czwartek, 26 maja 2011

O paczuli nietypowej

Perfumowe oblicze paczulki wonnej, czyli paczuli, łatwo - zbyt łatwo - oblepić stereotypami: że mroczne, że buntownicze, że trudne i tfu! niekobiece, że dla dziwaków i wykolejeńców najróżniejszej maści. Kiedy więc na horyzoncie zjawi się zapach, który ma czelność zerwać z wizerunkiem wykwintnego niszowca dla "elyty" miłośników perfum, pojawiają się i kwasy. A raczej nie tyle kwasy, co rozczarowanie [może chwilami nawet urażona miłość własna?]. No jak to tak? Paczuli bez jaj? Takie słodkie nic??

Ano tak, proszę Państwa. Tak po prostu. Bo czasem trzeba zejść z obłoków i pospoufalać się nieco z pospólstwem. ;P Takie odświeżenie spojrzenia wszystkim powinno wyjść na dobre.


Przede wszystkim jednak White Patchouli Toma Forda, bo o niej dziś będzie mowa, nie powinna być odbierana przez pryzmat zapatrzenia w hipisowsko-czarownicze klimaty. Lepiej nie doszukiwać się zbieżności z dziełami Pro Fumum Roma czy Mazzolari, bo podobna praktyka siłą rzeczy musi zakończyć się bolesnym rozczarowaniem. Ponieważ White Patchouli nigdy nie będzie tym, czym chcielibyśmy ją widzieć. Jak wszystkie kompozycje sygnowane przez ekscentrycznego i wszechstronnie utalentowanego Amerykanina, również i niniejsza posiada silną osobowość oraz moc trudną do przeoczenia. To po prostu szypr; kobiecy, zdystansowany, słodkawy i w gruncie rzeczy bardzo klasyczny.

Kiedy kilka miesięcy temu psiknęłam nieco na papierek testowy, moje usta automatycznie wygięły się w uśmiechu. Jeszcze nigdy nie spotkałam tak słodkiego wcielenia paczuli! Nawet legendarny Angel Muglera swoją słodycz czerpie z karmelu i czekolady, przesuwając akcenty nieco dalej od interesującej mnie nuty. Tymczasem WP jest niemal landrynkowa, słodka niczym barwiony lukier i wózek osoby sprzedającej watę cukrową. :) Podejrzewam, że za wszystkim stoją kwiaty, bo cóż innego? Najpewniej winą obarczyć należy piwonię. Jednak tak niesztampowe wcielenie paczuli, jej bezczelna, przewrotna niewinność po prostu musiały wzbudzić moje żywsze zainteresowanie. Czas na spotkanie Białej ze skórą.

I cóż, ze słodkości nici. To znaczy są, ale wyparowują po dwóch do pięciu minutach, by już nigdy nie wrócić. Wówczas to kompozycja ukazuje swoje drugie, szyprowe oblicze. Ubierając ją czuję, jakbym wdziewała nieco bardziej przypudrowane, permanentnie szare (gołębie wręcz) Soir de Lune. Może nieco mniej intensywne, ale równie jednoznaczne. Oto klasyczny, wyważony, misterny szypr dla niekonwencjonalnej elegantki. Wyczuwam silne nuty róży i kolendry, ścigane przez suszony jaśmin i ściągane w otchłań przez suche paczuli.
Im później, tym zapach pięknieje. Róża zmienia się w najwyższej jakości potpourri, paczuli nie jest nawet piwniczne, tylko jaskiniowe, aczkolwiek suche, wyraźne stają się nuty drzewne: przede wszystkim cienka, niemal widmowa strużka dymu kadzidlanego; potraktowanego również "nie-niszowo", bo wyłącznie jako sposób na obramowanie mieszaniny, nadanie jej ostatecznego szlifu; żadnych pierwszych skrzypiec. I choć w miarę upływu czasu zapach coraz silniej wtapia się w skórę, nadal jest całkiem wyraźny. To chyba najlepiej świadczy o jego wysokiej jakości? :)

Słodycz jako wabik na klientki, a później spokojny, wysublimowany szypr. I to przez naprawdę długie godziny. Może White Patchouli nigdy nie stanie się aromatem kultowym, a już na pewno nie jest dziełem najwyższej sztuki perfumiarskiej, ale mogę Was zapewnić, że drugiego tak wysokiej klasy majstersztyku [w sensie (prawie) dosłownym] długo nie znajdziecie.
By ją docenić, nie trzeba wiele: wystarczy stereotypy zostawić za drzwiami, przestać chodzić utartymi ścieżkami skojarzeń. Wówczas okaże się, że nawet paczuli ma prawo bujać się na białych obłoczkach rodem z sentymentalnych bajek i nikt nie ma jej tego za złe. W końcu świętość, także ta opacznie rozumiana, musi być naprawdę nudna. ;>

Rok produkcji i nos: 2008, perfumiarze z Givaudan

Przeznaczenie: zapach dla kobiet, choć jego spokojny, szyprowy charakter umożliwia testy także męskiej części perfumomaniaków. :) Na wszelkie wymarzone okazje.

Trwałość: od siedmiu do przeszło dziesięciu godzin

Grupa olfaktoryczna: szyprowo-kwiatowa (i orientalna)

Skład:

Nuta głowy: bergamotka, biała piwonia, kolendra
Nuta serca: róża, jaśmin, nasiona piżmianu
Nuta bazy: kadzidło, jasne drewno, paczuli
___
Dziś noszę to, o czym powyżej oraz nadgarstkowo: kobiece wersje Diabolique i Le Péché marki José Eisenberg [info dla ciekawskiej Sabbath ;) ].

P.S.
Pierwsza ilustracja pochodzi z http://www.flickr.com/photos/merlinojimenez/3119089593/sizes/z/in/photostream/

7 komentarzy:

  1. No to ja nie jestem w stanie przestać chodzić utartymi ścieżkami skojarzeń, bo na mnie Biała Paczula śmierdzi. I już.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak cienko? No i dopszsz....
    a ja pisałam do Ciebie u siebie dzisiaj że przymierzam se do testów Eisenberga właśnie. Ukochałam sobie J'Ose ostatnio i chcę poznać resztę:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Sabb - najwyraźniej nie jesteś. ;P A poważnie: śmierdzieć może, w końcu to rasowy szypr. :) Bylebyś tylko - Ty lub ktokolwiek inny - nie wieszała na niej psów tylko dlatego, że jest "inna". Tak mi się wydaje.

    Skarbku - ale że co cienko? White Patchouli czy nowa Balenciaga? J'Ose jest piękne, w obu przypadkach. :) Mam próbkę męskiego. A reszta też warta poznania, choć ze sporą częścią męskich mam pewien kłopot. Jednego pachnidła w ogóle nie czuję, nie pamiętam którego. Zupełnie, jakbym blotter wodą skropiła. To już drugi taki przypadek po Omnia Amethyste Bulagari. Rozumiem, jak muszą czuć się ci, którzy Molekuł nie wyczuwają... :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Cienko odnośnie Patchouli ;) ach , ach to tym bardziej muszę wszystkie obwąchać , we wtorek ruszam:D
    Ja mam tylko jeden kłopocik, maleńki, tż-tu nie podoba się J'Ose, ale- oj tam oj tam;D

    OdpowiedzUsuń
  5. otagowałam Cię ;) http://skarbka-nosem.blogspot.com/2011/05/top-10-award.html

    OdpowiedzUsuń
  6. Ech Wy, niewdzięczne! ;) No i czekam na relację z Eisenbergów. :)
    Jak to się nie podoba? Co ma się nie podobać? Z myślą o TŻ-cie zawsze jeszcze możesz kupić np. Beauty Calvina Kleina... pod warunkiem, że sam będzie toto nosił. ;P
    A na taga odpowiedziałam u Ciebie.

    OdpowiedzUsuń
  7. No bo skubańcowi podobają się "kwiatki-sratki" ;D ,piżmo ewentualnie, te klimaty...
    Co do taga..mnie takie zabawy szczególnie nie kręcą, ale jakoś mi tak głupio nie puścić dalej... także jeśli chcesz to wiesz, a jeśli nie, to też nic się nie stanie, tyle że wiesz ,że bardzo lubię tu do Ciebie zaglądać;)
    Teraz o oleju, olej śliwkowy wyczaiłam oczywiście na wizażu, kupuję sobie i używam do twarzy i ciała, jest fantastyczny a do tego obłędnie pachnie, o tu zerknij i poczytaj:
    http://mazidla.com/index.php?page=shop.product_details&flypage=shop.flypage&product_id=463&category_id=16&option=com_virtuemart&Itemid=27&vmcchk=1&Itemid=27

    a odżywkę robię sobie z hydrolatu, pantenolu, keratyny , no i konserwantu( jeśli większa ilość), no jest to zabawa, bo sobie trzeba kupić składniki ale wciągająca, i fajnie zrobić sobie samej krem, czy taką właśnie mgiełkę do włosów:)

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )