środa, 6 lipca 2011

Panna z lwem, czyli sztuka marketingu :)

Droga od pomysłu na nowe perfumy po ustawienie flakonów na półkach perfumerii jest długa i dosyć skomplikowana. Szczególnie w dzisiejszych czasach, kiedy silą napędową głównonurtowego perfumiarstwa stały się przede wszystkim potrzeby rynku oraz postępujący egalitaryzm "pachnącego biznesu".
Podejrzewam, że przy rosnącej liczbie syntetycznych komponentów, coraz bogatszej puli inwestorów a więc przy stosunkowo niskich cenach gotowych flakonów nie jest łatwo utrzymać przy życiu mit perfum jako synonimu luksusu oraz najprawdziwszego szyku. Bo niby jaką tajemnicę kryją w sobie kolejne bolesne śmierdziuchy Lacoste czy - trywializująca zawartość sklepowych półek - gorączka złota, jaka ostatnimi czasy ogarnęła dyrektor kreatywną marki Gucci? W sukurs przychodzi reklama.
Tym ciekawsza, im bardziej nietypowa, co tyczy się także szczegółów całej akcji promocyjnej.


Jedną z ostatnich kampanii oceniam bardzo wysoko. Czemu?
Wyobraźcie sobie materiały promocyjne, które oprócz kilku wypasionych spotów o niczym, setek wyfotoszopowanych, odrealnionych zdjęć reklamowych oraz steku bzdur przeznaczonego do publikacji w prasie bądź na portalach internetowych oferują nam jeszcze: fotografie z tzw. backstage'u czy kilka słów od twórców kompozycji zapachowej. Zaś sama "gotowa do użytku" kampania utrzymana jest w konsekwentnej, acz nieco kontrowersyjnej stylistyce.
Marketingowcy, którzy w dzisiejszych czasach traktują potencjalnego klienta (w miarę) poważnie? To coś nowego! ;)

"Pragnęliśmy zaprezentować lśniący i uzależniający zapach, o zdecydowanie intymnym i nowoczesnym charakterze, który każda kobieta będzie mogła uznać za swój".

...Jak mieli zgodnie wyznać Olivier Polge oraz Sophie Labbé, twórcy najmłodszego dziecka marki Bulgari, Mon Jasmin Noir.
Faktycznie któreś z nich ma na sumieniu podobne słowa czy też zwyczajnie włożono im je w usta, bez różnicy. Grunt, że wreszcie powszechnie znana marka przestała ukrywać wynajętych kompozytorów po szafach i schowkach na szczotki. ;) Brawo!

Już samo to wystarczy, aby na nowe pachnidło spojrzeć trochę łaskawszym okiem. :) Jeśli dodać, że "twarzą" premierowego zapachu została aktorka utalentowana i z powodzeniem wymykająca się łatwemu zaszufladkowaniu, sprawiająca wrażenie osoby żywiołowej oraz niegłupiej, wówczas okazuje się, iż nawet niski stopień oryginalności powodu całego zamieszania nie jest w stanie obrzydzić mi ogółu przedsięwzięcia. Oto, co znaczy spójna wizja marketingowa! ;)


Od razu zaznaczę, że patrząc z dystansu Mon Jasmin Noir nie da rady nazwać zapachem złym, niekoniecznie jest też nudny. Nie, nie! Mamy do czynienia z kompozycją, która znakomicie trafiła w "swój" czas i miejsce. Wróżę jej, przynajmniej umiarkowany, sukces. Lecz rzetelność recenzencka każe mi przypomnieć sobie, ileż to razy ostatnio wąchałam coś, co doborem składników, rozwojem bądź duchem przypominało mojego dzisiejszego bohatera: najnowsza Balenciaga, Divina od La Perla, Fleur de Cristal Lalique, Aura marki Svarovski, Nina l'Elixir... Trochę tego dużo, nie sądzicie?

Mimo jawnej wtórności młodszy brat klasycznego Jasmin Noir pozostaje zapachem dziewczęcym, pełnym radości i wdzięku. Otwiera się musującym akcentem słodko-kwiatowo-drzewnym. Wyczuwam coś w rodzaju orzeźwiającego drinka z szampana i soku pomarańczowego z nieznacznym dodatkiem zmiażdżonych, przejrzałych owoców jagodowych [głównie truskawek i borówek amerykańskich :) ]; akord wibrujący, radosny, ożywczy; słodki i popularny. Wkrótce staje się jeszcze silniejszy, dzięki dodatkowi niecodziennego, jednocześnie suchego i nasyconego cedru. Mieszanka cedrowo-szampańska staje się prawdziwym świeżym i słodkim killerem! :)
Kiedy misja zaciekawienia klienta kończy się sukcesem, czas przejść dalej, ku sercu mieszaniny. W nim owoce cichną, zaś cedr łączy się z nutami miękkimi, jasnymi oraz kremowymi. Sandałowiec (a może gwajak?) otula się płaszczem z lekkiego białego kwiecia; konwalia, jaśmin, coś w stylu gardenii nadają kompozycji miękkości i bardziej stereotypowo kobiecego rysu. To ukłon w stronę nieco starszej klienteli. Żeby nie było jednak zbyt miałko, nadal istotny jest akord drewna cedrowego, przepełniony zimnymi, nieco dystansującymi sokami. W miarę upływu czasu MJN dryfuje w stronę niezobowiązującego, świetlistego pudru. Laboratoryjne wcielenie piżma łączy się z paczulowymi popłuczynami, by otumanić cedr, resztki kwiatów, nawet widmo szampańskiej uwertury. Słodycz miesza się ze świeżością a to wszystko w bezpiecznym, mało oryginalnym otoczeniu.


Lecz nie mam prawa narzekać. Bo i jak, kiedy błogi nastrój potęguje lektura takich oto wyznań:

"Zacząłem od cennego wyciągu z jaśminu wielkolistnego, potem dodałem trochę jaśminu zwanego anielskimi skrzydłami – to delikatny kwiat z długimi uroczymi płatkami; cudownie komponuje się z istotą perfum Mon Jasmin Noir : jest zaskakujący, promienny, świeży i elegancki. Nuta serca to zmysłowy, aksamitny zapach cennego drewna: drzewa kaszmirowego, cedru i paczuli, związanych ze sobą kremowym finałem".

Olivier Polge

Zaś pani Labbé uzupełnia powyższą wizję o spostrzeżenie:

"Skojarzenia z piżmowym nugatem: miękkie i uzależniające skontrastowane z wibracjami białego drewna sprawiają, że samo centrum zapachu jest bardzo zmysłowe".

Natomiast całość ujęto w nieco zreformowany typowy flakon Bulgari, tym razem o bardziej opływowych, "kobiecych" kształtach. A o wszystkim postanowiono opowiedzieć przyszłym klientom za pomocą rewelacyjnej, świadomie przerysowanej reklamy. Akademistyczne przeestetyzowanie obrazu połączone z kampowym dystansem do własnego dzieła sprawia, że reklama Mon Jasmin Noir to smakowita porcja sztuki wizualnej! :) Do tego imponująco konsekwentnej. Z tej perspektywy widać, że zawartość flakonu w zasadzie nie różni się od jego handlowej otoczki. To ten sam rodzaj flirtu z popularnym kiczem i Kulturą Wysoką jednocześnie. ;)
Mimo, że nadal wolę oryginał, miło mi będzie zużyć próbkę MJN do końca. Ani to grzech, ani wstyd.

Rok produkcji i nos(y): 2011, Sophie Labbé i Olivier Polge

Przeznaczenie: sympatyczny kobiecy zapach na wszelkie okazje. Niezbyt oryginalny, za to o młodzieńczym duchu i bardzo "noszalny". Emanacja początkowo znaczna, z czasem pachnidło staje się coraz bliższe skórze.

Trwałość: w granicach dziewięciu godzin

Grupa olfaktoryczna: kwiatowo-drzewna




Skład:

Nuta głowy: cytrusy, konwalia, przyprawy
Nuta serca: drewno cedrowe, jaśmin
Nuta bazy: paczuli, piżmo, nugat, nuty drzewne
___
Dziś noszę le Temps des Reines od Isabel Derroisné.

P.S.
Wszystkie, poza ostatnią, ilustracje pochodzą z portalu Flickr:
http://www.flickr.com/photos/kikidunst_9/5478080188/in/photostream/
Cytaty za portalami Wizaż.pl i Osmoz.com

8 komentarzy:

  1. Ach, jak spodobałby Ci się cykl dokumentalny, jaki u nas nadaje właśnie BBC4 (kanał bardzo ambitny), poświęcony perfumom. Może będzie w Pl? W każdym razie obiecuję co nieco o nim napisać.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawy blog.
    Zapraszam do mnie

    http://kartasia-kj.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. To Kirsten nosi okulary????
    Perfum niestety nie znam ale teraz juz musze nadrobic. ;))
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Aniu - chodzi o to: http://www.bbc.co.uk/programmes/b0129dlf ? Sądząc z opinii w necie faktycznie powinno mi się spodobać. Dzięki za informację! :) Teraz pozostaje tylko żyć nadzieją na szybki refleks polskich stacji (jaasne ;) ) bo filmik niestety odmawia współpracy z moim IP.
    Więc tym bardziej czekam na Twoją relację prosto z miejsca zdarzeń. ;)

    Kartasiu - dzięki za wizytę; zajrzałam i do Ciebie. Choć szafiarstwo nie jest moim ulubionym tematem, trzymam za Ciebie kciuki. :)

    Anonimie/Anonimko - też się zdziwiłam. :) Bo również odniosłam wrażenie, że to jej prywatne okulary.
    A Mon Jasmin Noir warto poznać.. przy okazji. :)
    Od-pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. To nie filmik - to cały program, na tzw. iPlayer. iPlayer umożliwia oglądanie programow BBC w sieci, ale tylko abonentom BBC z UK (sorry, ale jest to słuszne, my za to płacimy, dlaczego nie-abonent miałby mieć za darmo?). Są plany udostępnienia iPlayer w innych krajach Europy, w formie aplikacji, ale oczywiscie odpłatnie (liczba chętnych w masowo piratującej Polsce: 3 i pół osoby).

    OdpowiedzUsuń
  6. Spoko, domyśliłam się później. :) Podczas pisania odpowiedzi gonił mnie czas, więc nie przejrzałam strony dokładnie.
    Rozumiem, nie wnoszę pretensji. Trzy i pół osoby na określoną ilość czy w ogóle? :O
    Wiesz, nie chcę bronić piratów, też nie lubię podrób, ale myślę, że ilość trefnych multimediów w Pl zmniejszyłaby się sporo, gdyby tutejsze pensje były zbliżone do pułapu brytyjskiego; a tak nie mamy ani forsy, ani dostępu do dóbr kultury szeroko rozumianej. Ergo: nie dziwię się piratom.
    Inna sprawa to myślenie, że kto płaci za "legal" jest naiwniakiem - tego nie akceptuję.

    OdpowiedzUsuń
  7. No niestety to ma więcej wspólnego z postawą, niż zarobkami - znam takich, którym się dobrze powodzi, a tez oglądają seriale w sieci etc. Jest to część szerszego problemu, jakim jest nierespektowanie prawa i warcholstwo - ale dopóki będziemy mieli martwe ( i debilne) prawa typu ustawa antyborcyjna, o których każdy wie, że można je bezkarnie łamać, to dura lex sed lex będzie w Pl pustym hasłem. Poza tym w Pl mało kto wie, jak szkodliwe jest piractwo i podróby, na czele niestety z mediami, które a) mało wiedzą b) słabo nagłaśniają temat.

    OdpowiedzUsuń
  8. Hm.. to chyba w jakiejś części zależy od środowiska. Obracam się głównie wśród budżetówki, artystów różnej maści, sfer robotniczych i, dość szeroko rozumianej, "yntelygecji" (że zarzucę z warszawska ;) ). Sporej części moich znajomych po prostu nie stać aby, dajmy na to, wydawać ponad 80 zł na płytę z nagraniem trzygodzinnego koncertu ukochanego zespołu. Tak samo niewiele osób może sobie pozwolić na szastanie forsą na super wydane anglojęzyczne albumy o np. architekturze Bauhausu. Małe dzieci, kredyty, duże dzieci, kosztowne leczenie a nawet wariujące ceny paliwa - to wszystko pożera forsę. Chyba jasne, że w takim układzie kultura nie jest priorytetem konsumenckim [cóż, socjal w naszym pięknym państwie jest gorszy, niż do bani]; a mało kto ma ochotę na bycie prostackim troglodytą, który wiedzę o świecie czerpie wyłącznie z telenowel i brukowej prasy. :/ Co innego robić?

    Z tego, co wiem, przynajmniej połowa z deklarujących jakieś formy piractwa (większość "respondentów") uważa nie tylko, że ich działanie do chwalebnych nie należy, ale też twierdzi, że - gdyby mieli taką możliwość - kupowaliby legalnie.
    Wiesz, kwestia "powodzenia" bywa zwodnicza; ludzie tutaj są próżni, lubią sprawiać wrażenie nie-wiadomo-kogo: zapożyczyć się na najbliższe trzydzieści lat, ale postawić niemały dom za miastem, żeby wszyscy podziwiali. I dom jest, auta dwa też są i ciuchy z wysokopółkowych sklepów, tylko w lodówce "na co dzień" najtańsza margaryna i pasztetowa. No, może przesadzam, ale tylko trochę. :)

    Ale w dalszej części przyznaję Ci rację. Warcholstwo, "zastaw się, a postaw się" (o tym wyżej :) ). Prawo może sobie być i najsprawniej napisane, tylko co z tego, skoro dobry obyczaj nie istnieje; ani w praktyce, ani w teorii.
    Przygnębiające.

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )