niedziela, 14 grudnia 2014

Którędy do Rivendell?


Premiera trzeciej części Hobbita zbliża się wielkimi krokami [uwaga, będę fangirlować. :P Bitwa Pięciu Armii! (SPOJLER) Szaleństwo króla Thorina! (KONIEC SPOJLERU) Smaug! Thranduil! BILBO!], podobnie jak bożonarodzeniowe seanse Władcy Pierścieni, które mam zwyczaj uskuteczniać, zatem siłą rzeczy moje myśli częściej kierują się w stronę tolkienowskiego Śródziemia. Tam właśnie zaprowadziły mnie testowane ostatnio perfumy.

Nieprzypadkowo. Ostatecznie zestawienie aksamitnych nut drzewnych z aromatycznym, gładkim fiołkiem z łatwością udaje się połączyć z pięknymi, smukłymi i wyniosłymi elfami. Mam niejasne wrażenie, że taką pewność miał już Serge Lutens, kiedy w roku 1992 [ważna data dla światowego perfumiarstwa, jak się okazuje] zaordynował marce Shiseido legendarne w tej chwili Féminité du Bois.

Wyznaczone wówczas standardy postępowania z nutami drzewnymi w perfumach dedykowanych kobietom obowiązują powszechnie do tej pory. Choć zmieniają się akordy wiodące daną kompozycję i inaczej rozkłada się akcenty, w zależności od obowiązującej aktualnie mody, sedno pozostaje niezmienne: z nut drzewnych ukręcamy jasny, niemal świetlisty pyłek, osadzamy go na laboratoryjnie stworzonej nucie ambrowej (z kaszmeranem i wanilio-bobotonką) a następnie obudowujemy zwracającymi uwagę woniami kwiatów, owoców a najlepiej jednych i drugich. :) Można też dodać co nieco przypraw albo żywic. Jednak bez niepotrzebnego nadmiaru - tak przecież charakterystycznego dla wcześniejszych praktyk perfumiarskich - starając się wycisnąć maksimum możliwości z zastosowanych już składników.
Według takich właśnie reguł stworzono nie tylko całą lutensowską linię perfum z Bois w tytule ale również takie bestsellery, jak Dolce Vita Diora, od FdB młodsze zaledwie o dwa lata, Insolence od Guerlain, Black Orchid Toma Forda, Black XS od Paco Rabanne'a a nawet Crystal Noir marki Versace i Euphorię Calvina Kleina. Z pachnideł nieco mniej popularnych pozwólcie, że wymienię tylko pierwszy zapach od Johna Galliano, She Wood marki Dsquared², Violet Blonde Forda czy Love in Black Creedów. Na więcej szkoda czasu ale faktycznie mogłabym wymieniać jeszcze długo.

Ostatnio, dzięki Jarkowi S. (właśnie: dzięki, Jarku! ;) ) poznałam kolejny kamyczek, idealnie pasujący do kobieco-drzewnego ogródka: Silk Noir od Kat Burki. Tutaj fiołkowe, drzewne, słodkie, cieniste i eteryczne elfy nawet nie kryją się z własną obecnością.


Tutaj wszystkie elementy obowiązkowe są dokładnie na swoim miejscu: od miękkiego, pyłkowego fiołka w stylu Féminité du Bois, przez wielorakość drzazg cennego drewna, oczywiście z cedrem (jak nakazuje pierwowzór), sandałowcem (bo kobiecy) i drapiącym, lizolowym oudem (bo modny) na pierwszych miejscach aż po suchy ale mięsisty akord ambrowy na samym dnie. Wiecie, taki doskonale klasyczny: z kaszmeranem i ciemną wanilią, w leśno-glamourowy sposób słodki. Czarowny na klasyczną elficką modłę.

Co zresztą dotyczy całości Silk Noir, jednocześnie dosłownego ale też stanowiącego fantastyczną pożywkę dla wyobraźni. Pojawiają się nawet jaśniejsze promienie słońca, śmiało przedzierające się przez leśno-bajkową estetykę, dziś już trochę wyświechtaną ale przed dwudziestu laty wyjątkową i fascynującą [zupełnie, jak kiedyś elfy, hobbity albo orkowie ;) ]. Lekko zamszowa bergamotka swoim łagodnym światłem przedziera się przez opisaną cudowną gęstwinę woni, by w końcu utonąć w ciepłych, nieco ostrych ciemnościach wetywerii, na której rosną obłędnie pachnące drzewa i egzotycznych, sproszkowanych, dławiących przypraw.
Tych ostatnich nie ma jednak zbyt wiele: ot, wystarczająco żeby zaciekawić, nadać bardziej wytrawnego tonu, po niszowemu ocienić mieszaninę. Najważniejsze były, są i będą pyłkowe fiołki, drzewne wióry oraz słodko-ciepła laboratoryjna ambra. Całość aż skrzy się, przylega do ciała niczym jedwab i jak on powiewa z wdziękiem za uperfumowaną osobą, w ogóle jest absolutnie fantastyczna... gdyby tylko nie pachniała całkiem, jakby nad retortami z przyszłym Silk Noir zawiesił nozdrza (i mózg) sam Christopher Sheldrake. ;)

Choć noszenie omawianego pachnidła to sama przyjemność, w życiu nie zamienię nań swojego Bois Oriental od Lutensa i od Sheldrake'a - w mojej opinii z całej leśnej linii Lutensa dokładnie "tego" zapachu, który jest najbliższym krewnym oryginalnej, shiseidowskiej Féminité du Bois. :) Z wymienionej dwójki bliźniąt zdecydowanie wolę starsze (może z braku dostępu do pierwowzoru ale jednak to na Bois Oriental stawiam swoje pieniądze).
Silk Noir powstał za późno... tak o dwadzieścia dwa lata. ;)


Rok produkcji i nos: 2014, Kat Burki (?)

Przeznaczenie: zapach dedykowany kobietom, chociaż - jak na pełnoprawnego potomka Féminité du Bois przystało - świetnie sprawdza się też na męskiej skórze, uwypuklając akcenty drzewne oraz orientalne.
Jako pachnidło o naprawdę nielichej projekcji, potrafi stworzyć gęsty i długi sillage oraz wypełnić sobą całe pomieszczenie, w którym akurat przebywa uperfumowana osoba (do czego wystarczą już cztery "psiki" z próbkowego atomizerka). Przypomina o sobie przy każdym poruszeniu ciałem, szczególnie podczas pierwszych trzech godzin od aplikacji. Czyli jednym zdaniem: naprawdę silna zeń bestia. ;)
Nadaje się doskonale na okazje wieczorowe, mniej formalne albo podczas ponurego dnia jako poprawiacz nastroju.

Trwałość: od ośmiu do dwunastu godzin wyraźnej, wyczuwalnej obecności ponad ludzką skórą i dalszych kilka bezpośrednio na niej.

Grupa olfaktoryczna: kwiatowo-drzewna (i aromatyczna)

Skład:

Nuta głowy: bergamotka
Nuta serca: fiołek, wetyweria, (drewno cedrowe, przyprawy)
Nuta bazy: drewno sandałowe, drewno gwajakowe, oud oraz inne nuty drzewne, (akord ambrowy)
___
Dziś noszę Deher od Syed Junaid Alam.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://www.pinterest.com/pin/131097039127572058/ [Drogowskaz jest autorstwa osoby o pseudonimie? nazwisku? Penny Lane, której inne prace możecie obejrzeć oraz zakupić TUTAJ].
2. http://www.cuded.com/2013/01/elfin-forest-by-emily-soto/ [Autorka: Emily Soto]

2 komentarze:

  1. Kocham twoje recenzje, bardzo obrazowo opisujesz zapachy, jeśli chodzi o ambre to do wanliny i cashmeranu dodałbym jeszcze tonę iso e super i ambroxan, ostatnio też mam faze na fiołki, bo sam stworzyłem fiołkowy pylisty zimowy orient więcej o nim tu: http://drscent.blogspot.com/2014/12/23-grudnia-ukaze-sie-moj-nowy-zapach.html
    Po prostu sprawdzam z ciekawości, inne spojrzenia na ten mały słodko pachnący kwiat, pamiętam rozczarowanie insolence, który pachniał jak płyn do płukania, bo fiołka tam było na lekarstwo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za przemiły komplement. :)
      Co do proponowanego przez Ciebie towarzystwa dla wymienionych przeze mnie składników, to uznałam je za raczej oczywiste. ;) Ten Twój fiołkowy oriental też wygląda intrygująco.
      Insolence jest rzeczywiście specyficzne, może się nie podobać. Sama na przykład kiedyś za nim nie przepadałam; później spojrzałam przychylniejszym okiem ale gdzieś po drodze nastąpiła reformulacja i dziś to piersze I. nie budzi już we mnie dosłownie żadnych uczuć.

      Usuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )