprzednika Rose Oud widzę także w okolicznościach mniej formalnych, od wina z przyjaciółkami po randkę lub wieczór z książką i kotem na kolanach. :)

Trwałość: od ośmiu do ponad piętnastu godzin, czyli dużo lepsza.

Grupa olfaktoryczna: kwiatowo-szyprowa (oraz orientalna)

Skład:

Nuta głowy: osmantus, kwiat dawana, malina
Nuta serca: róża, konwalia
Nuta bazy: paczuli, drewno sandałowe, ambra, piżmo, oud
___
Dziś kochany, poczciwy Cardinal od Heeleya. ;)

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://eliteproductionsintl.tumblr.com/image/71226125132
2. http://sharonsantoni.com/2011/11/the-perfect-french-chateau.html [Autorka: Sharon Santoni]
3: http://www.greenmuze.org/8335-decorative-tablecloths/

2 komentarze:

  1. Kiedy myślę o Guerlainie, uważam, że czas najwyższy, żeby "wypuścił" jakiś niebanalny mainstreamowy zapach... Allegorie nie są złe, ale przydałoby się coś na miarę L'Instant (którego zresztą nie lubię, choć cenię).
    Serie butikowe zapewne podnoszą prestiż, ale to dla mnie - głównie przez niedostępność - taki żelazny wilk i bajka o nim.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najpierw pomyślałam, ze masz całkowitą rację, bo tak, od dawna prezentują światy tylko kolejne flankery ale już chwilę później zdałam sobie sprawę, ze oni pewnie by się nie zgodzili. W końcu nie tak dawno temu to powszechnej dystrybucji trafiła (odświeżona) Mała Czarna. ;) Zdaniem marketingowców G. ona chyba liczy się za pełnoprawną "premierę". ;P
      Co do butikowców, pełna zgoda.

      Usuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )