poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Takie życie...

Czasami trudno dociec, dlaczego dane przedsięwzięcie poniosło klęskę. Co dokładnie sprawiło, iż produkt bądź idea nie trafiły w odpowiedni czas ani miejsce.
Najczęściej odpowiedzią jest fakt, że nietrafiony pomysł nie odpowiadał duchowi oraz potrzebom czasów, w jakich ujrzał światło dzienne. Co jednak, kiedy teoretycznie wszystkie kawałki układanki pasują do siebie idealnie a jednak pomysł przepada? Bywa, że niełatwo znaleźć odpowiedź.


Tak właśnie było w przypadku chronologicznie pierwszego zapachu marki kreatora mody Christiana Lacroix, C'est la vie! Przynajmniej w założeniu.

"Podczas prezentacji słodkawo-kwietnego zapachu w paryskiej Opéra Comique tancerka w różowo-czarno-złotej sukni z kolekcji C'est la vie kroiła różowo-czarno-złoty tort. Dziennikarze otrzymali od Lacroix prezent w postaci broszy w kształcie serca. (...) A jednak nawet najwymyślniejsza kampania promocyjna nie była w stanie zapewnić sukcesu perfumom C'est la vie! Ta barokowa kreacja mijała się całkowicie ze stylem lat dziewięćdziesiątych".
Andrea Hurton, Erotyka perfum, czyli tajemnice pięknych zapachów, przeł. Michał Struczyński, Warszawa 1994, s. 81.

Hm? Czyżbym miała przywidzenia?
Widać, że Erotykę perfum wydano już dość dawno temu, gdyż w wielu przypadkach zawarte w niej stwierdzenia najzwyczajniej w świecie nie przetrwały próby czasu. A może to ja nie rozumiem dziś wielu ówcześnie banalnych odniesień?
E, tam! Gadanie. Ostatecznie zarówno Organza od Givenchy, Samsara Guerlaina, jak i opisywane przeze mnie ostatnio Amarige są pachnidłami mocarnymi, zdecydowanymi, kwiatowymi do potęgi -entej, powstałymi mniej więcej w tym samym czasie co C'est la vie. I wszystkie, plus kilka innych ikonicznych przykładów (że wspomnę tylko Angel Muglera, Dune i Dolce Vitę od Diora tudzież Trésor marki Lancôme) trwają od lat, z sukcesem zapewniając swoim pomysłodawcom stały, pewny dochód. Mijają lata, czasem coś się podda reformulacji ale pachnidło nadal musi pozostać w stałej sprzedaży. dlaczego użytkowniczki wzgardziły pachnidłem od tworzącego szalone, barwne kostiumy ekscentryka?
I dlaczego na koniec wzgardziły samym ekscentrykiem, zmuszając markę do bankructwa w roku 2009?

Tego nie wiem na pewno, chcę natomiast przyjrzeć się bliżej  przyczynom klęski pachnidła o banalnej ale i refleksyjnej nazwie C'est la vie. :) Z wykrzyknikiem na końcu. Czyżby chodziło właśnie o ten wykrzyknik...? ;)



Chociaż ów mnie wydaje się bardziej charakterystyczny dla podstawowej twórczości Lacroix, tej bajecznie barwnej, bogatej, przeładowanej, ciężkiej od jaskrawych jedwabiów czy atłasów przetykanych złotą nicią równie gęsto, jak nasz świat cząsteczkami powietrza. Ślicznej, po prostu ślicznej. ;) Naładowanej emocjami, nieco zbyt ekspresyjnej, w swym przepychu wręcz neurotycznej. Takiej, która nie pasowała do świata początków XXI wieku, zmęczonego globalnym kryzysem, ostentacyjnym bogactwem, niepotrzebnym komplikowaniem wszystkiego. Zaś rozmiłowanego w stylistycznej prostocie, jednoznaczności, w skandynawskim dizajnie oraz cieniutkich soczkach w spreju, jakie od kilku lat serwują Prada czy Hermès a za nimi reszta pachnącego świata, ku radości minimalistów. ;> Lacroix nie jest na nasze czasy.

Do początków lat 90. wieku dwudziestego pasował jednak jak ulał! Niestety, w odróżnieniu od C'est la vie!
Które, choć stylem zbliżone do wspomnianych późniejszych bestsellerów, było odeń znacznie bardziej ciche, zadumane, spokojne. Dyskretne oraz w pewien młodzieńczy sposób buduarowe. To nie były perfumy dla Kobiety lecz dla Dziewczynki, Wiecznej Dziewczynki. A to raczej nie był ideał tamtej epoki...

W sam raz dla osoby, która z rozkosznym uśmiechem na ustach popełni każde głupstwo, wpakuje się w nieliche tarapaty (oczywiście na tle miłosnym), z których nie wyciągnie żadnych wniosków. Po wszystkim trochę popłacze, odpocznie w zaciszu swojego wiejskiego domu, po powrocie do miasta ukoi resztki żalu całodniowymi zakupami w butikach największych kreatorów a z nadejściem zmroku zrobi się na bóstwo i uda tam, gdzie muzyka, śmiech, przyjaciele i potencjalni kochankowie. Następnie wpakuje się w kolejne tarapaty, które przypłaci jeszcze jednym załamaniem oraz nadszarpnięciem budżetu. Bez zastanowienia nad sobą i światem, bez chwili prawdziwego wytchnienia czy ukojenia, które byłyby czymś innym, jak doraźnym uśmierzeniem bólu. Z niezmąconym przekonaniem, że inaczej nie da się żyć pełną piersią, że właśnie bezustanny chaos i "samotność w tłumie" stanowią o życiu aktywnym oraz pełnym przygód. 'Wszak o to właśnie chodzi w życiu!'
'Takie życie', C'est la vie!


Choć podobne zagubione osoby zdarzają się w każdej epoce, bez różnicy płci oraz stanu majątkowego, jakoś nie mogę opędzić się od przekonania, iż ideał silnej, zdeterminowanej kobiety lat 80. i 90, idącej przez życie od jednego sukcesu do kolejnego, jakoś nie pasował do wiotkiej słodyczy oraz bezcharakternej w sumie owocowości C'est la vie. Pachnidło łagodne, ciepłe i pozbawione mocy po kilku liftingach oraz intensywnym treningu z osobistym instruktorem fitnessu pasowałoby raczej do naszych czasów. Idealnie wpisałoby się w trend, jaki od kilku lat panuje w mainstreamowym perfumiarstwie: dziełek lekkich, dziewczęcych, kwiatowo-owocowych. Gdyby z C'est la vie odjąć tę odrobinę aldehydów oraz suchy, nieco ostry Orient w zamian dokładając bajkowe akordy w rodzaju waty cukrowej, toffi oraz przecukrzonego, oranżadkowego paczuli, uzyskalibyśmy jeśli nie hit, to przynajmniej umiarkowanie popularne pachnidło.
Obawiam się, że Lacroix zwyczajnie nie trafił w swój czas. A raczej nie miał wyczucia chwili, oferując nijakość i prostotę w czasach kochających nieograniczoną konsumpcję oraz Moc, zaś barokową jaskrawość w epoce niepokojów społecznych, nad wszystko ceniącej zachowawczość i wielofunkcyjność.

Cóż, wypada chyba napisać wprost: C'est la vie to kolejna zmarnowana nazwa. Pachnidło z początku może silne, aldehydowo-szkliste oraz uderzające w nozdrza połączonym aromatem upojnych kwiatów oraz owoców jagodowych (plus ananas), w miarę upływu czasu zesładza się i uspokaja, zmieniając w jednolitą, buroróżową pastę; gdzie nie sposób już dociec, co jest różą a co tuberozą, gdzie skrył się ylang-ylang z jaśminem oraz czy rzeczywiście wmieszano tu słodko-korzenne ekstrakty z goździka oraz pełny, odurzający heliotrop. Całość okazuje się nieprzyjemnie płaska, wręcz papierowa.
Także później, kiedy dołącza nuta słodkiego, piżmowego pudru, podkreślająca płaskie resztki kwiatowo-owocowej pasty, lekko dymną wanilię uderzającą w akordy prawie cukrowe (jakim cudem?) oraz dwojaką, ostro-łagodną mieszaninę benzoesu i paczuli z sandałowcem oraz akordem pseudoambrowym. Byłoby ciut lepiej bez tego śmietankowego rozmiękczacza. Tymczasem jednak słodki, zatykający puder szybko dogaduje się z delikatnościami i zwyczajnie przeganiają paczulowo-benzoesową kanciastą energię. Jest nudno, łagodnie, bezrefleksyjnie.
C'est la vie mnie denerwuje.

Choć nie jestem w tym względzie pierwsza
a pewnie i nie ostatnia:
"(...) A jednak nawet najwymyślniejsza kampania promocyjna nie była w stanie zapewnić sukcesu perfumom C'est la vie! Ta barokowa kreacja mijała się całkowicie ze stylem lat dziewięćdziesiątych.
Już samo lepko-różowe opakowanie sprawiało, że perfumy prezentowały się cokolwiek obleśnie. Bezwzględne recenzentki orzekły: Sprawiają, że pachnie się, jak dziwka! Oznaczało to, że Christian Lacroix musi jeszcze jakiś czas się pouczyć (...)".
ibidem

Jak widać, nauka poszła w las. Ze szkodą dla barwnego świata mody.
Lecz może kiedyś marka w pełni odżyje...? Jak przed laty Balenciaga.
Byłoby wspaniale. :)
 

Rok produkcji i nos: 1990, Edouard Fléchier

Przeznaczenie: zapach stworzony dla kobiet (już nieprodukowany); jak pisałam, w zasadzie pozbawiony charakteru. Z początku o wyrazistości średnie, z czasem bardzo bliski skórze.

Trwałość: no, przynajmniej ta jest w porządku. :) W granicach siedmiu-ośmiu godzin

Grupa olfaktoryczna: kwiatowo-orientalna (oraz owocowa)

Skład:

ananas, brzoskwinia, malina, owoce i liście czarnej porzeczki, aldehydy, heliotrop, jaśmin, ylang-ylang, kłącze irysa, tuberoza, goździk (kwiat), róża, osmantus, kwiat pomarańczy, drewno cedrowe, drewno sandałowe, wanilia, paczuli, benzoes, ambra, piżmo
___
Dziś Cuir Noir z linii Armani Privé.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://www.guardian.co.uk/lifeandstyle/gallery/2009/may/29/christian-lacroix-fashion-retrospective
2. http://www.gautierdeblonde.com/portfolio_detail.lasso?first=7&categoryID=7
3. http://www.hipgirlie.com/2008/01/24/spring-2008-couture-hair-detail-christian-lacroix/

4 komentarze:

  1. Kiedy pisałaś "w sam raz dla osoby, która z rozkosznym uśmiechem na ustach popełni każde głupstwo, wpakuje się w nieliche tarapaty" już, już pomyślałam, że w sam raz dla mnie. Co prawda mój usmiech wcale nie jest rozkoszy, ale cóż ja na to poradzę? :) Potem doczytałam, ze na tle miłosnym i uznałam, ze jednak nie o mnie chodzi. :p

    OdpowiedzUsuń
  2. No cóż opakowanie faktycznie wygląda tanio...Nie podejmuję się komentowania zawartości gdyż nie znam :). Biorąc pod uwagę pomysły Lady Gagi stosunek do stwierdzenia "pachnieć jak dziwka" znacznie się zmienił. Myślę, że gdyby ktoś teraz umiejętnie rzucił takie stwierdzenie na temat nowo powstałych perfum do pólek rzucił by się tłum odmóżdżonych nastolatek :P

    OdpowiedzUsuń
  3. Sabbath - z całą pewnością nie dla Ciebie, uwierz. ;) To coś gorszego niż "Madmłazela" (wersji Noir nie znam jeszcze ;P ).
    No i nie wyobrażam sobie Ciebie na całodniowych zakupach ciuchowych. :D

    Polu - wiesz, pomysł na opakowanie mogłabym jeszcze "kupić", gdyby krył się w nim zapach choć trochę ciekawy [inna sprawa, że widać, jak mało forsy wyłożyła firma na zawodowych projektantów opakowań..].
    Co do "pachnie jak dziwka" to masz sto trzydzieści procent racji. :) Choć Lady Gaga lubi przede wszystkim szokować, to przecież jej słowa na nikim nie zrobiły piorunującego wrażenia. A perfumy o podobnej nazwie już istnieją, Putain des Palaces ELdO. :] Kampania promocyjna też się znajdzie (patrz Maria Lux}. ;> Z jednej strony dobrze, bo stygmatyzująca siła skojarzenia z prostytutkami osłabła. Z drugiej jednak nie za dobrze świadczy o naszych - jako społeczeństwa - fantazjach. Wśród nastolatków zwłaszcza, jak się zdaje. ;]
    Poza tym mamy kolejne potwierdzenie, ze dziś odebrano by C'est la vie zupełnie inaczej. ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Całkowicie nie zgadzam się z taką oceną perfum. C'est La Vie, dziś poszukiwane, osiągają kosmiczne ceny. Myślę, że po latach docenione. Zapach piękny, głęboki, interesujący, nie monotonny, przepełniony soczystą treścią. Zgodzę się, że można go nazwać barokowym, sensualnym. Ponadczasowe cudo!
    Dla interesujących, niebanalnych, pociągających kobiet, które znają swoją wartość.

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )