...czyli Zielona Wróżka, czarodziejka mącąca umysły fin de siècle'owej bohemy. Tradycyjnie zamieszkująca szmaragdowe wody absyntu.
Dziś kilka słów o jej kolejnym perfumowym wcieleniu.
I w dalszym ciągu będzie to absynt wydelikacony, łagodny, słodko ku nam mrugający. Apetyczny, choć niepozbawiony pazura; z własnym krnąbrnym charakterkiem. Absynt dla nieskorych do popadania w stany depresyjne: Paname od Keiko Mecheri.
Choć nie każdy musi zapałać doń gwałtownym uczuciem, to trudno go nie docenić. Duch istoty zaklętej w Paname pozostaje jednocześnie mroczny i figlarny, mściwy i szlachetny, bezczelny oraz pełen taktu; niczym najprawdziwszy elf, kierujący się twardymi, jakkolwiek nie zawsze i nie dla wszystkich zrozumiałymi regułami. Konsekwentny w dążeniu do celu nawet, jeśli po drodze zmuszony udawać zdrajcę. Hmm, właśnie opisałam skrzyżowanie Konrada Wallenroda z Judaszem z kart jego własnej ewangelii. ;) A to zdecydowanie zbyt poważne dla P. towarzystwo. Dlatego, bardzo proszę, unikajcie podobnych skojarzeń. :) Nie ta skala problemu. Skupmy się na samym pachnidle.
Przyznaję, że nie jestem wielką fanką "surowego", wytrawnego absyntu. Tak w postaci kanonicznej, jak i kolejnych jego olfaktorycznych wcieleń [te doceniam, czasem nawet przelotnie mnie zauroczą, ale to nigdy nie jest mocne uczucie]. Dlatego omawiany dziś zapach zdaje się być skrojony w sam raz dla mnie.
Z początku pudrowy, delikatnie podbity łagodną, zielonkawą słodyczą bobu tonka, pełen figlarnej zalotności. Żywy, łatwy i ładny, a przecież głęboki. A właściwie z każdą mijającą minutą coraz głębszy, coraz bardziej ziołowy i wciągający. Paname wabi zauroczone nozdrza wgłąb lasu, aż na uroczyska; pędem i na oślep. Bez zważania na nic. Bylica staje się wyrazistsza, anyż zahacza o pełzające języki ognia, nabierając woalu szlachetnej spalenizny, zaś łagodny akcent kwiatowy (kwiat piołunu? hyzop? a może rumianek?) w niewymuszony sposób spaja powyższe z cukrem i wanilią.
Tym sposobem dochodzimy do bazy, która jest upojnie słodka, optymistycznie przyprawowa oraz ziołowa na tyle, aby nie wypłoszyć Tajemnicy. Do tego bliska ciału, także w sposób symboliczny, bo za sprawą łagodnego, pudrującego całość niezwierzęcego piżma. Bywa też, że doświadczam obecności miłego, ciężkawego i kremowego w wyrazie drewna; czy to sandałowiec czy gwajak, a może coś jeszcze innego? Nie mam pojęcia.
Wszystko zaś ani na chwilę nie przestaje być aksamitne i przytulne. Upojne, efektowne oraz wyważone. Faktycznie jest w Paname coś z Lutensowego Douce Amère, choć ów drugi zapach wydaje się być bardziej chaotyczny i jakby "porwany" na strzępy. No i w DA brak absyntu, a więcej jest upajających kwiatów. Jeśli jednak miałabym porównywać anyżek, zdecydowanie skieruję się w stronę Zielonej Psotnicy z Paname.
Jak się upijać, to tylko na wesoło!
Rok produkcji i nos: 2002, ??
Przeznaczenie: łagodny, szlachetny i przemyślany zapach typu uniseks. Raczej nie do lekkomyślnego stosowania. Świetny dla osób, które perfumowego absyntu dopiero się uczą, jak i dla tych, którzy za jego gorzkimi wcieleniami nie przepadają. :) Reszta to już pełna dowolność.
Trwałość: do siedmiu, czasem ośmiu godzin
Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-przyprawowa
Skład:
Nuta głowy: nuty zielone
Nuta serca: absynt
Nuta bazy: bób tonka, przyprawy, piżmo, nuty drzewne
___
Dziś noszę Oriens marki Van Cleef & Arpels.
P.S.
Ilustracja pierwsza pochodzi z http://www.flickriver.com/groups/84132150@N00/pool/interesting/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )