poniedziałek, 9 maja 2011

Miejsce spotkania Muz

Gdyby się zastanowić można łatwo odkryć, iż muz było zdecydowanie zbyt mało. :) Ile to nieobsadzonych stanowisk: kulinaria, perfumiarstwo, moda, jubilerstwo, sztuka makijażu i pielęgnacji ciała - w tym fryzjerstwo, florystyka, kino, fotografia... [dobra, dwa ostatnie przykłady są zbyt nowoczesne ;) ] Starożytni Grecy po macoszemu potraktowali mniej "ambitne" a bardziej użytkowe obszary ludzkiej twórczości. Choć właściwie nic w tym dziwnego; niekanoniczne dziedziny sztuki służą celom bardziej przyziemnym oraz są "mało męskie" ergo: czym tu zaimponować młodym, pięknym chłopcom?
Dlatego dziś powinniśmy z większą uwagą traktować każdy objaw człowieczej kreatywności, niechby i najbardziej banalny. Nigdy nie wiadomo, nad czyją kolebką pochyliła się przed laty jedna z Muz Nienazwanych.


Na szczególną uwagę zasługują miejsca w rodzaju 10 Corso Como: łączące w sobie możliwie dużą ilość piękna, powstałemu dzięki wielorakości dziedzin, w których człowiek może wyżyć się artystycznie. Każdy człowiek, dodajmy (ostatecznie, bodaj każdy z nas przejawia co najmniej jeden twórczy talent). Więc nie marudźmy dłużej, czas zagłębić się w jednym z obszarów aktywności Carli Sozzani, autorce "projektu" 10CC, ten najbliższy tematyce mojego bloga. :)
Oto pierwsze perfumy sygnowane wspomnianym wyżej adresem, a jednocześnie już prawdziwa legenda współczesnego perfumiarstwa.

Tak. Myślę, że nie powinniśmy bać się tego słowa w kontekście 10 Corso Como eau de parfum. Wszak w czasach kreowania pachnidła nikt nie był pewien kadzidlanego trendu w perfumiarstwie, a o modzie na oud chyba jeszcze nikomu się nie śniło. Zaś za przypuszczenia, iż nadejdą czasy, gdy powyższe składniki zaczną nieśmiało spoglądać w stronę perfum stereotypowo damskich, nieuchronnie czekałoby nas 48 godzin na sądownie zaleconej obserwacji psychiatrycznej. ;) Drewno w perfumach dla pań? Ki czort??

Tak więc klasyczne 10CC wyprzedziło swoje czasy, a podejrzewam, że zgoła wyprzedziło i nasze, albowiem odnoszę wrażenie obcowania z typowym dziełem perfumeryjnego.. głównego nurtu! To nie fikuśna, wymuskana i kontrowersyjna nisza, w ramach której wolno dosłownie wszystko [z plagiatowaniem Euphorii Kleina włącznie ;) ], ale wyważona, ciepła, gęsta i lejąca się między palcami nowoczesna mieszanka, przyszły przebój różnych douglasów oraz sephor. Raczej nie kontrowersyjny czy dziwaczny; prędzej odważny, aczkolwiek w granicach zdrowego rozsądku. Niczym Sensuous, który odważnie przeszedł po dawno przetartej ścieżce, powoli zmieniając ją w autostradę, jeśli wolno użyć tak górnolotnego porównania. :) Nowatorskie, a mimo to wyważone i skalibrowane na zyski.
Tym mogłoby być 10CC, gdyby skomponowano je za jakieś trzy do sześciu lat od dziś. Jednak istnieje już ponad dekadę, ciesząc nas swoim cielesnym, eterycznym i zaskakującym charakterem. Tak więc proroctwa zostawię komu innemu, choć ciekawam prawdziwości własnego. ;P Zobaczymy w swoim czasie.
Póki co zajmę się czymś bardziej namacalnym - a raczej "nawąchalnym". O ile i powyższe dwa stwierdzenia nie są w moim przypadku nadużyciem..

Skomplikowana to kompozycja: choć nietrudno podzielić ją na trzy klasyczne fazy, zazwyczaj mam spore kłopoty z odgadnięciem, co też może się na nie składać. Nie jest to dzieło przeznaczone do trywialnej akademickiej analizy, rozbiórki na części składowe tudzież tropy stylistyczne. Im dłużej z Corso Como obcuję, tym mocniej upewniam się w jego nietypowym obrazie; umiejętnie sprawia wrażenie, jakoby nie tworzyły go składniki, a wrażenia. Zamiast wyliczanki "sandałowiec, róża, geranium, oud..." mamy frapującą, wymruczaną tuż przy skórze inkantację: "lotny, mglisty, przejrzysty - ciemny, piwniczny, wilgotny - ciepły, cielesny, tłusty". I doprawdy nie wiem o niczym konkretniejszym, nie pytajcie mnie o to. Nie mam pojęcia, kiedy pojawia się róża, kiedy znika geranium, gdzie się podział oud, ile w tym kadzidła, dlaczego zamiast wetywerii wyczuwam coś na kształt paczuli, o jakim piżmie mowa i czy ono w ogóle daje się uchwycić. O tym wszystkim moje Corso Como zawzięcie milczy. Prawdę mówiąc odwykłam już od podobnej niemocy. No jak to tak, nie umieć rozszyfrować perfum? Wstydź się, dziewczyno! ;)
Tymczasem dostałam prztyczka w nos. Wiem jedynie, że mam do czynienia z kompozycją niebanalną, żywą, łatwo zapadającą w pamięć oraz w serce, a także piękną. W finale zachwycającą, upojnie cielesną, ciężką; prowadzącą niemal do ekstazy, wijącą się niczym człowiek w analogicznym stanie, nie dającą szansy na złapanie oddechu. A przy tym uroczą i dziewczęcą [mam na myśli raczej stan ducha, nie wiek].

To w zasadzie wszystko. Teraz uspokajam się, cichnę i zasypiam razem z omawianym dziś dziełem. Nie próbuję drążyć tego, czego zgłębić mi nie dano. Czemu? Żeby nie zadzierać z Muzami; wszak zależę od nich. ;)

Rok produkcji i nos: 1999, Olivier Gillotin

Przeznaczenie: zapach teoretycznie kobiecy, ale myślę, że jego ewidentna drzewność mogłaby skłonić ku niemu niejednego pana. :) Na wszelkie okazje, choć idealnie wpasowuje się w te bardziej oficjalne. Do tego bliski skórze (czytaj: bezpieczny :) ).

Trwałość: od sześciu do ponad dziesięciu godzin

Grupa olfaktoryczna: drzewno-orientalna

Skład:

róża, geranium, oud, wetyweria, drewno sandałowe, kadzidło frankońskie, piżmo
___
Dziś noszę Anaïs Anaïs od Cacharel i mruczę, jak zadowolony kot. ;) Kwiatowa doskonałość.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://nycsunflower.wordpress.com/page/2/?archives-list=1
2. http://www.hypemeanseverything.com/2010/10/05/10-corso-como-milano-seoul-and-tokyo/

7 komentarzy:

  1. Właśnie dlatego nigdy nie zabiorę się za recenzję 10CC. Bo ono jest w ogóle nie do rozgryzienia! Składniki są połączone tak perfekcyjnie, że żaden się nie wychyla w jakimkolwiek momencie rozwoju. Szala może i się czasem przechyla, ale jakoś niezdecydowanie i zaraz wraca do równowagi.
    Bardzo lubię 10CC, ale trzeba Ci przyznać rację, trudne w noszeniu to ono nie jest :) Mogłoby sobie dać radę na półkach wymienionych perfumerii :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ha! Ano pisałam, że przy 10CC wyłącza mi się myślenie. :)
    Na mnie jest nietrwały, ale i tak mam flakon i nie oddam za nic.
    W sumie, można się było spodziewać, że Ci się spodoba.
    A o muzach ostatnio te same rozwaznia snułam. Nawet jakiś tekst zaczęłam, ale nie bardzo wiedziałam, co począć z koncepcją. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dominiko - rozumiem, że nie reflektujesz na efektywne bicie piany? ;) Czasami mam wrażenie, ze już-już złapałam srokę za ogon, że wiem, co i jak mi pachnie, a po kilku/kilkudziesięciu minutach okazuje się, że jednak klops. Klęska falliczna (bo przecież nie sromotna [skojarzenie dzięki Sabb i jej postowi ;) ]).
    Skoro już teraz jest łatwe, to wyobraź sobie, jakie mogłoby być za pięć lat? Nawet fanki DKNY się nie zawiodą. ;P Dobrze, że ta noszalność taka przyjemna..
    No i odpisałam na mejla. :*

    Sabbath - przeczytałam. E, tam zaraz wyłącza. Czasem trzeba odnieść się z pokorą do empirycznej niedoskonałości. I też wolę 10CC od Costesa. :) Z tym, że cenię go właśnie za mniejszą finezję.
    Wiem, że nie zawsze lubi się trzymać ludzi; w sumie szkoda. Choć Ci się nie dziwię, wcale a wcale. :)
    Bo dobre pomysły krążą w powierzu i tylko czekają, aż je ktoś złapie w siatkę. ;) Ten akurat był dość oczywisty choć szkoda, że za mało wykorzystywany w kulturze. Dziwne.. A koncepcja wcale nie została podprowadzona, nikt nie ma na nią monopolu; może swoją w końcu do czegoś przypasujesz? Mam nadzieję, że tak. :) Szkoda by było szkicu.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie wiem, czy to mniejsza finezja, czy celowe grubsze "kładzenie farby". Ja lubię oglądać pracę, gdzie widzę ślady ołówka lub pędzla, warstwy obrazu. Lubię też na przykład Hendrixa, który gra brudno, ale tak, że mi ciary po pleckach pielgrzymują wprost w okolice poniżej pleców... Lubię ostre brzmienia - także w perfumach. A costes i inne prace Giacobetti są zwykle jak akwarela - płaskie powierzchnie. Piękne czasem, ale mnie trzeba surowej mocy. Dlatego 10 CC. :) No i dlatego Sonoma... :)))

    OdpowiedzUsuń
  5. Możliwe, że chodzi o to drugie; problem w tym, że w obiegowej opinii takie właśnie traktowanie przedmiotu świadczy o niskim poziomie finezyjności (w obiegowej, powtarzam :) ).
    A Hendrix wielkim gitaristą był! ;)
    Rety, trza by coś wreszcie z Sonomy opisać...
    A może wyraziste babki lubią wyraziste perfumy, że tak nas obie posmyram piórkiem po piętach..? ;P

    OdpowiedzUsuń
  6. Czuję się posmyrana, ale wiem, że to nie do końca takie łatwe jest. ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Odnoszę nieodparte wrażenie że Brit for man od Burberry to prawie kopia Corso Como.czy tylko ja tak to odbieram?No cóż róża i geranium w rozcieńczeniu są prawie nierozpoznawalne a super łączą się z piżmem i kadzidłem.to fakt znany z orientalnych kompozycji, sandał dodaje miękkości i lekkiej drzewnej słodyczy.Składniki z punktu widzenia kompozycji książkowo wręcz trafione i pozostające w idealnej harmonii.Nic dziwnego ze tak płynnie się ze sobą łączą.

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )