piątek, 10 sierpnia 2012

Jatki w kwaśnym sosie

Dziś będzie o trzech pachnidłach od Comme des Garçons, których użycie skutkuje u mnie natychmiastowymi reakcjami obronnymi. O ile w maleńkich ilościach nie przerażają, a wręcz wydają się ciekawe, o tyle stosowane globalnie skutecznie odstraszają mnie od nut świeżych. Nie, nie, nie.
Zapachy-potwory. Męczące, niebezpieczne dziwadła. Stuprocentowo naturalne zagrożenie dla życia na Ziemi. A do tego przypominają mi pewną czytaną niedawno książkę...


Fragment Warrena Fahy to eko-thriller, który oprócz - i tak niezbyt silnych - emocji gwarantuje czytelnikowi sympatyczną grę z teoriami naukowymi. Na kompletnie bzdurnych podstawach układając strukturę z silnie splecionych: nauki oraz produktów wyobraźni autora, które razem zapewnią nam kilka godzin fantastycznej, niekłamanej rozrywki. :) Oczywiście, o ile będziemy w stanie uchwycić konwencję i przestać zastanawiać się, jak u licha Wyspa Hendersa miałaby przetrwać zmiany klimatu oraz katastrofy na skalę światową, które kilkukrotnie "zapewniły" naszej planecie niemal całkowity reset jej mieszkańców? A to tylko pierwsza wątpliwość z brzegu. Jednak podczas lektury podobne myśli zaprzątały moją głowę tylko od czasu do czasu; o wiele ważniejsza okazała się Opowieść, jaką Mr Fahy miał do zaoferowania. :)  Nie zawiodłam się niemal w żadnym aspekcie.
Nawet, kiedy decyzję o dalszym losie zapomnianej przez Naturę i Historię wyspy podejmował dzielny Pan Prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki. Bo niby kto inny? ;) Pomimo kilku śmiesznostek nie mam książce nic do zarzucenia; albowiem kto z nas w cichości serca nie marzy o byciu świadkiem wydarzenia, które kompletnie odmieni nasze Wielkie Teorie, jak np. odkrycia życia pozaziemskiego, Atlantydy [której historia wcale nie byłaby wariacją na temat końca kultury minojskiej ;) ] czy właśnie miejsca pełnego kompletnie nam obcych gatunków fauny i flory? Czyż to nie byłaby wspaniała przygoda?
No właśnie...


A co, jeżeli nowo odkryty świat okazałby się śmiertelnym zagrożeniem dla rzeczywistości, która nas otacza? Podobny temat literatura czy kino podejmują regularnie [ostatnio na przykład Ridley Scott w Prometeuszu], Fragment w niniejszy trend wpisuje się znakomicie. A co do tego wszystkiego mają jakieś trzy śmierdziuchy od Comme des Garçons?
Czy naprawdę muszę tłumaczyć analogię? ;>

Boję się ich hegemonii; po prostu lękam się perfum świeżych, prostych i kwaśnych naraz. Niemiłe jest mi towarzystwo Play: Red oraz Rhubarb z Sherbetowej serii i Holygrace od CdG i Undercover. Lecz to dobrze, iż mogłam je poznać; dzięki temu wiem, czego jeszcze w olfaktorycznym świecie mam się wystrzegać. ;)

Okazało się, że organiczna kwasota czerwonej porzeczki (to żadna nowość) czy rabarbaru (niemiłe zaskoczenie) okazują się kompletnie nie do przejścia dla mojej skromnej osoby. Skutecznie obrzydzają mi całą kompozycję; szczególnie, jeśli nie towarzyszy im bogactwo akordów drzewno-kwiatowych, które to nuty umożliwiały mi testy np. damskich wersji Honour oraz Interlude marki Amouage. "Globalnie" żadnego z trzech wymienionych aromatów nie byłam w stanie znieść dłużej, niż trzy godziny.


Czuję się w nich, jak w interiorze Wyspy Hendersa bez, gwarantującego chwilowe choć przetrwanie, pojemnika ze słoną morską wodą. ;) Ma-ka-bra.

Red otwiera się przepastnym akordem lekko słodkiej zieleni, by wkrótce paść w objęcia cichutkiej strużki przypraw korzennych, z łagodnym pieprzem, cynamonem oraz anyżkiem na czele (jednak jest ich tam trchę więcej, niemożliwych do nazwania). Z czasem kwaśny akord nasila się, pokonuje zaporę z zieleni i przypraw, spycha w cień mirrową, ożywczą słodycz, zacyna żyć własnym życiem. Oscyluje od nawet ciekawej kwasoty wiśni po zatykającą nozdrza, obrzydliwie opanowaną (nawet perwersyjną w swej emocjonalnej oziębłości) czerwoną porzeczkę. Z czasem pojawia się akord skórzany, na powrót coś słodko-żywicznego, wywrotka pudru oraz intensywny, owocowy kwas, z każdą chwilą coraz silniej naznaczony subtelnym urokiem zgnilizny. ;>
W podsumowaniu: zabierzcie mnie stąd!!

Rhubarb natomiast rozpoczyna się toksyczną, soczystą i zieloną świeżością soków z łodygi tytułowej rośliny. Owija się wokół mnie jak pyton, szybko wzmagając zabójczy uścisk. Jest tak soczyście, zieloniutko i świeżo,  że muszę skorzystać z toalety. I to natychmmiast!!
Wybaczcie...
Kwiaty, wanilia i przyjemna woń dębiny? Pojawiają się przy aplikacji możliwie minimalnej, mocno przypudrowane acz szczęśliwie już nie równie śmiercionośne. Choć i tak dopiero w głębokiej bazie. Kiedy już wygrzebią się spod sterty chwastów, świeżo wyrwanych z grządki.


Najciekawsze jednak jest Holygrace, zapach gnijącej ziemi. Nakreślony subtelniejszą kreską; co nie znaczy, iż przyjaźniejszy Waszej udręczonej wiedźmie. ;) I tak pozostaje śmiertelnie niebezpieczny.
Nie wiem, co dokładnie odstręcza mnie w Holygrace, gdyż skład perfum wydaje się obiecujący. Jakie dokładnie składniki dają wspomniany efekt "gnijącej ziemi"? Gnijącej dzięki jakimś tajemniczym kwasom, dodajmy. Podejrzewam jakiś osobliwy miks różowego pieprzu z imbirem, styraksem oraz wetywerię, jednak pewności nie mam. Wiem, iż nuty przyprawowe doprowadzono tu ad absurdum, zupełnie niepotrzebnie opatrując je irytującym, gnilnym wyziewem spośród żywiołów mineralnego oraz roślinnego.
Całość okazuje się wysoce niestrawna.
Kadzidło? Kardamon? Jaśmin? Ambra? Wolne żarty!
Choć w tym pomyśle jest jakaś metoda: wszak marka Undercover, na której zlecenie powstała seria wód, tworzy lalki tak wstrętne, że faktycznie mogą kojarzyć się nawet ze zgniłą glebą. :]

Ogólnie trzy opisane wody - pachnidłami nie nazwę ich nigdy w życiu - okazały się tak świeże, nowoczesne i jasne, tak prostoduszne, urocze i w ogóle do rany przyłóż, że przywiodły mi na myśl jeszcze jedno skojarzenie, również nieziemskie. Tym razem z klasyki powieści s-f:

„Wyszedł mi naprzeciw i podniósł ramiona bezpośrednim, serdecznym gestem, jakby ujrzał starego znajomego.
- Witaj, witaj! Daj ci Bóg zdrowia... Jak to dobrze, że przyszedłeś nareszcie! (...) równocześnie kopnął mnie tak mocno i gwałtownie w goleń, że upadłem jak długi, i runął mi obu kolanami na brzuch (...) Nie odzywałem się, raczej zdezorientowany, ponieważ, przytwierdzając po kolei moje ręce do gruntu (...) mówił jednocześnie dalej: - Dobrze ci będzie, kochany... my prości, życzliwi, łagodnie nastrojeni, ja cię lubię i ty mnie polubisz, kochany (...) ze słowami 'Daj Bóg zdrowia', wbił w moją pierś [nożyce] jednym zamachem”.
Stanisław Lem, Dzienniki gwiazdowe
cytat via Orliński

Jak miło, prawda? ;)

Play: Red

Rok produkcji i nos: 2012, Antoine Maisondieu

Przeznaczenie: zapach typu uniseks, dzienny. Dość bliski ciału.

Trwałość: bd.

 Grupa olfaktoryczna: orientalno-przyprawowa (hłe, hłe, hłe...)

Skład:

różowy pieprz, czerwona mandarynka, Safraleine (chemiczny odpowiednik szafranu?), akord wiśni, czerwona porzeczka, cynamon, geranium, osmantus, mirra, balsam tolutański


Sherbet: Rhubarb

Rok produkcji i nos: 2003, Bertrand Duchaufour

Przeznaczenie: zapach typu uniseks, dzienny, o kolosalnej emanacji oraz średnim sillage.

Trwałość: bd.

Grupa olfaktoryczna: świeżo-kwiatowa

Skład:

Nuta głowy: rabarbar, liczi
Nuta serca: orchidea, kamelia
Nuta bazy: drewno wenge, wanilia, drewno dębu


Holygrace

Rok produkcji i nos: 2010, ??

Przeznaczenie: zapach typu uniseks, o dość sporej mocy.

Trwałość: bd.

Grupa olfaktoryczna: orientalno-przyprawowa (po raz kolejny: hłe, hłe, hłe...)

Skład:

purpurowy imbir, kardamon, wanilia, bergamotka, wetyweria, różowy pieprz, jaśmin, papryka, janowiec barwierski, kadzidło, styraks, ambra
___
Dziś noszę Piper Officinarum od Ex Vinis.

P.S.
Trzy pierwsze ilustracje pochodzą ze strony Warrena Fahy: http://www.warrenfahy.com/page_gallery.html

4 komentarze:

  1. Oj tam oj tam. Wszystkie fajne. Pierwszy fajny po prostu, drugi śliczny., trzecie taki trochę zbyt nijaki. Ale że Cię tak sponiewierały? Musi niegrzeczna byłaś i Cię boziowie pokarali tym, zę Ci się śliczny Rhubarb biesi. Mam nadzieję, ze przynajmniej niegrzeczność warta była tej okrutnej kary. ;)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie znam żadnego z powyższych zapachów, ale od dawna kusi mnie Red (chyba głównie za sprawa flakonu ;-) Jeśli jednak okaże się, że mój czuły na anyżek nos wyczuje w tych perfumach ów składnik, to obawiam się, że się nie polubimy ;-)

    Sherbet, choć mdły z wyglądu, wydaje się nieco ciekawszy (uwielbiam rabarbar odkąd poznałam perfumy Jean Charles Brosseau Atlas Cedar).

    Najgorszy (przynajmniej) z opisu jest dla mnie jednak Holygrace -jaśminu w perfumach "nie zniesę" ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja także nie znam żadnego z pachnideł, które wymieniłaś. Rhubarb kusił po lekturze dotychczasowych recenzji, teraz kusi jakby mniej choć rabarbar lubię.
    Lubię i już.

    OdpowiedzUsuń
  4. Sabbath - fajne, fajne. Jak niespodziewane spotkanie z Wladem Palownikiem. ;> Postać barwna, niejednoznaczna, nawet dowcipna ale za nic nie chciałabym natknąć się na niego. W XV wieku a tym bardziej - teraz. :))
    Mnie boziowie nie pokarali; prędzej Ciebie, wybiórczą anosmią na te koszmarki karząc. ;) Choć też mam nadzieję, że niegrzeczność była tego warta. :)

    Olfaktorio - oprócz Red jest jeszcze Black i Green, różniące się oczywiście kolorem ale już nie dizajnem flakonów. A już ich zawartość jest o całe niebo fajniejsza. :)
    W mojej opinii seria Sherbet celowo - jak jej rówieśniczki: Kadzidlana, Czerwona i Liściasta - ujrzała światło dzienne w nieatrakcyjnych, "niszowych" flakonach. Bo liczy się wnętrze, nie powierzchowność. :) Co do rabarbaru (czy szerzej, kwasoty) natomiast myślę, że możesz przetestować Honour oraz Interlude Woman od Amouage; są delikatniejsze. Choć nasze nosy różnią się od siebie diametralnie, więc za nic nie ręczę. ;) Atlas Cedar na przykład mnie śmierdzi. ;))
    Holygrace jest fe i tak ale jaśminu w nim nie czuję. Zresztą jaśmin jaśminowi nierówny. Ty na każdy źle reagujesz?

    Rybko - może jednak spróbuj? Zawszeć co testy osobiste to inne wrażenia. :) No i Ty przecież czasem lubisz lekkie, świeże perfumy; może więc warto na nowo się zainteresować? Poza tym jestem ciekawa, o czym Rabarbar by Ci opowiedział. ;)

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )