czwartek, 30 sierpnia 2012

Dwie drogi wojownika

O korridzie w kontekście pewnego zapachu napisano już wszystko, co było do napisania [z tego, co pamiętam, Sabbath zamieściła u siebie nawet wstrząsający filmik z zapisem ostatnich chwil pewnego udręczonego hiszpańskiego byka; i za to należą jej się słowa uznania], lecz postanowiłam, że i ja swoje trzy grosze muszę dołożyć. Choćby dlatego, że bez kronikarskiego wynotowania opisu Siódemki od Loewe nie wyobrażam sobie recenzji jej pięknego pierwowzoru...
Zacznę jednak od propozycji hiszpańskiej.


Od chwili premiery 7 wszyscy zainteresowani tematem wiedzą, iż na twarz zapachu wybrano hiszpańskiego matadora, Cayetano Riverę Ordóñeza, co zresztą w całym perfumomaniackim świecie wzbudziło kontrowersje i sprowokowało komentarze. Zazwyczaj negatywne, choć pozytywne często podkreślały symboliczny wymiar korridy. Nie tylko jako jednego z wyznaczników hiszpańskiej tożsamości, lecz również jako wydarzenia społecznego, obrzędu parareligijnego. Co i dla mnie nie jest żadną nowiną: w końcu byk zajmuje w kulturze Europy poczesne miejsce jako symbol siły, boskości, męskiej energii, czasem też zaświatów; od Krety przez starożytną  Grecję (że wspomnę tylko Minotaura oraz Zeusa-byka, który porwał Europę) po współczesną Hiszpanię.
Doprawdy, nie trzeba być historykiem, archeologiem czy kulturoznawcą, by zrozumieć symboliczne przesłanie oraz moc, jaka się w nim kryje: oto człowiek, zwyczajny mężczyzna (to ważne!) staje oko w oko z pradawnym bogiem czy potworem. Wielkim, silnym, wściekłym samcem, który pragnie jego krwi. Staje uzbrojony jedynie we własną odwagę, płachtę służącą do zmylenia przeciwnika (swoistą pelerynę-niewidkę ;) ) oraz broń białą; przynajmniej w założeniu. I cóż ów zwykły, pozbawiony boskich supermocy mężczyzna robi? Oczywiście pokonuje bestię. :) Na krótki moment staje się Tezeuszem, który przechytrzył Minotaura, Heraklesem zwyciężającym hydrę lernejską, Dawidem triumfującym nad Goliatem, etc., etc. Klasycznym przykładem herosa solarnego [TU macie groteskowo zawężoną definicję, niemniej sugerującą trafnie, w czym rzecz].

Problem w tym, że człowiek nie byłby sobą, gdyby nie próbował wadzić się ze swoimi bogami czy starać się przechytrzyć własne demony. To pewnie dlatego walka z bykiem przeniosła się na zamknięte areny, zaś główny aktor przedstawienia (nie, nie byk ;) ) otrzymywał sporą grupę pomocników mających za zadanie rozwścieczyć zwierzę a w razie czego - nie dopuścić do tego, by herosowi stała się krzywda. Zresztą ten zjawia się już na gotowe, gdy biednemu zwierzęciu z karku sterczą jaskrawe [po raz kolejny: nie bez przyczyny takie barwne] piki. I po krótkiej a dramatycznej walce zadaje bykowi śmiertelny cios. Choć czy aby na pewno jest on śmiertelny, okazuje się po chwili. :]
Brzmi okrutnie, ale jeszcze - w jakiś tam bezduszny, przednowoczesny sposób - jest do przyjęcia. Włosy na karku jeżą się dopiero, kiedy sobie uświadomimy, w jaki jeszcze sposób ludzie postanowili ułatwić sobie obrzędowe zmagania z samcem krowy. Otóż na kilka dni przed walką zwierzę teoretycznie traktowane jest jak bóg, król i wybraniec: niczym na tronie upychane w wąskim boksie, w którym byk może tylko stać. Na jego cześć trwa wielka feta, z muzyką i śpiewami włącznie. Wyjąwszy ucztę. Podczas ostatnich chwil przed śmiercią bykowi nie podaje się jedzenia [widać powiedzenie, że "mężczyzna jak głodny, to zły" w Hiszpanii rozciąga się i na zwierzęta, przynajmniej jednego gatunku ;] ], przez ostatnie godziny także i wody. Odpowiedni ludzie mają za zadanie hałasować nad głową zmęczonego, głodnego i spragnionego zwierzęcia, przez co pozbawia się je również snu.
I tak do dnia korridy, kiedy wymęczone do granic możliwości stworzenie trafia na arenę, gdzie jest straszone, torturowane, doprowadzane do sytuacji, w której instynkt mówi mu, że wszystko na świecie jest jego wrogiem i gdzie wreszcie - może zmierzyć się z "herosem". A raczej dać mu się zarżnąć ku ogólnej uciesze gawiedzi. Muszę Wam wyznać, że trochę ją rozumiem, tę gawiedź: odkąd publiczne egzekucje wyszły z mody, już nic nie cieszy tak, jak korrida. ;>

Prawdziwa walka człowieka, zwykłego mężczyzny, z potężnym, silnym, wściekłym wrogiem.
Ofiara niezbędna, by świat mógł trwać dalej.
Jak fajnie, prawda? :> Jak ci Hiszpanie się dla nas poświęcają!


A przecież, jeżeli 7 musi już kojarzyć się z korridą, istnieje inna jej odmiana!
We francuskim regionie Camargue, w pewien sposób odciętym od świata za pomocą wodnych barier naturalnych, zachowało się wiele nietypowych dla sąsiednich krain zwyczajów. Wśród nich odmiana korridy, równie jak hiszpańska wyczekiwanej, celebrowanej i otoczonej społeczną estymą. Do zawodów stają mężczyźni, których zadaniem jest zdobyć czerwoną wstążeczkę, przyczepioną do byczego czoła. Zwycięzcą, ichnią wersją matadora oraz herosem solarnym jest człowiek, który zbierze najwięcej czerwonych szmatek a i żadnej nie upuści, uciekając z areny przed rozdrażnionym bykiem. Obywa się bez pik i tortur, zaś po zawodach zwierzę wraca do stajni. Ciemna strona przygotowań zwierzęcia do "występu" kończy się na głodzeniu a dostarczanie ludziom rozrywki przypomina raczej chore fikołki fok w cyrku niż film gore.
Wilk syty i owca (znaczy byk) cała, chciałoby się powiedzieć.

I tak właśnie chciałabym widzieć Siódemkę, zapach czystego, lekko słodkiego, delikatnie aldehydowo-rumiankowo-jałowcowego kadzidlanego mydła. Przywodzący na myśl bardzo, bardzo wydelikaconą wersję Cardinala Heeleya czy Avignonu od Comme des Garçons: rozjaśnionego, ocieplonego i wygładzonego. Lecz przede wszystkim inną kompozycję ze słynnej kadzidlanej serii; tę, której do tej pory jeszcze nie opisałam. ;)
Obydwie mieszaniny łączy kadzidło naturalistyczne choć niezbyt gęste, pozornie lekkie oraz zwięzłe. Podkreślone suchą, bardzo dyskretną wetywerią oraz równie stonowanym, odświeżającym cedrem. Jednak propozycja od Loewe okazuje się bardziej słodka i jakby przykrojona do potrzeb masowego klienta (choć i tak niebywale oryginalna na tle tego, co obecnie zajmuje perfumeryjne półki), rozpogodzona zielonym jabłuszkiem, które razem z lekkimi, jasnymi kwiatami tworzy przyjemną, letnią oraz łatwą do przyswojenia pulpę. Mam wrażenie, że to ona uwypukla wspomniane już podobieństwo do Cardinala czy Avignonu, nadając wspomnianym nutom drzewnych słodkiego, "rzymskokatolickiego" wydźwięku.

Całość okazuje się przyjemna, starannie przemyślana, o jawnej wartości artystycznej.
Co w zestawieniu z "heroicznym" skojarzeniem wydaje się jeszcze bardziej okrutne; bezczelnie, nieskrępowanie cyniczne.
Smutno mi z tego powodu. I nawet Camargue nic w tym względzie nie zmieni. :/
Nie chcę Siódemki.


Czego nie mogę powiedzieć o jej, wspomnianym na wstępie, pierwowzorze (przynajmniej ja tak czuję), czyli Kyoto od Comme des Garçons. ;) Które uwielbiam szczerze a spontanicznie.
Co jest dosyć dziwne, kiedy weźmie się pod uwagę, że olfaktoryczna lakoniczność raczej nie jest tym, co tygryski lubią najbardziej. ;) Widać, prawdziwa sztuka broni się sama i czarowi Kyoto musi ulec nawet taka miłośniczka mocy i węchowej oksymoroniczności, jak moja skromna osoba. :D Bo przecież jest czemu.

Kompozycja doskonale wyważona, cicha, wycofana. Skulona albo pochylona; lecz nie ze strachu lub pokory a z racji dobrego wychowania, połączonego z pragnieniem zachowania własnych myśli, uczuć, emocji tylko dla siebie. Rygorystycznie dżentelmeńska, posłuszna kodeksowi Bushido, szlachetna, wytrwała, sprawiedliwa - aż do bólu, bez zważania na więzy krwi czy przyjaźni. Niezłomna ponad wszystko, trwała niczym spiż.

"Jeśli książę jest pełen cnót, ludzie lgną do niego, wraz z ludźmi przychodzi ziemia, z ziemią z kolei - bogactwo, a bogactwo da mu nagrodę za szlachetność ducha. Cnota więc jest korzeniem, a bogactwo pędem".
Konfucjusz

Otwiera się aromatem lekko gorzkiego, pozbawionego dodatków płonącego olibanum, czystego dosłownie i w przenośni. Szybko jednak dołącza don dwugłos cedru oraz cyprysu, obu jednak stonowanych i cichych. W ogóle "cisza" jest jednym ze słów-kluczy niezbędnych do zrozumienia Kyoto. Innym jest "umiar". Ów cechuje akord grzecznej, suchej choć cienistej, delikatnej wetywerii, wspomaganej przez kocankę, ledwie zasugerowaną, by nie zdołała zburzyć wątłej, stoickiej równowagi mieszanki. Niewiele więcej jest paczuli, które delikatnie osadza pozostałe nuty na ziemi, okazuje się elementem niezbędnym dla zachowania równowagi.
Kolejnym słowem-kluczem jest "harmonia". By ją osiągnąć, należy do kompozycji dodać delikatny, łagodnie zarysowany, pogodny element słodyczy. Ta ujawnia się w akordzie ambrowym, złożonym z odrobiny wanilii z tonką, jeszcze mniejszej ilości olejku różanego oraz dosłownie szczypty przypraw korzennych (głównie cynamonu, kardamonu oraz goździków, o ile mogę wyrokować na podstawie tak drobniuteńkiej dawki :) ). Dzięki nim całość, osnuta wokół wyczuwalnej od początku do końca nuty głównej, utrzymuje delikatną, pełną wyrozumiałości równowagę. Świadomą swojej mocy ale również i tego, jak kruche może być - a faktycznie jest - jej życie. :) Ostatnim słowem-kluczem okazuje się "empatia".
Bez niej nigdy nie zrozumiemy ani siebie, ani otaczającego nas świata. Bez niej nie osiągniemy niebiańskiej, boskiej równowagi. Nawet, jeżeli jesteśmy silni i mamy na to dowody. ;)
Kadzidło, które nie chce dominować, pozostałe akordy pilnują, by nie przyćmić gwiazdy lecz w jej tle prezentować się godnie; po prostu trwają razem, w ciszy i kontemplacji. Takie jest Kyoto.

"Wojownik, który na zewnątrz nie okazuje odwagi, a w sercu nie nagromadzi tyle współczucia, żeby mu pierś rozrywało, nie będzie umiał przestrzegać prawdziwych zasad rzemiosła wojennego. Samuraje zaś, którzy na jednym ramieniu dźwigają lojalność i oddanie wobec pana, a na drugim odwagę i współczucie, a dźwigają je w dzień i w nocy, aż do bólu ramion - w wystarczającym stopniu wypełniają swoją powinność. Samuraj z samą tylko odwagą, bez współczucia, niechybnie przepadnie, i wiele znamy takich przypadków z dawnych i nowych czasów."
buddyjski mnich Tannen

Widzicie różnicę między obiema kompozycjami? Między kontekstami, w których je osadzono?
Czy muszę mówić, który świat mnie jest bliższy i dlaczego?

Loewe, 7 Pour Homme

Rok produkcji i nos: 2010, Emilio Valeros

Przeznaczenie: zapach stworzony dla mężczyzn, choć według mnie to uniseks. Dla miłośników bezpretensjonalnych kadzideł oraz dla wszystkich, którym nie przeszkadza niefortunny sposób na promocję wody.

Trwałość: około siedmiu-ośmiu godzin

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-drzewna



Skład:

Nuta głowy: czerwone jabłko, pieprz
Nuta serca: konwalia, neroli, róża, kadzidło frankońskie
Nuta bazy: drewno cedrowe, wetyweria, piżmo


Comme des Garçons, Series 3 Incense: Kyoto

Rok produkcji i nos: 2002, Bertrand Duchaufour

Przeznaczenie: zapach typu uniseks, bliski skórze choć wyczuwalny, sferyczny; na wszelkie okazje oraz pory dnia czy nocy

Trwałość: ech, jak to CdG, mogłaby być lepsza - w granicach pięciu-sześciu godzin

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-drzewna

Skład:

drewno cedrowe, paczuli, cyprys, kawa, kadzidło frankońskie, drewno tekowe, wetyweria, kocanka, ambra
___
Akurat miałam na sobie Kanz od SoOud, ale zapach już się zmył (po trzech godzinach zostały resztki bazy).


Na zakończenie chciałabym asekurancko coś zadeklarować. ;) Jeśli zdarzy się cud i Señor Cayetano Rivera Ordóñez trafi na tę stronę i zobaczy, jak potraktowałam jego podobiznę [z czego jestem średnio dumna, jednak nie mogłam się powstrzymać. Prawda, że wybitna ze mnie komputerowa graficzka? ;)) ] miałabym nadzieję na kolejny cud: aby CRO znał kogoś, kto zna język polski. Gdyż to w nim chciałabym go przeprosić: karykaturze poddałam nie fotografowaną osobę, do której prywatnie nic nie mam lecz "sport", który osoba ta uprawia, jak również towarzyszący mu okrutny proceder. Zawzięłam się więc na symbol, nie na człowieka jako takiego.
Poza tym miałabym nadzieję na to, że owemu domniemanemu tłumaczowi nieobca będzie polska epopeja narodowa, z której znam jeden stosowny ustęp (nawet tematyka cokolwiek zbliżona ;) ): "Niedźwiedziu głupi! Gdybyś w mateczniku siedział, nigdy by się o tobie Wojski nie dowiedział". :>
To tyle, jeśli chodzi o sprostowanie. :)


P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
Dwie pierwsze pochodzą z Flickrowego kanału użytkownika nazwiskiem Matteo Conta. Naprawdę ma facet oko do szczegółów. :)
Trzecia natomiast przybyła z DeviantArta. To Katana autorstwa Chryonic.

Oba cytaty zaczerpnęłam z Wikipedii.

9 komentarzy:

  1. Pozwolę sobie bardzo niepolitycznie powiedzieć , że ten co wykorzystał torreadora jako twarz Loewe7 jest ciężkim idiotą - co ma piernik do wiatraka , kadzidło do torrera ? Sama corrida to barbarzyństwo i torturowanie niewinnych zwierząt , które powinno zniknąć z powierzchni ziemi , a z pewnością nie być umieszczane w reklamie perfum , co jest wyjątkowym kretynizmem . Bo sama Siódemka pachnie porządnie i jako żywo żadnych krwawych skojarzeń nie wywołuje . I wolę , żeby "twarz" Siódemki zarabiał jako model reklamując perfumy , niż zabijał byki , a fu . Może go biznes reklamowy wciągnie i odejdzie od zawodu , oby...

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie z początku też nie chciało się wierzyć, że wzięli prawdziwego do reklamy. Ale potem sobie przypomniałam, że bykobójcy mają w Hiszpanii status gwiazd, więc w zasadzie wszystko do siebie pasuje. Zakochana-w-wampirze (brr..) Kristen Steward mnie tak pasuje do ogólnego skojarzenia z marką Balenciaga jak wół do karety a jednak ich nowe perfumy może promować. :/ Nie w tym rzecz; ważne, aby produkt sprzedał się na pniu; co modna aktorka - albo uwielbiany przez rodaków "sportowiec" - zapewni bez kłopotów.
    Swoją drogą z ciekawości wyguglałam gościa i chyba nie ma szans na inna karierę; pochodzi z rodziny matadorów, więc tradycja i te sprawy... Jego ojcu kostium na jakieś super-ważne "zawody" [trzęsie mną, kiedy myślę o korridzie w TAKI sposób] projektował sam Picasso, panu Kajetanowi natomiast Giorgio Armani i w ogóle. Niech się wypchają.
    Zawód kata jakoś potrafił wyginąć (poza jakimiś barbarzyńskimi rejonami Ziemi, z USA na czele :> ), to i oni mogą się przebranżowić.

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja muszę wyznać, że mnie Loewe 7 zwyczajnie się nie podoba. Byłam nastawiona na ciekawy zapach zepsuty idiotycznym marketingiem, a gdy przetestowałam... on zwyczajnie mnie drażni. Niby w pierwszej chwili jest dobrze, ale po chwili coś, sama nie wiem co, mnie w tym zapachu irytuje.
    Do corridy mam podobny stosunek, tak. A ile razy w telewizji pokazują gonitwę byków w Pampelunie i donoszą o ilości stratowanych osób, ma miejsce stały rytuał - moja Mama prycha z pogardą, po czym wygłasza bezlitosne stwierdzenie "Dobrze im tak" ;)

    A, no i piękna perspektywa na TYM zdjęciu ;P

    OdpowiedzUsuń
  4. W takim razie powinnaś się cieszyć, bo dylemat moralny ominął Cię szerokim łukiem. ;) Nie wiem, Cię może drażnić: nie przypadkiem ta pulpa albo pieczone jabłko, które ludzie w 7 też wyczuwają? Jakby nie patrzeć, ono nie pasuje do kadzidła. :D No i sam zapach nie umywa się co słynnej serii kadzidlanej, to też nie bez znaczenia.
    [Choć dla mnie jest lepszy od Zagorska i Ouarzazate - ale to po prostu nie są moi faworyci ;] ]

    Muszę przyznać, że rozumiem Twoją Mamę, świetnie. :> Zresztą, ta cała gonitwa to kolejny akt obrzędu; wzięła się stąd, że byki zaganiano na rzeź na stadionie (bo w Pampelunie ma miejsce też wielka korrida) a obserwujący je tłum wyrwał się spod kontroli i wlazł zwierzętom pod kopyta. No to dlaczego by tego nie kontynuować rokrocznie? ;> Hiszpanie to chory naród.. :]

    Ale że co? Że torrera "coś" zwampiryzuje i ten stanie się Adolfem czy o któreś zdjęcie wyżej, bo nie rozumiem..

    OdpowiedzUsuń
  5. Właśnie przyszło mi na myśl, że chodziło Ci o katanę... :) Fakt, nie chciałam zamieszczać całego miecza, bo to byłoby.. hm, chyba zbyt dosłowne jak na Kyoto. ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Cóż za zbieżność faktów. akurat dzisiaj noszę Loewe 7. Mi na mnie pachnie cudownie zmysłowo i tego się będę trzymać. Mam odlewkę ze wspólnych zakupów i na razie wystarczy mi :). Ale ogólnie dla mojego nosa na mojej skórze ten zapach jest kompletny tak, że nic bym tam nie dodała ani nic nie ujęła. W dodatku daje mi dużo frajdy bo pachnie calutki dzień.

    OdpowiedzUsuń
  7. No skoro tak, to też dobrze. :) Świetnie, że Ci pasuje. Jeżeli jeszcze nie masz obiekcji co do reklamy, to już w ogóle świetnie. Co piszę bez ironii, są różne wrażliwości w końcu, sobie równorzędne.
    Odlewkę ze wspólnych zakupów mam i ja. :) I też mi wystarczy; bez "na razie". Choć tylko dlatego, że nie potrzebuję kolejnego Kyoto. ;) Gdyby nie ono, gdybym nie widziała tak wielkiego podobieństwa, kto wie, czy kiedyś nie musiałabym tłumaczyć samej siebie przed sobą? ;]]

    OdpowiedzUsuń
  8. A ja Loewe poznałam i polubiłam nie znając reklamy i do tej pory jej nie widziałam i nie mam zamiaru oglądać :P Do Kyoto 7 nie jest podobna - przynajmniej na mnie .

    OdpowiedzUsuń
  9. Reklama wbrew pozorom wcale nie szokuje: ot, wojownik szykuje się do walki, fizycznie i psychicznie, co przedstawiono w sposób szykowny tak, jak i samo 7. Najbardziej szokuje kontrast.
    Dla mnie Kyoto to ewidentne zestawienie (plus elementy Avignonu :) ).

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )