wtorek, 7 sierpnia 2012

Miasto


Było sobie kiedyś starożytne miasto, którego dobrobyt i wpływy w regionie budziły zazdrość. Szczególnie w sercach mieszkańców sąsiedniego młodego państwa z ogromnym apetytem na iście mocarstwową potęgę. Państwo, którego nazwa wywodzi się od nazwy jego stolicy, brało przykład ze starszego, nieco już przebrzmiałego i nie zawsze zrozumiałego miasta; którego nazwa, nawiasem mówiąc, przeniknęła na całe terytorium, którego było stolicą. ;) Tak było, póki młode państwo nie urosło w siłę na tyle, by móc dopełnić swej zawiści i zmieść z mapy świata miasto, z którego dotąd tak chętnie brało wzór.

Po raz kolejny w dziejach świata młody, silny i bezczelny Dawid stawał w szranki ze starszym, doświadczonym lecz i rutynowanym Goliatem. Ta walka nie mogła więc skończyć się inaczej, niż całkowitym zwycięstwem energicznej młodości nad doświadczeniem.
Rzym musiał pokonać Kartaginę.
Bez zważania na koszty.

Ceterum autem censeo Carthaginem delendam esse.


Cathago delenda est. Kartagina musi być zburzona.
Tymi słowy Katon Starszy, rzymski mąż stanu - oraz zaprzysięgły, fanatyczny wróg państwa kartagińskiego - zwykł kończyć każde swoje przemówienie przed czcigodnym senatorskim gremium. Choć nie on pierwszy w Rzymie wpadł na ów pomysł, jego lobbing bez problemu zjednał wielu możnych zwolenników idei pokazania Kartaginie, że jej czas naprawdę już nadszedł. I że niepotrzebnie wciąż zajmuje północnoafrykańskie wybrzeża. ;)
W trzech wojnach punickich, będących dziś zmorą większości uczniów w świecie cywilizacji zachodniej, udało się osiągnąć cel. Rzym nie tylko odebrał Kartaginie jej potencjał polityczno-gospodarczy, lecz poszedł dużo dalej przeprowadzając coś, czego współcześni historycy nie wahają się nazwać "pierwszym ludobójstwem" [w znaczeniu takim, jakie znamy]. I choć termin ów wydaje się być nadanym nieco na wyrost (wcześniej z pewnością nieraz działo się coś, co można by określić mianem ludobójstwa), daje wyobrażenie o dramatyczności chwil, kiedy wojska Scypiona Afrykańskiego zmieniały Kartaginę, kwartał po kwartale, w morze ognia i - kiedy wymordowywały 90 procent ludności miasta. Ci, którzy przeżyli, zostali uznani za niewolników Rzymu.
Kartagina została zburzona.


Na tym jednak nie koniec.
Kiedy zgliszcza wystygły ziemię, zajmowaną przez niegdyś dumne i prężne miasto, zaorano a później dokładnie zasypano solą. Aby nigdy niczego już nie urodziła. Kartagina stała się miejscem przeklętym i zakazanym, przynajmniej symbolicznie.

Jeżeli sierpniową porą Wasze myśli pomknęły na przykład ku Warszawie sprzed sześćdziesięciu ośmiu lat powinniście zrozumieć, że los Kartaginy powtarzają wciąż kolejne miejsca na Ziemi. Wszak popowstaniowa Warszawa także została spalona, zburzona a po wojnie miało na jej miejscu powstać jedynie nazistowskie lotnisko dla Luftwaffe. By już nic nigdy... etc.
Na szczęście dla nas III Rzesza wywołaną przez siebie wojnę przegrała. Dzięki czemu podbite przez nich ziemie uniknęły kolejnego stadium deprecjacji, jakie dla pokonanej Kartaginy umyślił zwycięski Rzym: kampanii oszczerstw. O nienawiści do Rzymu, wynikłej z trywialnej zemsty za porzuconą kobietę (kojarzycie Eneidę? ;) ), o makabrycznych obrzędach ofiarnych z udziałem dzieci, o wielu innych cudach, jakie tylko jest w stanie wymyślić etnocentryczny ludzki umysł. Efektem konsekwentnego czarnego piaru jest to, że współcześnie naprawdę trudno oddzielić historyczne fakty od komentarzy, jakie dopisali doń Rzymianie. Sprytni; nie mieli wątpliwości co do tego, iż historię piszą zwycięzcy. :>

Nie zawsze jednak. Dziś, dzięki swobodnemu, nieskrępowanemu schematami myśleniu o ludzkich dziejach, naukowcy powoli a mozolnie starają się oddzielić ziarna od plew. :) I wydobyć na światło dzienne prawdziwą Kartaginę. Dawną fenicką kolonię, więc miasto o korzeniach wywodzących się z Bliskiego Wschodu, pewnie nieco orientalizujące.
Więc możliwym jest, że starożytni Kartagińczycy lubowali się w pachnidłach bogatych, balsamicznych, kadzidlano-słodkich. Bo dlaczego nie? ;)

Czy polubiliby L'Ambre de Carthage, najnowszą jak dotąd propozycję marki Isabey?
Chciałabym tak myśleć. :)

Ambra Kartagińska do klimatów lekko nawiązujących do Orientu acz zachodnich, a przy tym trochę "innych", pasuje jak ulał.
Kompozycja przyjemnie zmysłowa, na poły bezpiecznie cienista oraz wypełniona sączącym się, złotawym światłem, o akordach masywnych lecz zaskakująco giętkich, przyjemnych dla zmysłów. W otwarciu ostra, pełna drzazg oraz cytrusowych szorstkości (pojawia się również delikatna nuta skóry, co sugeruje niemały wkład ekstraktów z bergamotki). Po krótkiej chwilce wszystko to przykrywa cieniutka warstwa niematerialnego brudu (który przecież wcale brudem nie jest), pochodzącego od cielesnych, miodowo-płynnych woni czystka. Z czasem pachnidło zacznie przejawiać większe pokrewieństwo z Labdanum Donny Karan. Lecz wcześniej pojawi się delikatny duch kwiatów, wspomagany przez aromat lekki i nieco taninowy. To ponoć herbata jaśminowa (możliwe, jednak pod naporem nut orientalnych trudno mieć jakąkolwiek pewność). Jeżeli jest, to gorzka, przesycona niesłodkim, zdecydowanym blaskiem cytrusów.
Dopiero po dłuższej chwili Kartaginka staje się nieco cięższa, w charakterystyczny sposób pełna, słodka-niesłodka. Pojawia się nuta pikantnej ambry, rzeczywiście podobnej do tego, co pokazuje nam Scent Intense, które jednak nie jest aż tak sensualne oraz złociste. Ambra łączy się z labdanum, dając całość prostą, mało wyrafinowaną, prężną. Po prostu piękną. Szczególnie, kiedy ujawnia się cichutka strużka palonego olibanum, otoczona ciemnym, stylowym, lekko skórzanym benzoesem. W miarę upływu czasu akcenty bazowe tężeją, zbijając się w zwartą bryłę, z ambrą podkreśloną cichnącym już czystkiem, z kadzidłem rozmajonym dodatkiem jasnego, kremowego sandałowca, z oleistym, choć niepozbawionym słodyczy ciemnawym akordem bardzo zbliżonym do woni drewna gwajakowego.

Mieszanina z łatwością chwyta się ludzkiej skóry i nie puszcza, póki nie umrze. Nawet, jeśli zmienia dekoracje, robi to dokładnie przytulona do człowieka. Ambra z labdanum, czyli frakcja animalna, połączona z nutami drzewnymi i skórzanymi okazała się prawdziwym olfaktorycznym zabójcą. Długotrwałym, esencjonalnym sokiem o mocy spotykanej tylko w najlepszych pachnidłach grupy orientalnej. Prostym, potężnym, statycznym; fascynującym. Nie ulegającym może finezyjnym przeobrażeniom, za to bez wątpienia potężnym oraz działającym na emocje.
I to właśnie potęga oraz statyczność upodabniają L'Ambre de Carthage do jej słynnej imienniczki. Pozostaje tylko mieć nadzieję, iż nie zostanie pokonana przez żadne leciuchne, bezczelne świeżynki.

Rok produkcji i nos: (1924) 2011, ??

Przeznaczenie: zapach stworzony z myślą o mężczyznach, jednak w mojej opinii to niepotrzebne zawężenie targetu. ;) Ambra Kartagińska to doskonale wyważony uniseks, o wyraźnym choć prostym charakterze. Do tego stosowna na wszelkie okazje; o dużej mocy oraz takim sillage, więc trzeba nań uważać podczas upałów czy w małych pomieszczeniach.

Trwałość: w okolicach doby

Grupa olfaktoryczna: drzewno-orientalna



Skład:

Nuta głowy: bergamotka, labdanum
Nuta serca: jaśminowa herbata, osmantus, paczuli
Nuta bazy: drewno sandałowe, kadzidło frankońskie, ambra, piżmo
___
Dziś Hiroshima mon Amour od Nez à Nez.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://byzantinemilitary.blogspot.com/2011/07/battle-of-carthage.html
2. http://www.bible-history.com/ibh/Roman+Cities/Carthage/Destruction+Of+Carthage
3. i 4. http://reds-travels-2008.blogspot.com/2008/02/ruins-of-ancient-carthage-february-18.html

2 komentarze:

  1. Scent Intense nie znam, ale mnie Kartagińska Ambra przywodzi trochę na myśl Wazambę - i mam z nią ten sam problem ^^ W pierwszej chwili mnie zachwyca, ale z czasem zaczyna trochę męczyć...

    A co do Rzymu mam stosunek dość ambiwalentny; nie mogę powiedzieć, że nie interesuje mnie historia albo sztuka, ale z drugiej jakoś zawsze moją fascynację w większym stopniu wzbudzali "barbarzyńcy" ;P
    Ostatnio moja przyjaciółka znalazła stare notatki ze studiów, upstrzone w newralgicznych miejscach moimi komentarzami w rodzaju "Bić Rzymian!" ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. A mnie zachwycają, wszystkie trzy; choć ostatnimi czasy Scent Intense trochę jakby mniej (wolałabym ten pierwszy Scent). Wazamba oraz Ambra Kartagińska to pachnidła nieodmiennie piękne! ;) Nic w nich nie męczy a wiele zachwyca. Ale ja lubię, kiedy jest dużo, mocno i żywicznie.

    Rzym... inna sprawa, że trzeba oddzielić jego przeromantyzowane, ocenzurowane wersje z epok późniejszych od historycznych faktów. Czyli np. pstrokacizny estetycznej, wulgarnych graffiti na ścianach czy przypraw, które dziś najczęściej łączymy z kuchnią Dalekiego Wschodu [jak np. asafetyda; lub garum, sos, na który wielu współczesnych Europejczyków mówi "fuj!", jednocześnie zajadając się potrawami na bazie sosu sojowego albo rybnego czy ostrygowego]. :> Taki odbrązowiony, ponownie ożywiony Rzym może faktycznie fascynować. Jednak czy tak mocno, jak wszelkiej maści "barbarzyńcy"? Nie sądzę.
    Bo też wolę ich, mimo wszystko. Nie wyczułaś ironii w tym poganianiu Kartaginy, by zrobiła z sobą porządek i zniknęła z map? ;)

    Bić Rzymian? Brawo, świetny tekst! :))
    BTW, jakie masz zdanie o produktach Boadicea the Victorious? ;)

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )