niedziela, 16 września 2012

Oud kreską Szancera rysowany, cz. 2

Po ostatniej agarowej przygodzie z zagadką w roli głównej dziś dla odmiany pachnidło bez mała monotonne, niezbyt rozbudowane, zdecydowanie grubo ciosane. Oraz, na Boginię, jak piękne! :)


Oud z cyklu o wiele mówiącym tytule Un Air d'Arabie marki Maison Dorin tylko z pozoru nie ma nam wiele do opowiedzenia. Choć jedno mu przyznać muszę: wszyscy znudzeni nadmiarem tego składnika we współczesnych perfumach proszeni są o zakończenie lektury niniejszego postu na tym właśnie zdaniu. ;P




Już można? Malkontenci zwiali ekscytować się Hermesiątkami? ;>
Jeżeli tak, nadeszła pora, by dzisiejszy bohater mógł ukazać nam się w całej okazałości. :)

Mogę też wyjaśnić, dlaczego narzekacze nie są grupą docelową mojego tekstu. Z dwóch wiele mówiących powodów, które zawrę teraz w wyjątkowo zwięzłych słowach: oud i róża. :] Oto główne (a jak chcieliby twórcy jedyne) składniki omawianej mieszaniny. Więc zrozumcie, nie potrzebuję osób, które z kwaśnymi minami już na wstępie podsumują pachnidło słowem nouda. ;)

Ponieważ oud i róża w kompozycji Maison Dorin potraktowane zostały jako stabilna, łatwa do zaakceptowania rama pewnej niezwykłej opowieści. Sennej, utkanej z ulotnych gestów, z cienia uczuć i emocji, rządzących widmowymi nocnymi gośćmi, opowieści rozświetlonej srebrnymi nitkami księżycowych promieni w pewną czystą, niespodziewanie chłodną, letnią noc.


Niezwykłość dzisiejszego Oudu nie jest łatwa do opowiedzenia. Bo wszak cóż może być niezwykłego w krystalicznym, czystym różanym mydle, nawiązującym do balsamicznych splotów potpourri lecz jednocześnie świeżym i przywodzącym na myśl mroźny, irysowy szron (jakkolwiek irysa w kompozycji brak, jestem pewna) jak również udrapowanych na postumencie z tytułowego składnika o konotacjach wybitnie orientalnych? Gdyż takim właśnie prezentuje się Dorinowy Oud w chwili otwarcia. No, może róże w nim są bardziej mydlane niż gęste i dosadne. :) Balsamiczność i potpourri pojawiają się nieco później, jednak przejście pomiędzy nimi jest płynne i nigdy nie dokonuje się do końca.
Dużym plusem mieszanki jest odważna decyzja perfumiarza lub perfumiarki, by nie mącić różanej nuty dodatkiem żadnych innych kwiatów, co nieuchronnie rozjaśniłoby ją i odsunęło uwagę od pełnej symbiozy czerwonego kwiatu z agarem. Mimo wszystko, kiedy szukam olfaktorycznych powiązań tej konkretnej róży, na myśl przychodzą mi dzieła takie, jak Tea Rose od Perfumer's Workshop, Rose Noir Byredo czy Rose Musc od Sonoma Scent Studio. Skojarzenie przebiega raczej po linii "ogólnego pokrewieństwa charakterów" wszystkich wymienionych kompozycji, niż realnego, racjonalnego podobieństwa.

Do tego wszystkiego dochodzi akcent agarowy, z gatunku tych zdecydowanie orientalnych, nie bawiących się w westernizującą maskaradę: gęsty, trochę "brudny", lekko zwierzęcy z czasem przechodzący w woń suchą, prostą oraz do pewnego stopnia mineralną. Jest to oud bardziej ajmalowski czy montalowski niż nawiązujący do produkcji spod szyldu Juliette Has a Gun albo M. Micallef.
Smaczny, zrównoważony, może trochę ociężały (choć nie ospały), zmysłowy. Zręcznie połączony w jedność z różą daje właściwie nową jakość, już niepodobna rozdzielić obu tych akordów. Do tego stopnia, że pojawiające się tu i ówdzie akcenty szafranu, muszkatu czy kminku bardzo trudno uznać za kolejne składniki opowieści. Bo kto zaręczy, że nie wzięły się z wzajemnej fascynacji dwóch mistrzowsko skojarzonych składników?
Doprawdy, wielce przyjemna to opowieść. Romans w starym stylu. :)

I pomyśleć, że w bazie omawianego pachnidła poza oudem nie wyczuwałam kiedyś żadnych innych elementów!
Pozory mylą.

A duchy ukazują się, kiedy i komu chcą. :)

Rok produkcji i nos: 2010, ??

Przeznaczenie: zapach wedle niektórych damski, inni zaś mają go za uniseks - i do tej właśnie klasyfikacji sama się przychylam. :) O potężnej mocy, choć z bliska niemęczący, ze znacznym sillage.
Na wszelkie okazje i pory roku (wystarczy tylko uważać przy aplikacji).

Trwałość: przeszło dwunastogodzinna

Grupa olfaktoryczna: orientalno-drzewna (i kwiatowa)

Skład:

Nuta głowy: róża
Nuta serca: róża [tak twierdzą wszystkie możliwe źródła]
Nuta bazy: oud
___
Dziś noszę iso e super na czystym wyciągu z lawendy (no, wymacerowanej w spirytusie.. ;) ). Szkoda, że już uleciała, pozostawiając samo iso.

P.S.
Dwie pierwsze ilustracje ponownie z http://szancer.blogspot.com/
A dokładniej, są reprodukcjami pocztówek z cyklu Legendy starowarszawskie autorstwa Jana Marcina Szancera. Choć bywały wykorzystywane inaczej: kiedyś miałam książkę z legendami, ilustrowaną właśnie tym zestawem grafik. :)

6 komentarzy:

  1. Przeczytałam opowieść niepomna ostrzeżenia. Hmm, "ostrzeżenie" to eufemizm, toć zostałam wyproszona z tekstu po czwartym zdaniu!
    Choć może nie do końca bo oud mnie nie nudzi, po prostu trudno mi znaleźć wcielenie tego składnika, które układałoby się na mnie ładnie. Un Air d'Arabie nie jest wyjątkiem, Arabii w nim nie znalazłam ani krzty za to szpitalnego, ciężkiego i dosadnego oudu, trochę lizolowego a trochę fizjologicznego, całą masę.
    I jeszcze dostałam "z liścia" od róży, aż mi głowa odskoczyła.
    Brrr!
    Idę do moich Hermesiątek :)

    OdpowiedzUsuń
  2. ^^
    A co miałam napisać: zapraszam dalej, serdecznie witam, czym chata bogata? ;))
    Choć trudno się nie zgodzić, że oud to zazwyczaj rogata bestia. No i chyba, za pewnymi wyjątkami, jeszcze jeden perfumowy "love or hate". Lizol? Ludzie, skąd ten pomysł? ;>
    Chętnie poleciłabym Ci Black Cube, ale skoro twardo obstajesz przy niepoznawaniu Molvizarów, nie zamierzam Cię zmuszać. :) A może Oud od Le Labo? Gdzieś chyba mam jeszcze sampler z zawartością zdatną do użytku.
    Pisałam też, że róża z gatunku tych silnych, hegemonicznych, podałam przykłady. :D Mnie to bardzo odpowiada ale ja mam słabość do tego kwiatu (taką kobieco-banalną ;P ).
    Nie zapomnij pozdrowić kiszonych ogórów z Ogródków! :]

    OdpowiedzUsuń
  3. Eeee, toż to potwarz i obelga!!!
    Twierdzisz że ja bym jakieś kiszonki nosiła?!
    Ogórki w Ogródkach są małosolne!

    A już na poważnie. Pomysłu na lizolowy oud dostarczają mi moje receptory węchowe. Nuta ta jeszcze może paskudzić się dentystycznie- bardziej gryząco, piekąco, syntetycznie. Może też pachnieć jak coś co zdechło dawno w zapomnieniu i nikt nie odkrył jeszcze miejsca zgonu. Albo przypomina coś zjełczały i spalony olej, dawno nie czyszczone a intensywnie użytkowane maszyny, pełne smaru i kurzu.
    Możesz mi wierzyć lub nie ale wszystkie te wcielenia agaru znam lepiej niż to jego oblicze, które chciałabym gościć na mojej skórze, ciemne, aksamitne, ruchliwe jak argentum vivum.

    Oud Le Labo wąchałam. Raz. Powtórek nie będzie.
    Niestety.

    OdpowiedzUsuń
  4. No ale osso chozzi? :] Przecież to by była nisza, że hej! ;)
    Małosolne poza tym też są kiszone, tylko krótko; i z małą ilością soli, jak nazwa wskazuje. Więc wychodzi jednak, że nosisz. ;P

    Takiego oudu, jaki opisujesz, doświadczyłam może ze dwa razy w życiu - z tym, że mnie się podobało. Ale ja dziwna jestem.. I w szpitalach, na szczęście, bywam raczej rzadko, co pewnie też ma znaczenie dla konstytuowania się mocy skojarzenia.
    Tak więc generalnie nie zazdroszczę, z kilku powodów, ale i nie współczuję. Nie wszyscy musimy lubić wszystko (niektóre zboki na świeżaki reagują nudnościami nawet! :> ).

    Skoro tak, to się nie napraszam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja - stety lub niestety - rózy nie lubie :( a sporo zapachów się na mnie "wyróża". I połączenie róża + oud ciut oklepane się staje (napisała ta, co takich połączeń używa ;))

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej, witaj z powrotem! :)
    Pamiętam, ze Ci z różą nie po drodze a jednak - z racji jej częstego mieszania z oudem - jesteś nań skazana. Więc niniejszym oficjalnie zaliczam Cię do wyjątków, które mogą narzekać. ;))

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )