poniedziałek, 16 maja 2011

Tworzę własną kreskówkę

Wiitaajcie, Koochaanii!
Jak to faajniee, że wpaadliście!

Jestem Pan Marchewa i witam Was, kochani milusińscy, na mojej Zaczarowanej Farmie, gdzie każdy się uśmiecha, każde miejsce jest magiczne, a każdy dzień staje się prawdziwą przygodą!
Raazeem będzieemy się wspaaniaale baawić!
W moim zaczarowanym świecie spotkacie mnóstwo nowych przyjaciół, dzięki którym Wasz dzień stanie się równie cudowny, co moja farma!

Poznacie moich braci i siostry, Ekipę Bajkowej Marchewki. Razem z nami zwiedzicie marchewkowe domki, w których usiądziecie przy marchewkowych stolikach i napijecie się marchewkowego soku. Oprowadzimy Was po marchewkowym gospodarstwie, a potem wskoczycie na marchewkową przyczepę marchewkowego traktorka, którym przez ulice naszego kochanego Marchewkowa pojedziecie obejrzeć marchewkowe żniwa, po których wszystkich czeka szalona zabawa na Marchewkowym Święcie Plonów, co roku uroczyście otwieranym przez Panią Marchewkową.
Na wszystkich grzecznych chłopców, jak i na wszystkie grzeczne dziewczynki czeka mnóstwo zabaw z atrakcyjnymi nagrodami. Wśród atrakcji przeciąganie marchewkowych wąsów, bieg w marchewkowej skórce, rzut marchwią do celu, a dla najodważniejszych meega suuper atrakcja, czyli... sko-ok na naaacii!

Dajcie się zaprosić do mojego Zaczarowanego, Marchewkowego Świata!

I co powiecie na taką moc atrakcji? ;) Nie do odrzucenia, po prostu grzech nie skorzystać. Jak odmówić, jeśli zaprasza nas całe, parafrazując tytuł pewnej popularnej kreskówki, Miasteczko South Carrot? ;P

Cóż, na wymyślanie ciągu dalszego jakoś odeszła mi ochota. A szkoda, bo tylko dzięki niemu moglibyśmy uniknąć nieuchronnych marchewkowych zawrotów głowy, następujących wkrótce potem marchewkowych mdłości oraz marchewkowego pawia. Mnie już się nie chce. Kombinujcie sami, jakiego rozwoju akcji zapragnęliby Eric, Kenny i reszta.

Tymczasem wracam do produktu, który - jak już zapewne odgadliście - sponsoruje dzisiejszy odcinek, a mianowicie do I love les carrotes marki Honoré des Prés. Łatwo zgadnąć, że wielką fanką pachnidła raczej nie zostałam. :)
Lecz to nie tak; nie furkam z oburzeniem na marchwiowy koncept, po prostu jestem mocno sceptyczna.

Zgłębianie tajemnic niszowych pachnideł zdążyło już przyzwyczaić wszystkich do skrajnego nieraz ekscentryzmu zawartego w pomysłach na kolejne perfumy. Dziegieć, asfalt, krew czy nawet kał - w takim towarzystwie poczciwa karotka stanowi wyłącznie niewinny żarcik. Miłą anegdotkę przeznaczoną do opowiadania podczas spotkań towarzyskich.
I bardzo dobrze, dlaczego nie?
W końcu tylko ode mnie zależy, czy zdobędę się na intymne towarzystwo kolejnej sugestywnej woni. Tym razem mówię: nie.

Ponieważ jakoś nie potrafię wykrzesać z siebie entuzjazmu dla perfum pachnących jak marchew. Nie, żeby były wstrętne; rozumiem, że naprawdę mogą się podobać. Lecz mnie męczą.
Szczególnie zaraz po aplikacji, kiedy obłędna ziemista świeżość kompozycji przywodzi na myśl zbyt obfite marchwiowe plony wyrzucone na kompost (albo świeżo wyciskany sok, w mojej opinii jedną z najbardziej męczących warzywnych woni). Uch, po prostu obrzydliwa, zimna trauma. Gnijący Pan Marchewa. Dzięki ci, o irysie!
Po pewnej chwili do soczku z kompostu dołącza miękka, zielonkawa słodycz i... mieszanka się poprawia. Każda babcia powie Wam, że dzieci łatwiej przełkną zdrowy sok z marchewki, jeśli dodać do niego nieco pomarańczowego nektaru. :) Taki właśnie nektar wmieszano do I love les carottes - słodki, gęsty, esencjonalny oraz apetyczny. Szkoda jedynie, że nie potrafi wyprzeć marchewki.
Dalej jest jeszcze lepiej. Znika cała świeżość tytułowego warzywa, pozostawiając nam naręcze marchewki umytej, obranej i ugotowanej na parze. Już nie surowej, ale nadal apetycznie chrupkiej; przyjemnie ciepłej, jakkolwiek nie gorącej. To wanilia i paczuli, które sympatycznie przypudrowały jasnorude korzonki, nadając im nieco bardziej cielesnego rysu oraz puchatej, kremowej słodyczy. Niegdysiejsza obrzydliwość stała się znośna i po prostu przydatna.
Tylko, że nadal jest to jedynie marchew.

A na perfumowanie ciała ekstraktem rośliny z rzędu selerowców się nie pisałam. Artystyczny koncept I love.. doceniam, choć sympatii dlań nie podzielam. To ciekawa, frapująca sztuka dla sztuki, nie perfumy.
Choć akurat tego jakoś nie żałuję.


Rok produkcji i nos: 2010, Olivia Giacobetti

Przeznaczenie: spokojny, bardzo bliski skórze zapach typu uniseks. Idealny dla pracowników przedszkoli oraz stałych bywalców Giełdy Rolnej. ;) Świetny dla osób odważnych, których nie odstrasza widmo Leppera na blokadzie. [z góry przepraszam urażonych ;) ]

Trwałość: od czterech do sześciu godzin

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-świeża (oraz niestereotypowe gourmand)

Skład:

Nuta głowy: marchew
Nuta serca: słodka pomarańcza, wanilia burbońska, irys
Nuta bazy: styraks, paczuli
___
Dziś noszę Alien edp od Thierry'ego Muglera.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1.
Pan Marchew autorstwa portugalskiego grafika o nazwisku João Alberto. Pochodzi z jego wirtualnego portfolio.
2. http://udayana08.blogspot.com/2010_07_01_archive.html

3 komentarze:

  1. Bardzo kusiło mnie onegdaj, by kupić ten zapach:-) ale po Twojej recenzji mi się odechciało - tzn. kupiłabym, gdybym miała za dużo gotówki;-) ale ponieważ nie mam, wolę już kupić coś sprawdzonego:-) Np. ostatnio b. spodobał mi się Jimmy Choo - o dziwo, moim zdaniem bardzo udany zapach.

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozumiem, że kupowałabyś wirtualnie? W przeciwnym przypadku polecam mały nałapny psik testowy - a nuż okaże się, że pozbawiłam Cię świetnych perfum? ;)
    Jimmy Choo, taki charakterny fruity-floral, jeśli dobrze pamiętam? Całkiem miły. :) Choć lepiej zapamiętałam flakon, który niebezpiecznie przypomina opakowanie Flowerbomb marki Victor & Rolf. :) Skądinąd też wart polecenia.
    Tak czy inaczej, udanych zakupów!

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak, tak, u mnie na wsi nie ma:-) Ale cena wygórowana, więc się nie skuszę.
    Też to podobieństwo flakonów zauważyłam, ale ja wybrałabym JC, a nie V&R:-)

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )